Dorota zaprosiła nas na śniadanie. Przy stole oprócz naszej trójki była również jej mama - przemiła kobieta! Jeszcze raz dzięki za przepyszną babkę!
Sytuacja wyglądała tak, że przez wcześniejszą wizytę w Biskupinie - nie mieliśmy żadnego pomysłu na to co dalej. Przeanalizowaliśmy kilka możliwości, ale w końcu postanowiliśmy wrócić się do Poznania. Dlaczego? A bo podobało nam się w tym mieście i czuliśmy jego zdecydowany niedosyt...no i... i tak nie mieliśmy lepszego pomysłu.
kolejnego i jeszcze jednego.
A potem - w Gnieźnie - zatrzymał się dla nas pan Grzegorz, czy też Cud-Kierowca, jak będę go dalej nazywać.
Pierwszy cud z nim związany był taki, że jechał do Poznania. Kolejny polegał na tym, że facet nie był z natury milczący, więc w samochodzie nie panowała niezręczna cisza, a wisienką na torcie był fakt, że mówił ciekawe rzeczy.
Jak to w takich sytuacjach bywa najpierw musieliśmy się poznać. Powiedzieliśmy więc trochę o sobie, swoich zainteresowaniach i pasjach, a nasz kierowca odpowiedział tym samym. Okazało się, że trafił "swój na swego", albo ... autostopowicz na autostopowicza - jak kto woli.