Drogie Panie – nie gniewajcie się na mnie. Czyż nie mam racji? Podejdźmy
do siebie z należytym dystansem i zastanówmy się co miałoby bardziej
romantyczny wydźwięk:
1. Pocałunek ukochanego na mostku znajdującym się nieopodal miejsca, w którym
mieszkamy;
2. Czy raczej buziak i klepnięcie w tyłek na jednym z weneckich mostów?
No jasne, że to drugie! I prawie każda z nas tak właśnie odpowie. Nawet ja
– choć uważam, że Wenecja jest mocno przereklamowana, a jej romantyzm w
znacznym stopniu został – zadeptany – przez turystów z całego świata.
Panowie natomiast często są o wiele bardziej zdystansowani do tego typu
spraw. I na wieść, że spędzą weekend w Wenecji nie reagują histerią i piskiem,
a spokojnym uśmiechem.
Pogadałam. Ponarzekałam. A teraz czas się wszystkim przyznać...
MY HISTERYZOWALIŚMY I PISZCZELIŚMY!
I to bardzo głośno. Ale za to niezbyt
długo. Po około piętnastu minutach spojrzeliśmy sobie w oczy i jedno drugie
zapytało:
- No jesteśmy w Wenecji...O co w
sumie tyle hałasu?
A chwile potem skomentowaliśmy nawzajem to jak bardzo śmierdzimy po
tygodniowej kłótni z mydłem i podjęliśmy decyzję o tym, że noc spędzimy w
hotelu. Najlepiej jakimś „nie-romantycznym”, bo te „romantyczne” to bardzo
drogie są!
Wenecja leży na kilku wyspach, a ściślej mówiąc na kilku bagnach. To też
jest powodem sieci kanałów. Poruszać się po mieście można na dwa sposoby:
1. Pieszo. Słowo to jest również synonimem słów „za darmo”. Jest nim
przynajmniej do chwili kiedy zza rogu nie wyskoczy ci małe umorusane dziecko,
Marokańczyk w obdartych ubraniach, albo cyganka z dzieckiem na ręku. Wszyscy Ci
są rzecz jasna ciężko poszkodowani przez życie i potrzebują Twojego wsparcia
finansowego. Nie żebym była cyniczna, ale gdyby przejechał mnie traktor,
potrącił samolot, albo spadło na mnie tysiące innych nieszczęść świata, a w
międzyczasie
urodziłabym dziecko i na dodatek – całkiem przypadkiem straciłabym
cały swój życiowy dobytek – NIE wyjechałabym akurat do Wenecji. Dlaczego? A no
dlatego, że to jedno z najdroższych miast Europy jest. Dlatego też nie
reagowaliśmy ani trochę na tych żebraków z wyboru. Dopadały nas rzecz jasna
wyrzuty sumienia. W końcu odmówiliśmy wręcz po chamsku pomocy dziecku czy
chorej kobiecie... Wyrzuty ustały kiedy minęliśmy tą chorą kobietę kilka godzin
później. Byliśmy świadkami cudownego wyzdrowienia. Nogi, którymi pociągała
kilka godzin wcześniej teraz świetnie dawały radę chodzić na szpilkach. Nie
byle-jakich z resztą. Może się mylę, ale w wenecką biedotę tego typu nie wierzę.
Bo jakbym była tak biedna jak oni to nie siedziałabym w tym obrzydliwie drogim
mieście. Kropka.
2. Drugim sposobem poruszania się po mieście jest droga wodna. I nawet jeśli
nie myślę w tej chwili o atrakcjach takich jak gondole to i tak jest to bardzo
drogi środek transportu. Nie pamiętam dokładnych cen, ale bilet całodniowy to
był wydatek rzędu – ponad 100 zł.
Oznacza to, że w pewnym sensie oba sposoby są płatne. Dlatego przed
pojechaniem do Wenecji warto zaprzyjaźnić się ze swoją asertywną stroną i
stanowczo odmawiać żebrakom.
Wenecja to również karnawał. I maski! Maski istotnie są piękne, jednak
ciężko znaleźć takie, na odwrocie których nie jest dużymi literami wypisana
informacja o ich chińskim pochodzeniu. Słyszeliśmy, że wenecki rynek słynie
między innymi z własnoręcznie wykonywanych masek. Słyszeliśmy o tym, ale nie
widzieliśmy! Mogę ewentualnie powiedzieć, że słynie on z ich sprzedaży, ale
ojczyzna tych masek „weneckich” jest tysiące kilometrów stamtąd.
Jak już mówiłam bez względu na wszystko chcieliśmy się umyć. Łączyło się
to ze znalezieniem taniego lokum. BŁĄD! W tym mieście słowo „tanio” nie
istnieje. Zniknęło ze słowników lata temu! Tu jest drogo. DROGOOO! I koniec.
Chcesz jeść? - 20 euro. Chcesz spać? –
400 euro. Chcesz siku? – 2 euro. Jakiś biedak zaczepia Cię na ulicy? – 10 euro.
Euro, euro, euro.
Nawet można sobie romantyczne róże kupić od
romantycznych Arabów za romantyczne 5 euro. Może ja się nie znam, ale dla mnie
to była paranoja.
Kiedy w którymś z kolei hotelu (warto zauważyć, że był on posiadaczem
jedynie jednej gwiazdki) usłyszeliśmy, że mogą nam wynająć pokój za OKAZYJNĄ
cenę – 270 euro - pobledliśmy. Boję się sobie przypominać czy była to cena za
dwoje czy - nie daj pan bóg - za jedną osobę...
Hostele powiecie? Owszem są. Ale zabukowane już wiele miesięcy wcześniej
więc cierpią na deficyt wolnych miejsc. Ale nie łudźcie się, że wolne miejsca
rozwiązały by jakikolwiek problem. No chyba, że stać kogoś na nocleg za 70 euro
per osoba. Nas w każdym razie nie było stać.
Chodząc od miejsca do miejsca trafiliśmy w końcu w zaułek, w którym
znajdował się mały i skromny – jak na weneckie warunki – hotelik. Cena wynosiła
50 euro od głowy, ale w wyniku długiej rozmowy z recepcjonistką udało nam się
zadekować za 48 euro za nas dwoje.
Drogo, ale najtaniej jak udało nam się znaleźć.
Poszliśmy pod upragniony prysznic. Czekałam na Adasia i nagle poprzez
drzwi łazienki usłyszałam szalenie radosny okrzyk:
- Mydełko! Jakże ja Cię dawno nie
widziałem!!!
Następnie wychodzimy na spacer. Skoro już przestaliśmy zatruwać powietrze na
ulicy to był to najlepszy czas na odwiedzenie placu św. Marka. Jest on patronem
Wenecji. Oprócz tego można zwiedzić również jego bazylikę, która w czasie, w
którym my byliśmy – była w remoncie. Jakąś taką przypadłość mamy, że jak gdzieś
akurat jedziemy to wszystko remontują.
W bazylice złożone są relikwie świętego Marka oraz innych świętych. Choć –
wcale nie będąc kąśliwą – uważam, że jakby te wszystkie relikwie poskładać do
kupy to okazałoby się, że ludzie posiadali niegdyś po kilka rąk i nóg...
Plac jest piękny, a bazylika jeszcze piękniejsza – to chyba jedyna rzecz,
do której podeszłam w Wenecji z należytym zachwytem i szacunkiem... no może
poza tym szałem z relikwiami.
Spotkanie Wenecjanina w Wenecji graniczy z cudem. Jest ich tam bardzo mało
ze względu na ceny. Przeraźliwie wysokie ceny. Mieszkania, opłaty czy nawet
żywność osiągają niekiedy tak wysokie liczby, że mieszkańcy muszą zmienić
adres.
Bardziej prawdopodobne jest zatem spotkanie w tym mieście Chińczyka,
Polaka, Amerykanina czy kogokolwiek innego niż Wenecjanina. Trochę to smutne,
ale niestety takie są też fakty.
Znamy ośrodek kulturalny jest nieustannie podtapiany. Stare kamienice i
budynki toną powoli w morzu, niszczeją. Są tacy, którzy twierdzą, że Wenecji
może niedługo nie być.
Miasto funkcjonuje głównie dzięki turystyce. Komercja wżera się w każdą
cegiełkę. Dopiero późną nocą kiedy w mieście zapada na chwilę cisza i spokój...
gdy jest nie wielu ludzi... I gdy nie atakują z każdej strony natrętni
sprzedawcy... Wtedy... Nawet ja na chwilę poczułam, że buziak i klaps w tyłek
na weneckim moście może być romantyczny! ;)
Wenecja byłaby o niego lepsza gdyby nie te rzesze turystów :) Chociaż dotarłam w Wenecji do sklepu z ręcznie robionymi lalkami z porcelany. Piękne i niestety strasznie drogie miejsce.
OdpowiedzUsuńMy mamy mieszane uczucia co do tego miasta. Mam nadzieję, że udało mi się je choć trochę oddać w tekstach. Urody mimo wszystko nie można jej ująć. A co do cen...to jakaś masakra po prostu! ;)
Usuń