Lubicie
legendy? Ja je po prostu uwielbiam! Jedna z nich opowiada o Rzymianinie, który
ujrzawszy piękno tej pirenejskiej doliny przyrównał je do terytorium leżącego
pomiędzy górą Hermon, a Tabor w Palestynie. Ów Rzymianin zwał się Ludwik
Pobożny więc nie dziwi Was chyba fakt, że piękne widoki od razu przywołały mu
do pamięci Ziemię Świętą? Wtedy nadał nazwę temu miejscu – Endor.
Inna z legend
niejako uzupełnia się z tą bo wciąż ma dużo wspólnego z Chrześcijaństwem. Otóż zakłada ona, że nazwa ta ma wiele wspólnego ze
starotestamentowym miastem Endor, w którym to miejscowa wiedźma wywołała na polecenie
Saula ducha nieżyjącego Samuela <1 Samuel 28;7>. Rozpowszechnienie tej nazwy w tym wypadku
przypisuje się Arabom, nazywanym wtedy Saracenami, którzy
znaleźli schronienie w górach otulających Andorę gdy uciekali na północ.
Hiszpanie jednak średnio chcą oddać udział w nazwie kraju Rzymianom czy Arabom. W ich języku Andora
oznacza po prostu „wędrówkę”. Ze wszystkich tych wersji ta wydaję się być najprostsza i najbardziej logiczna. Choć zamiłowanie do legend każe mi trzymać się od niej z daleka.
Andora
utrzymuje się głównie z turystyki. Nic w tym dziwnego. Ludzi przyciągają tam przecudne
górskie krajobrazy. Jest to raj dla miłośników górskich wędrówek, ale nie tylko. Andora przyciąga
również tanimi jak "barszcz" alkoholami i tytoniem. Państwo prawie w ogóle nie
nakłada na nie podatku. Podobno również paliwo jest o stokroć tańsze niż w
Hiszpanii czy Francji, ale na to nie zwróciłam uwagi.
Alkohol i
papierosy są rozdawane prawie za darmo. Dla przykładu. Naszą polską żubrówkę w
trzylitrowej wersji można kupić tam taniej niż jeden litr tej wódki w Polsce.
Pięciolitrowy baniak spirytusu kosztuje w granicach piętnastu euro. 10-pak Marlboro to wydatek rzędu 80 zł, a jakby tego było mało to w gratisie dostanie
się jeszcze małą butelkę dobrego whisky.
Będąc w tym
państwie odnieśliśmy wrażenie, że bardziej tam opłaca się pić, aniżeli jeść!
Jeśli porcja frytek kosztuje 12 zł, a
pół litra dobrej gatunkowo wódki jest o połowę tańsze to... właściwie nazwę „wódka”
można przechrzcić na „zupę z żyta”. Prawda jest taka, że za 6 zł w Polsce to
ciężko o porządny obiad, a w Andorze za taką sumę można już imprezować!
Podczas pobytu w Andorze po raz pierwszy w naszej podróży stać nas
było bardziej na używki niż na jedzenie, które wcale nie jest tanie.
Wjechaliśmy do
Sant Julia de Loria – jednego z większych miast w tym kraju liczącego sobie ok
siedmiu tysięcy mieszkańców. Bez urazy, ale moje rodzinne miasto – Środa Śląska
– jest już przez Wrocławiaków nazywane wsią, a liczy ono dziesięć tysięcy osób.
Czyli jest jedynie o połowę mniejsze niż Andorra la Vella – stolica Andory.
Byliśmy
zmarznięci, brudni, głodni i marzyliśmy jedynie o gorącym prysznicu. Albo
przynajmniej ciepłym kocu i gorącej jak piekło herbacie. Na hotele nawet nie
patrzyliśmy. Rozglądaliśmy się za hostelami, ale tych zdecydowanie brakowało.
Na ulicy
wypatrzyliśmy punkówę. Podarte spodnie, niedbale po wygalana głowa i zniszczone
tysiącem pogo glany. Uznaliśmy, że jeśli jakimś cudem jest tu na wakacjach
zapewne wie coś o tanich hostelach. O to, że mieszka w drogim hotelu jej nie
podejrzewaliśmy. I słusznie. Co prawda nie była na wakacjach, a po prostu była
mieszkanką tego miasta. O hostelach nie wiedziała zbyt wiele, ale kazała nam
iść do pobliskiej parafii. Usłuchaliśmy. Zapukaliśmy, po chwili drzwi się otworzyły
i ...
...
doświadczyliśmy kolejnego cudu w naszym życiu.
Właściwie nie
wiedzieliśmy o co pytać tego księdza. Więc po prostu opowiedzieliśmy o tym, że
skierowano nas tutaj gdy wypytywaliśmy o tanie noclegownie. Ksiądz spojrzał na nas i zapytał jedynie o
nasze pochodzenie. A następnie kazał nam
iść za sobą. Weszliśmy w drobną uliczkę, a potem do baru z portugalskim
jedzeniem. Ksiądz zaczął rozmawiać po hiszpańsku z właścicielką. A potem dał
nam klucze i oświadczył, że nasz pokój to ten numer cztery, wieczorem mamy
opłaconą kolację, a rano kawę i śniadanie.
Zapytaliśmy ile
mamy zapłacić, ale ksiądz stanowczo odmówił. Potem dodał, że możemy czuć się
jak jego rodzina i że zawsze jesteśmy mile widziani w tym miasteczku. Pożegnał
się z nami i po prostu poszedł. A my zostaliśmy... w ciężkim szoku i ze łzami w
oczach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz