się, że mamy jechać do Miszkolc, a następnie do Koszyc. Wszystko po to by dobrzeć rzecz jasna na Ukrainę... Do Miszkolc dojechaliśmy bez większych problemów. Tak coś przegryźliśmy i ruszyliśmy dalej. Niewyobrażalnych rozmiarów było nasze zdziwienie kiedy znaki drogowe poinformowały nas, że Koszyce położone są na terenie Słowacji, a nie Ukrainy!
Tak więc siedzieliśmy na stacji benzynowej w Miszkolc i czekaliśmy na cud. Zapadała noc, a my musieliśmy się dostać gdzieś w okolice Nyiregyhaza żeby rano ruszyć w kierunku Czopu - przejścia granicznego Węgry-Ukraina. Było to prawie niemożliwe dlatego, że trzeba było się sporo cofnąć. A z uwagi na porę dnia nie sądziliśmy, że ktoś jeszcze będzie się wybierał w tamtą stronę.
Ludzie na stacji nas zbywali. Albo ignorowali albo nie jechali w tym kierunku. Siedzieliśmy na krawężniku przez stacją i co rusz podejmowaliśmy próby wydostania się stamtąd. I wtedy stało się najgorsze.