wtorek, 24 marca 2015

Cuda z Poznania

Po kilku godzinach rozmów i paru wypitych piwach podjęliśmy wspólną decyzję o położeniu się spać. Padliśmy jak zabici - zdaję mi się, że w tamtej chwili nawet nagłe tornado albo trzęsienie ziemi nie byłoby nas w stanie obudzić. W rezultacie jednak całkiem sprawnie udało się nas obudzić ... budzikowi.

Dorota zaprosiła nas na śniadanie. Przy stole oprócz naszej trójki była również jej mama - przemiła kobieta! Jeszcze raz dzięki za przepyszną babkę!

Sytuacja wyglądała tak, że przez wcześniejszą wizytę w Biskupinie - nie mieliśmy żadnego pomysłu na to co dalej. Przeanalizowaliśmy kilka możliwości, ale w końcu postanowiliśmy wrócić się do Poznania. Dlaczego? A bo podobało nam się w tym mieście i czuliśmy jego zdecydowany niedosyt...no i... i tak nie mieliśmy lepszego pomysłu.

Spacerkiem wydostaliśmy się na wylotówkę ze Żnina na Gniezno, a potem złapaliśmy stopa, potem
kolejnego i jeszcze jednego.

A potem - w Gnieźnie - zatrzymał się dla nas pan Grzegorz, czy też Cud-Kierowca, jak będę go dalej nazywać.

Pierwszy cud z nim związany był taki, że jechał do Poznania. Kolejny polegał na tym, że facet nie był z natury milczący, więc w samochodzie nie panowała niezręczna cisza, a wisienką na torcie był fakt, że mówił ciekawe rzeczy.

Jak to w takich sytuacjach bywa najpierw musieliśmy się poznać. Powiedzieliśmy więc trochę o sobie, swoich zainteresowaniach i pasjach, a nasz kierowca odpowiedział tym samym. Okazało się, że trafił "swój na swego", albo ... autostopowicz na autostopowicza - jak kto woli.

czwartek, 19 marca 2015

Marsz do Żnina

Zwiedzanie Biskupina pochłonęło kilka godzin. Było niesamowitym doświadczeniem i całkiem niezłą zabawą. Było niezwykle wyciszające ze względu na brak obecności innych ludzi i bliskość przyrody. Wszystko to było tak przyjemne, że nie mogę nawet zebrać się w sobie by ponarzekać na temperaturę, która panowała wokół - jak to mam ostatnio w zwyczaju.

W każdym razie po bardzo wyczerpującym spacerze po wszystkim co oferowało biskupińskie muzeum mieliśmy nadzieję na szybkie złapanie stopa do położonego nieopodal Żnina.

...nadzieja jednak w tym wypadku okazała się matką głupców i całkiem dosłownie wyprowadziła nas w pole.

Otóż maszerowaliśmy tak długo, że aż dotarliśmy do Wenecji. Tak - dobrze czytacie - do Wenecji! Nie było w niej  jednak placu świętego Marka ani setek turystów, było za to sporo wody i muzeum kolejki wąskotorowej - jeśli to się liczy.

poniedziałek, 16 marca 2015

740 lat p.n.e

Jak wspominałam w poprzednim wpisie, do muzeum, które znajduje się w pobliżu katedry w Gnieźnie, weszliśmy jedynie ze względy na osławione Drzwi Gnieźnieńskie, a raczej ich replikę. W muzeum udostępnione jest kilka pieter dla zwiedzających. Oczywiście skorzystaliśmy z całości oferty, ale... że tak to ujmę - szału nie było (ach, te moje paskudne kolokwializmy!).

Nie znaleźliśmy prawie nic co przykułoby naszą ciekawość na tyle bym chciała się tym z Wami podzielić. Wiele przedmiotów, które znajdowały się się w muzeum były atrybutami księży katolickich, a my niestety posiadamy na ten temat bardzo znikomą wiedzę. Oglądanie więc coraz to kolejnych naczyń liturgicznych czy biskupich szat było dla nas - krótko mówiąc - mało ciekawe.

Po godzinie czy dwóch spędzonych w muzeum opuściliśmy je. Nie mieliśmy żadnego planu na to co dalej. Byliśmy święcie przekonani, że zwiedzanie katedry i oglądanie słynnych drzwi pozbawi nas znacznie większych ilości czasu, a tu los spłatał nam figla i nim się trzy razy obejrzeliśmy było już po wszystkim!

Tak jakoś wyszło, że nasza trasa "wycieczkowa" z tego wszystkiego ułożyła się w taki sposób, że wędrowaliśmy od jednego kościoła do drugiego. Wynikało to z tego, że w kościołach po prostu było znacznie cieplej i nie wiało, a wejście do nich nie wiązało się z żadnymi opłatami.

Po jakimś czasie postanowiliśmy pojechać do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów od Gniezna Żnina, w którym mieliśmy umówiony nocleg u Doroty.


czwartek, 5 marca 2015

Kilka gnieźnieńskich historii

Na czymże to my skończyliśmy ostatnio? Ach! Już wiem! Na gorącej herbatce z cytrynką i kawie pitej w jednym z barów w okolicach centrum w Gnieźnie. Oprócz tego jedliśmy też hamburgery, który smakowały nam prawdopodobnie jedynie dlatego, że byliśmy głodni jak wilki.

W normalnych warunkach, to jest takich, w których nie wieje złem (mrozem) na dworze, człowiek zamiast grzać tyłek w knajpie poszedł by na nocny spacer po rynku i jego okolicach. Warunki jednak nie były normalne! Temperatura spadła do minus piętnastu stopni i ani ja ani Adaś nie zamierzaliśmy opuścić baru szybciej niż byłoby to potrzebne.

Gdy nadeszła godzina, która sugerowała, że czas się zbierać celem szukania adresu Krzyśka z couchsuffingu - z wielkim bólem w
sercach opuściliśmy ogrzewane pomieszczenie. Gniezno nie należy do wielkich metropolii. "Na drugim końcu miasta" (jak zwykli odpowiadać zapytani przez nas ludzie na pytanie "Gdzie jest ulica taka, a taka?") okazało się być jakieś dwadzieścia minut piechotą od rynku.

Nazwa ulicy, na którą mieliśmy trafić nosiła nazwę, która wskazywała, że znajduję się ona na jednym z niedawno wybudowanych osiedli. Myśleliśmy jednak, że to zwyczajny zbieg okoliczności.

Chcąc być mili (oraz sądząc, że nasz gospodarz mieszka sam) postanowiliśmy kupić po piwku dla wszystkich na wieczór. Tak też zrobiliśmy, a potem poszliśmy pod wskazany adres i...

... SZCZĘKĘ ZACZĘLIŚMY ZBIERAĆ Z PODŁOGI!

środa, 4 marca 2015

Ku pierwszej stolicy Polski!

Mogłabym jeszcze długo skupiać się na tym jakby tu zareklamować Muzeum Arkadego Fiedlera w Puszczykowie. Mogłabym stworzyć jeszcze co najmniej kilka opracowań historycznych w oparciu o repliki znajdujące się na terenie muzeum. Myślę jednak, że już wystarczy i warto przejść już do momentu kiedy opuściliśmy fiedlerowski ogródek.

Byliśmy przemarznięci na kość. To co najciekawsze w muzeum znajduje się na zewnątrz. Byliśmy w tym miejscu w styczniu, a to oznaczać może tylko jedno... Pogoda wcale nas nie rozpieszczała!

Zarówno ja, jak i Adaś jesteśmy raczej z gatunku stworzeń ciepłolubnych, a więc siedem stopni mrozu,
które wtedy panowały na dworze było dla nas niczym siedemdziesiąt stopni na minusie. Dygotaliśmy więc i narzekaliśmy bez kresu. Na domiar złego wplątaliśmy się w bardzo malutkie krajowe drogi (a może nawet dróżki), po których nie jeździło absolutnie nic!

Cóż jednak mogliśmy zrobić? No nic. Poszliśmy więc przed siebie żywiąc wielką nadzieję na spotkanie jakiegoś zbłąkanego kierowcy, który zdecydowałby się nas zabrać.

Szliśmy.

I szliśmy....

A potem....

...szliśmy dalej.

poniedziałek, 2 marca 2015

O Buddzie słów kilka

Królowa Mahamaji miała przedziwny sen. Śniło jej się bowiem, że znalazła się nad jeziorem Anawatapta w
Himalajach i tam została umyta przez niebiańskich strażników czterech stron świata. Następnie podszedł do niej biały słoń, który trzymał trąbą kwiat lotosu i wszedł do jej boku.

Gdy kobieta się obudziła opowiedziała o swoim niezwykłym śnie mędrcom, którzy wyjaśnili jej  jego znaczenie. Poczęła syna, którego zadaniem na ziemi będzie stać się władcą lub też nauczycielem świata.

Dziecko rzeczywiście przyszło na świat. Było to ponad dwa i pół tysiąca lat temu w Napalu. Nadano mu imię Siddhartha.

Niedługo potem z ust jednego z wróżbitów padły słowa przepowiedni. Mowa w niej była o tym, że w życiu chłopca pojawią się cztery znaki, które sprawią, że przekona się on o ludzkim nieszczęściu i właśnie dzięki temu stanie się on nauczycielem świata.

piątek, 20 lutego 2015

Puszczykowo kontra Giza

Piramidy budowane były przez starożytnych w wielu miejscach na Ziemi. W Babilonie, w Peru, w Meksyku czy w Chinach. Niektóre z nich zachowało się do czasów nam współczesnych i teraz wiecznie się o nich rozprawia. Po co je budowano? Kto je zbudował? Jak tego dokonano? W jakim czasie? I takie tam podobne inne zapytania w temacie budowy potężnych sztucznych wzniesień. Oczywiście najbardziej znaną piramidą świata jest ta z Gizy.( Nie jest największa, bo dwa razy wyższa od niej jest chińska Biała Piramida, która szczyci się 300 metrami wysokości) Wielka Piramida Cheopsa jednak zrobiła karierę światową i ma zawsze największe branie turystyczne.

Każdy się do niej przyczepia z najróżniejszych powodów. Więc my również odrobinę się na niej
wyżyjemy, bo każde pokolenie ma swoje zdanie w tym temacie. Zaczniemy od tego czego dowiadujemy się ze świata nauki. Czyli od suchych faktów. Wielka Piramida ma swoje rozmiary i wartości. Została zmierzona, zbadana i poddana gruntownej lustracji. Wiemy więc NA PEWNO, że… Stoi ona na osi Północ- Południe. Południk, który przebiega przez tę budowlę dzieli Ziemię na dwie połowy. A wiadomo, że nie ma mniejszej i większej połowy, więc jasne jest – że są to części sobie równe.

czwartek, 19 lutego 2015

Pierzasty Wąż

Potrafilibyście sobie wyobrazić węża, którego ciało pokrywałyby pióra? Brzmi dość absurdalnie, prawda? Toltekowie jednak tak nie uważali. Przeciwnie – ich wyobrażenie o Bogu posiadającym moc władania niemal całą przyrodą przybierało postać właśnie Pierzastego Węża. 

Quetzalcoatl swoim dziwacznym wizerunkiem miał reprezentować zarówno siły płynące z przyrody – za to konkretnie odpowiadała ptasia część jego wizerunku – oraz tajemnice podziemi – czego z kolei symbolem był wąż. 

Jego boska kariera nie była w żadnym wypadku przelotną. Oddawały mu hołd całe pokolenia indiańskich ludów. Dorobił się nawet prywatnej świątyni w jednym z meksykańskich miast. Co ciekawe – ów świątynia usytuowana jest na wielkiej piramidzie, a ta z kolei ma podstawę większą od swojej przyrodniej siostry, którą wybudował w Egipcie Cheops.



wtorek, 17 lutego 2015

Tatanka-Yotanka

> źródło <
Odwaga, hojność, mądrość oraz hart ducha – cnoty, które sprawiają, że człowiek jest coś wart i reprezentuje sobą coś co należy naśladować i podziwiać. Siuksowie doskonale o tym wiedzieli i dlatego właśnie ów cechy uznali za najważniejsze dla swojego plemienia. 

Pewien młody Indianin robił co mógł aby stać się wartościowym członkiem swojego plemienia. Z zapałem uczestniczył w polowaniach i uczył się tego jak być dobrym wojownikiem.

Gdy miał czternaście lat powalił pierwszego przeciwnika. Wtedy to zyskał przywilej noszenia we włosach białego pióra, które upamiętniało to wydarzenie i jednocześnie oznaczało jego pełne prawo przynależności do plemienia. Wtedy też dostał nowe imię – Tatanka-Yotanka, co w wolnym tłumaczeniu oznacza – Siedzący Byk.



Santa Maria

> źródło <
Krzysztof Kolumb. Po włosku - po włosku Cristoforo Colombo. Żeglarz z Genui, który odkrył Amerykę.
Podróżnik i niepoprawny marzyciel w jednym. Sięgał po swoje marzenia bez wahania, choć nie było mu wcale łatwo. Kolumb postanowił, że znajdzie drogę morską do Indii. Wziął pod uwagę kulistość naszej planety i uznał, że najbardziej logicznym rozwiązaniem będzie popłynąć na zachód, aby w końcu wypłynąć u wybrzeży Japonii… Cóż. Nie był on pierwszym zapaleńcem, który chciał tego dokonać, ale jego projekt spotkał się z wyjątkowym brakiem poparcia. Najpierw został odrzucony w Portugalii, następnie w Anglii. W obu przypadkach wynikało to z tego, że wyprawa zdawała się być zbyt ryzykownym przedsięwzięciem. Innymi słowy nikt w niego nie wierzył.

środa, 11 lutego 2015

Zagadka Sfinksa

Hybryda o ciele lwa i ludzkiej głowie. Bez dokładnie określonej daty powstania i z niejasnym przeznaczeniem. Sfinksy - najbardziej znane są te pochodzące ze starożytnego Egiptu, ale jego bracia występowali również w mitologiach takich jak grecka czy sumeryjska. Zazwyczaj stworzenia te dysponowały atrybutem skrzydeł, ale tym egipskim ich poskąpiono...

Sfinksem, który okrył się największą sławą na świecie jest Wielki Sfinks z Gizy. Jest on długi  niemalże na sześćdziesiąt metrów i mierzy dwadzieścia metrów wysokości. Spogląda on w kierunku Nilu, a jego łapy strzegą wejścia do niewielkiej świątyni.

Powstał on prawdopodobnie około dwóch i pół tysiąca lat przed narodzinami Chrystusa, równolegle z piramidami, u stóp których leży. A wszystko to wydarzyło się za panowania Chefrena z IV Dynastii. Podejrzewa się, że lico Sfinksa może być odwzorowaniem twarzy samego faraona.

poniedziałek, 2 lutego 2015

Brama Słońca spod Poznania

Słynna Brama Słońca z Tiahuanaco w Boliwii przedstawia czterdzieści osiem wyrzeźbionych postaci po obu stronach głównej płaskorzeźby - unoszącego się bóstwa. Istnieją teorie mówiące o tym, że postać osadzona w centrum to nikt inny jak Viracocha - biały bóg Indian z tamtych terenów otoczony nutką tajemnicy.

Istnieją przekazy informujące nas o tym jakoby Viracocha miał zawiesić gwiazdy, Słońce i Księżyc na niebie i stworzyć w Tiahuanaco pierwszych ludzi. Nie jest to jednak jedyna legenda związana z tym bóstwem.Według innej Viracocha nie był samotnikiem i podczas tworzenia świata towarzyszyli mu jego dwaj synowie. Ów legenda posuwa się również dalej niż tylko do aktu stworzenia pierwszych rozumnych istot i mówi o narodzinach wielkich ptaków i zwierząt. Liczne grupy ludzi zostały rozrzucone w różne części kraju. Trwało to chwile, aż Viracocha wysłał swych synów by Ci zorientowali się tym jak żyją ludzie. 

Wieści z jakimi powrócili nie były zachwycające. Ludzie bowiem nie docenili swojego stwórcy i poczęli oddawać cześć stworzonym przez siebie figurkom, które przedstawiały innych bogów. Prócz tego ogarniać ich zaczęła żądza władzy i ich zachowanie pozostawiało wiele do życzenia.

Rozwścieczyło to Viracochę. Nie ma się z resztą czemu dziwić. Jego odpowiedzią na ludzką niewdzięczność był ogień i błyskawice. 

piątek, 30 stycznia 2015

Moai, Wyspa Wielkanocna i Arkady Fiedler

Jest takie jedno miejsce na Oceanie spokojnym. Znajduje się ono ponad trzy i pół tysiąca kilometrów od wybrzeża w Chile i ponad dwa tysiące kilometrów od najbliższego zamieszkiwanego przez ludzi lądu. Jak łatwo się domyślić, ów miejsce to wyspa. Wyspa Wielkanocna. Ten skrawek ziemi jest jednym z najbardziej oddalonych od innych zamieszkałych przez ludzi miejsc. Jest też jednym z tych miejsc, które otacza woń tajemnicy fascynującej wielu, ale też jest jednym z tych, które noszą w sobie nieuchronny gen zagłady. Właściwie historia wyspy to historia ziemi, z tym tylko, że w sporym pomniejszeniu.

Tu następuje ten moment, w którym mam ochotę napisać "Posłuchajcie...", ale nie zrobię tego aby nie zaryzykować porównania mnie do pewnego polskiego pisarza, dobrego, z resztą i niewątpliwie większego ode mnie. Cóż... Całe szczęście, że tacy są, w końcu młode pokolenie musi się uczyć od lepszych od siebie... :)


A więc...

Było to tak...

Wszelkie źródła historyczne podają, że na wyspę w IV wielu dotarli osadnicy z Hawajów, nie jest to jednak
informacja, co do której wszyscy są zgodni. Istnieją również tacy, którzy uważają, że ów wydarzenia miały miejsce całe cztery wieki później. Całkiem niedawno jednak inny naukowiec starał się udowodnić, że data zasiedlenia wyspy to czas około przełomu pomiędzy wiekiem XII, a XIII.  Mowa o naszej erze oczywiście. Na "dzień dobry" mamy więc do czynienia z całkiem sporych rozmiarów rozbieżnością. Osadnicy oprócz siebie przytargali również rośliny - choćby banany, zwierzęta - takie jak kury oraz szczury, które okazały się być  w przyszłości jednym z trumiennych gwoździ dla przybyłych.

Oficjalnie odkrywcą wyspy został ogłoszony Jacob Roggeveen, który przybił do jej brzegów w niedzielę wielkanocną. Temu właśnie zdarzeniu miejsce zawdzięcza swoją nazwę. Moim skromnym zdaniem odkrywcami Wyspy Wielkanocnej byli osadnicy, którzy przybyli tam znacznie wcześniej i przecież nie byli rdzenną ludnością tej ziemi. Prawda jednak jest taka, że pochodzili z Polinezji, a nie z Europy, a odcień ich skóry nie świecił na biało. Wszystko jasne - historia...taka piękna.

środa, 28 stycznia 2015

O tym, którego wabił świat

Przyrodnik, podróżnik, reporter, pisarz... To tylko kilka z wielu określeń jakich można by użyć opisując Arkadego Fiedlera. Wielką rolę w życiu tego wybitnego Polaka odegrał jego ojciec. To właśnie dzięki jego staraniom Arkady zaczął się interesować przyrodą. Efekty tej pasji możemy dziś oglądać choćby w muzeum, do którego się udaliśmy, w Puszczykowie. Fiedler zwykł wspominać o swoim ojcu jako o człowieku dzięki, któremu nauczył się kochać rzeczy, obok których inni ludzie przechodzili obojętnie, czyli zwykłe, pozornie nieładne i nieciekawe - dokładnie takie w jakich my staramy się odnajdywać piękno.

Arkady Fiedler był człowiekiem wykształconym oraz potężnych rozmiarów patriotą. Z resztą - na swoim koncie ma również tytuł porucznika Wojska Polskiego.

Ciekawostką jest, że ten wielki pisarz swoją karierę zaczął od publikacji... cyklu wierszy. Prawdopodobnie świadczy to o jego wielokierunkowości, ale ciężko wypowiadać mi się w tym temacie, choćby dlatego, że nie przeczytałam ani jednego utworu tego typu jego autorstwa.

Jaka piękna katastrofa

Jak wspominałam w poprzednim poście nie udało nam się poznać naszego gospodarza. To trochę dziwne, ale no cóż.... Tak wyszło. Nie zmienia to faktu, że jesteśmy bardzo wdzięczni Kubie za pomoc - w tym wypadku całkowicie nieznajomym.

Kiedy wyszliśmy na zewnątrz wciąż panował półmrok. Mieliśmy jechać do Puszczykowa, które jest oddalone od Poznania o niecałe dziesięć kilometrów, ale... Poznań to duże miasto, z którego najpierw trzeba się wydostać. Zapytaliśmy kilku osób o kierunek, w którym powinniśmy się udać i ku ich zdziwieniu po prostu ruszyliśmy przed siebie, piechotą, nie chcąc nawet słyszeć o busach, tramwajach, pociągach i innych typach komunikacji. Stwierdziliśmy, że poprzedniego dnia spędziliśmy aż nadto czasu w autobusie i, że albo dotrzemy do Puszczykowa autostopem, albo na piechotę.

Poza tym zegar wskazywał zaledwie godzinę 7.00, a muzeum Arkadego Fiedlera czynne było od 9.00. Mieliśmy więc bardzo dużo czasu na swój komunikacyjny bunt.

Oczywiście - bardziej liczyliśmy jednak na tę autostopową opcję, ale jak to w takich przypadkach bywa... Przeszliśmy całe miasto, żeby złapać cokolwiek w... Luboniu.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Ezoteryczny Poznań

Większość popularnych blogów podróżniczych traktuje o dalekich wyprawach, które obfitują w egzotyczne
krajobrazy, zdjęcia kobiet będących przedstawicielkami, obcych czytelnikom ów blogów, kultur, roznegliżowanych dzieci biegających po spękanej od słońca ziemi... Takie właśnie blogi uznawane są za lekturę "z wyższej półki". Egzotyka zawsze wygrywa w starciu z rodzimą Polską. Większości wydaje się, że zna swój kraj, albo, że jest to coś z czym spotyka się na co dzień... że nudne jest - ma się rozumieć.

Skłamałabym gdybym powiedziała, że sama podobnie nie myślałam do nie dawna. Wszak to co mam w zasięgu ręki po prostu nie może być ciekawe. Ale po wydarzeniach sprz
ed kilku dniu stwierdzam, że byłam w absolutnym błędzie! Niewybaczalnym wręcz! Jeśli chcecie więc wysłuchać "egzotycznej" historii o przyjaźni, bezinteresownej pomocy, umiejętności dzielenia się z obcymi i niezwykłych ludziach okraszonej niemałym tłem historycznym - zapraszam serdecznie!

wtorek, 6 stycznia 2015

Co czytały moje gały...

"Czym dla zbrodniarza jest stryczek kata, czym rząd karabinowych luf dla pojmanego szpiega - tym dla rannego zwierza w pustyni śnieżnej jest głos wilczej pogoni."
James Oliver Curwood

Bardzo lubię czytać. Naprawdę – wprost uwielbiam siedzieć sobie wygodnie w fotelu ze wzrokiem wlepionym w kartki dobrej książki. Ze względu na swoją pasję jaką są podróże, literatura, po którą sięgam jest dość monotematyczna. 

>źródło<
Przeczytałam wszystkie książki autorstwa Wojciecha Cejrowskiego z zapartym tchem. Każda z jego publikacji (podróżniczych) jest warta polecenia. To literacki geniusz – trzeba przyznać.

>źródło<
Przejechałam świat dookoła wspólnie z Kingą Choszcz – polską podróżniczką-autostopowiczką. Nie urzekło mnie jej pióro, ale to czego dokonała ta drobna kobieta jest godne podziwu. „Prowadził nas los” jej autorstwa to obowiązkowa lektura dla tych, którzy myślą, że podróżują tylko bogaci. Warto ją przeczytać choćby po to by przekonać się w jakim jest się błędzie. Podobnie jest z „Moją Afryką” Kingi. To opis ostatniej podróży Malaiki. To sprawozdanie z kilku miesięcy spędzonych przez nią w Afryce. Śmierć Choszcz to ogromna strata. Nie powinna była umrzeć. Mogła zrobić jeszcze wiele dobrego.