środa, 30 kwietnia 2014

Spotkanie z Moradem


Powyższe zdjęcie powstało dzięki życzliwości kierowcy ciężarówki, który widząc zachwyt na naszych twarzach bez słowa zatrzymał się i zasugerował byśmy sfotografowali to nietuzinkowe miejsce. O jeziorze, które widzicie powyżej nie donosi żadna ze znanych mi encyklopedii. Najbardziej konkretne informacje z nim związane dotyczą jego położenia - nic poza tym nie znalazłam. Bez względu na wszystko jedno jest pewne - jadąc drogą N8 w Maroko jest to miejsce, którego po prostu nie da się przegapić. Kiedy zaczęliśmy cykać zdjęcia jedno po drugim nie chcąc pominąć ani kawałka tego krajobrazu Morad jedynie obserwował naszą pasję, uśmiechy i pełne zachwytu spojrzenia na ten fragment ziemi. O ile dla nas był on fascynujący ponad miarę, o tyle dla Morada o wiele bardziej fascynujący wydawał się być nasz zachwyt. Pozazdrościć jedynie, że dla niego podobne temu widoki są codziennością. 

Morad to rzecz jasna kierowca wcześniej wspomnianej ciężarówki. Poznaliśmy go gdy wyjeżdżaliśmy z Bani Mallal. Czy złapaliśmy go na stopa? A skąd! Na stopa złapaliśmy jego znajomego, który postanowił złapać Morada dla nas. Skomplikowane? A tam marudzicie! Miałam nadzieję, że już zdążyliście przywyknąć do absurdu panującego w tym kraju ; )

A było to tak...

wtorek, 29 kwietnia 2014

Kobieta w marokańskim barze

Jak już wspominałam byliśmy bardzo głodni. Przemierzaliśmy więc całe miasto niczym dwa wygłodniałe zombie w poszukiwaniu jakiejkolwiek strawy. No może troszkę przesadzam. Z naszego menu wykluczyliśmy mięso gdyż baliśmy się, że przed przygotowaniem mogło wisieć na tym samym haku co koza wspomniana w poprzednim wpisie. Nawet Adaś, który jest typowym mięsożercą bez oporów odmawiał wszystkiego co było pochodzenia zwierzęcego powołując się na bycie wegetarianinem. Jajka wydawały się być najrozsądniejszą ze wszelkich opcji, ale za to niemożliwą do znalezienia. W tym państwie panuje jakaś taka zabawna zależność, że wszędzie możesz znaleźć wszystko za wyjątkiem tego czego potrzebujesz. Więc jak na złość zewsząd unosił się zapach pieczonego i smażonego mięcha, a kucharze oprócz tego co serwowali w menu gotowi byli przygotować wszystko czego byś nie zapragnął... oprócz jajek. Kolejnym bezpiecznym żarciem, które prawdopodobnie nie grozi rewolucją żołądkową na następny dzień wydała nam się być pizza. Znalezienie pizzerii co prawda trwało naprawdę bardzo długo, ale nasze wysiłki nie poszły n marne i w końcu usiedliśmy przy stole i czekaliśmy na naszą - wegetariańską - rzecz jasna pizze. Gratisowo na naszym stole wylądował talerzyk z oliwkami wszelkiej maści - zielonymi, czarnymi i tymi, których wcześniej nie widzieliśmy - różowymi oraz w ramach troski o nasze zaschnięte gardła sprezentowano nam również butelkę wody. Miły gest, prawda? No to teraz dwie rady:

1. Takie gratisowe przekąski serwowane w ramach oczekiwania na zamówione jedzenie to może być
podstęp. Kilkakrotnie nadzialiśmy się na to, że nie był to darmowy zabieg, a po prostu kolejna forma wyłudzenia forsy. Sprawa jest prosta - zjadłeś więc zapłać. Przecież nikt nigdy nie wspominał, że jest to za darmo. A milczenie nie jest w żaden sposób przyzwoleniem.

2. Woda, którą Marokańczycy serwują w kawiarniach i restauracjach to kranówka! Butelki prawie nigdy nie są fabrycznie zakręcone. A skoro nie są to żeby nie wiem jaki pożar wypalał Wasze gardła pod żadnym pozorem nie pijcie takiej wody. Chyba, że macie spory zapas stoperanu i papieru toaletowego. Bo wypicie kranówki może skutkować dłuższym posiedzeniem w toalecie.

* Polecam też zwracać uwagę na to czy do napoi podawanych w knajpach, na bazarach czy gdziekolwiek indziej dodawane są kostki lodu. Jeśli tak to lepiej taki napój wylać. Kostki lodu bowiem na pewno nie powstały z wody mineralnej.

środa, 23 kwietnia 2014

Droga do Bani Mallal

Historii, które przywieźliśmy z Marrakeszu jest dużo więcej niż opisałam. Są one często wyrwane z kontekstu albo tak bardzo absurdalne, że aż niemożliwe do "przelania na papier". Zachowanie niektórych sprzedawców bywało tak chaotyczne, że starając się o tym napisać, każde ze słów musiałabym zakańczać w połowie, a rezultat byłby taki, że nikt nie miałby pojęcia o co wtedy chodziło. I wbrew pozorom taki efekt byłby sukcesem dla mnie jako piszącego - przecież tak naprawdę niejednokrotnie nie wiedzieliśmy o co chodzi. Trzymajmy się jednak prostego schematu jakim jest to, że inaczej się przeżywa, a zupełnie inaczej o tym piszę. Trochę jak ze snem pełnym akcji - śnisz, że bierzesz udział w bardzo niebezpiecznym pościgu i gdy się budzisz pierwszą rzeczą o jakiej myślisz to to aby opowiedzieć go komuś, ale gdy zaczynasz mówić to okazuję się, że... tak na prawdę to nie ma o czym opowiadać.
Z tego też powodu pójdziemy wspólnie na śniadanie, a następnie pojedziemy do Bani Mallal i wstąpimy na
drobne piwko do baru. O czym ja mówię?

Posłuchajcie...

Pamiętacie czym jest harsha? Placek na bazie kaszy manny. Marokańskie jedzenie, które kosztuje grosze. Do czynienia z nim mamy głównie na bazarach. W restauracjach nie spotkaliśmy się z tym ani razu. Jako, że w Maroko jest to jedna z najtańszych i najbardziej sytych opcji zjedzenia śniadania nasza dieta składała się głównie z harshy właśnie. Problem w tym, że w Marrakeszu dostanie jej graniczy z cudem. A jeśli nawet zdarzy się, że ktoś ją smaży to albo na zamówienie za spore pieniądze, albo w postaci malutkich placuszków pięć razy droższych niż w jakimkolwiek innym miejscu. Bez sensu, prawda?

sobota, 19 kwietnia 2014

Bazar i zszargane nerwy

Istnieje kilka typów jeśli chodzi o sprzedawców. Jedni atakują z zaskoczenia i nim dowiesz się co właściwie
chcą Ci sprzedać - oni już uznają, że Ci to sprzedali. Inni starają się wprowadzić potencjalnego klienta w bardzo rodzinny nastrój i gdy ten podda się choćby odrobinę tej atmosferze Ci wciskają mu swój towar. Kolejnym typem są Ci od przedmiotów stworzonych przez Berberów czy też sprowadzonych prosto z Sahary. Oferują oni niezwykle cenny towar liczący często setki lat albo nawet tysiące i nierzadko zdarza się, że głównym materiałem z którego dana rzecz została wykonana jest "średniowieczny plastik", albo "guma zwulkanizowana przez Mahometa". Opcjonalnie srebro - tak stare, że pozbawione próby i barwiące palce na zielono. Ci są niezwykle groźni ponieważ każdy tego typu defekt potrafią oni wytłumaczyć w taki sposób, że turysta nie dość, że kupi ten badziew to jeszcze odejdzie zadowolony.
A było to tak...

czwartek, 17 kwietnia 2014

Naciągacze, małpy i inne dzikie węże

Czy i  my wpadliśmy w sidła wszędobylskich sprzedawców? Oczywiście, że tak! Idąc przez Dżemaa el-Fna nagle ktoś bez powodu chwycił mnie za rękę. Odwróciłam się i zobaczyłam dwóch mężczyzn, którzy na rękach mieli makaki. Nim zdążyłam pomyśleć o tym, że te małpy to zapewne w czystej postaci kłopoty - jedna z nich już siedziała na moich rękach. Małpy były wytresowane i swoim zachowaniem faktycznie zachwycały. Chętnie dawały buziaki i... pozowały do zdjęć, do robienia których ich właściciele gorąco zachęcali. Zapominamy więc na chwile o tym, że nikt na tym placu nie wystaje charytatywnie i poddajemy się urokowi tych przesympatycznych pchlarzy. No ok... Przyznaję się - ich obecnością w pierwszej chwili byłam przerażona. Stworzenia te nie są bowiem rozmiarów chomika, a wcześniej oglądać dane mi je było jedynie w zoo. Za to Adaś - on jak najbardziej rozkoszował się ich obecnością.

Zanim przejdę do dalszej części małpich opowieści zapewnię Wam odrobinę dobrego humoru i pokaże jak wyglądało owe spotkanie. Więc pośmiejcie się troszkę, a następnie zapraszam do dalszej części lektury...

wtorek, 15 kwietnia 2014

Marrakesz bez tajemnic

Znalezienie hotelu w tym mieście nie stanowiło najmniejszego problemu. Jeden z pierwszych na naszej drodze stał się schronieniem tej nocy. W Maroko dość popularnym jest wynajmowanie tarasów. Zazwyczaj materac na dachu jest sporo tańszy niż pokój więc wydaje się to być całkiem niezłym rozwiązaniem. Haczyk polega ta tym, że Marokańczycy nie chętnie wynajmują tarasy - powód jest prosty - chcą zarobić więcej. Na szczęście my trafiliśmy na Muhammada, który nie był właścicielem hotelu, a jedynie jego pracownikiem. Miał stałą pensję więc nie zależało mu na tym by skroić nas na kasę i bez problemu wynajął nam miejsce na dachu za pół darmo. 

Muhammad nazywał nas "Tak, Tak" ponieważ uważał, że właśnie tego zwrotu Polacy używają najczęściej. 

Narzekamy czasami na dwunastu-godzinne zmiany w pracy, prawda? A co powiecie na to, że on jako
recepcjonista praktycznie mieszkał w swoim miejscu pracy? Muhammad w ciągu miesiąca wolne miał jedynie 3 dni - resztę czasu spędzał w hotelu. I nawet płaca nie wynagradzała tych warunków - około 1500 dirhamów miesięcznie ( ok. 150 euro ). Osobiście bałabym się próbować przeliczać ile kosztuje jego pracodawcę godzina jego pracy...

Zostawiamy plecaki na tarasie i idziemy zobaczyć słynny plac Dżemaa el-Fna. Przykro mi, ale nie dane było nam widzieć tego o czym czytaliśmy przed wyjazdem. Artykuły te przedstawiały Marrakesz jako niezwykle barwny i tajemniczy. Turysta znaleźć się miał wśród rzeczywistości, której nigdy nie doświadczył. Czarować go mają Berberowie przechadzający się po placu i od czasu do czasu opowiadający jakieś miejscowe legendy. Ma wąchać nieznane mu dotąd zapachy, obserwować kobiety, które swoje dłonie i stopy ozdabiają modnym w tamtym rejonie tatuażem z henny. Muzyka koić ma nerwy...

niedziela, 13 kwietnia 2014

Kiepskie Baśnie tysiąca i jednej nocy

Historia Marrakeszu zaczyna się już w XI wieku, ale wtedy ciężko było nazywać go stolicą południowego
Maroko. Był on wtedy bowiem jedynie niewielką siedzibą plemienną wzniesioną głównie z gliny i kamienia
znajdującą się na szlaku karawan. Kolejne stulecia dały mu jednak szanse rozrośnięcia się do dzisiejszych rozmiarów i sprawiły, że przestał być on oazą dla kupców, a stał się nią dla turystów.



Mury w mieście liczące sobie w tej chwili już dziewięć wieków przetrwały do czasów współczesnych w niemal nienaruszonym stanie - materiał, z którego powstały to tabia, której z kolei głównych składnikiem jest czerwona glina. Drogi czytelniku - czy pamiętasz co powiedział do nas sprzedawca skór w Casablance? "Kolor Marrakesz jest brązowa!" - a wypłowiała czerwień ma właśnie brązowy odcień. Marrakesz jest więc brązowym miastem, a sprzedawca miał racje. 

sobota, 12 kwietnia 2014

Tutaj nie ma boga

Kolejnego dnia z postanowieniem dotarcia do Marrakeszu opuściliśmy hotel. Przed wyjściem na wylotówkę wstąpiliśmy jeszcze na poranną kawę do jednej z knajp. Zamówienie jednak okazało się bardzo skomplikowane i praktycznie niemożliwe do zrealizowania. Sprzedawca był gotowy przygotować nam każdą kawę z wyjątkiem dużej czarnej. Starając się zachować spokój i powstrzymując się od krzyku przeszliśmy do planu "B" - zaczęliśmy rysować. Cud się stał i facet w końcu zrozumiał o co nam chodzi. Usiedliśmy więc na rozklekotanych krzesłach przy rozklekotanym stoliku i zadowoleni z siebie czekaliśmy na naszą kawę. Radość jednak była przedwczesna. Dostaliśmy kawę z mlekiem. Małą. 

Tak więc poranek upłynął nam w atmosferze niezwykle nerwowej. Może nawet któreś z nas wyobraziło sobie spadającą na Maroko bombę z wieprzowiny i lekko się przy tym uśmiechnęło...ale tego nie pamiętam ;)

Tak więc... wypiliśmy kawę, zapłaciliśmy i ruszyliśmy dalej - w głąb "Kraju Absurdu"....

Stanęliśmy na wylocie w stronę Marrakeszu. Zaczęliśmy łapać stopa. Jednak jak zawsze co chwile zatrzymywały się dla nas taksówki,  które dowodziły temu, że 5-osobowe samochody bez problemu są w stanie pomieścić nawet 10 osób. 

czwartek, 3 kwietnia 2014

Dzieciaki z Settat

W Settacie natknęliśmy się na pierwszy supermarket odkąd do Maroko przyjechaliśmy. Carrefour, o
którym mowa był najbardziej obleganym miejscem w mieście. Z nieopisaną radością ruszyliśmy w kierunku molochu w celu zakupienia czegoś na kolację, wody mineralnej i czekolady. Ciesząc się przy tym wolnością wyboru jaką dają klientom sklepy samoobsługowe (albo po prostu brakiem natrętnych sprzedawców). Jednak po wejściu do marketu oboje doszliśmy do wniosku, że gdybyśmy mieli się żywić tylko tym co w nim było - po kilku dniach umarlibyśmy z głodu. Otóż lodówki przepełniały serki "trójkąciki" - bardzo popularne i ładowane do wszystkiego w Maroko - oraz serki topione w innym kształcie. 

Hala przeładowana była workami z czymś w rodzaju mąki - gdzie każda służyła do innego rodzaju wypieków. Na zdjęciach na workach były harsha i inne "chlebo-podobne" marokańskie przysmaki. Jeśli chodzi o napoje - to był raj. Woda mineralna tańsza niż gdziekolwiek indziej ponieważ pozbawiona "podatku od gadaniny", od coca-coli i innych napojów gazowanych półki się uginały. My rzuciliśmy się na Hawai - napój gazowany o smaku multiwitaminy, który widzieliśmy jedynie w Maroko, a który jest przepyszny! 

wtorek, 1 kwietnia 2014

Zwierzęta

Podróżnik to nie tylko zachwycony pięknem świata człowiek, który wszystko postrzega jedynie przez pryzmat błękitu oceanu i jaskrawej zieleni przyrody. Czasami czerwona ziemia nie jest jedynie ciekawym widokiem, który jest nowy dla oka - zaraz pod jej barwą czają się spękana ziemia i piekielna temperatura, które nie dla wszystkich są znakiem, że czas zacząć się opalać...

Koty, małe puchate kulki, które całymi dniami ocierając się o nogi proszą o pogłaskanie - tutaj przypominają bardziej kocie Auschwitz. Hurtowe ilości wyliniałych szkieletów snują się po ulicach polując na cokolwiek do jedzenia. Kotów są setki bo nikt ich przecież nie sterylizuje. Mnożą się one więc bez umiaru i gdyby nie to, że stanowią one pogrom dla szczurów to być może już nikogo by nie obchodziły. Od czasu do czasu dostaną one jakieś podroby i to w sumie byłoby na tyle. 

Widok tej kociej tragedii jest całkowitym zaprzeczeniem szacunku, którym teoretycznie powinno się te stworzenia darzyć. Wszystko to ma bezpośredni związek z legendą o Muezzie. Był to ulubiony kot
Mahometa. Podobno nawet wygłaszał kazania ze zwierzakiem na kolanach, a i dokonywał symbolicznego obmycia się wodą z miski, z której pijał ulubieniec. Dlaczego tak traktował futrzaka? Otóż wedle legendy gdy Mahomet został zaatakowany przez dzikie psy i niemal konał to właśnie Muezza odnalazł go i wylizał wszystkie rany. Był z nim, aż do czasu gdy ten wyzdrowiał. Prorok tak go ukochał, że od tamtego czasu kot był ciągle przy nim. Najsłynniejszą opowieścią o relacji Mahomet - Muezza jest ta o tym, że gdy prorok obudził się na poranną modlitwę i zauważył kota śpiącego w rękawie jego szaty -  nie śmiał go obudzić. Obciął więc rękaw, a sam modły odprawił z jednym ramieniem nagim. Po zakończeniu modlitwy kot wstał i oddał Mahometowi pokłony.

Zapewne wszystko to, to jeden wieli pic na wodę, fotomontaż, ale mimo to choćby ze względu na symboliczne znaczenie opowieści przydałoby się choć trochę szacunku do zwierząt w tym kraju - nie tylko dla kotów.