poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Wenecja czyli Piękno zadeptane przez Komercję

 Wenecja. Miejsce, które owiane jest nutą tajemnicy. Zakochani marzą by ją odwiedzić. Choć w mojej
opinii – jeśli mogę pozwolić sobie na drobną dygresję – bardziej „zakochane” aniżeli „zakochani” śnią o spacerze malutkimi uliczkami Wenecji. Mężczyźni jakoś wydają mi się bardziej racjonalni pod tym akurat względem. Większość moich męskich znajomych stara się nie wyszukiwać na siłę romantyzmu we wszystkim co ktoś kiedyś romantycznym nazwał.

Drogie Panie – nie gniewajcie się na mnie. Czyż nie mam racji? Podejdźmy do siebie z należytym dystansem i zastanówmy się co miałoby bardziej romantyczny wydźwięk:

            1. Pocałunek ukochanego na mostku znajdującym się nieopodal miejsca, w którym mieszkamy;
2. Czy raczej buziak i klepnięcie w tyłek na jednym z weneckich mostów?

No jasne, że to drugie! I prawie każda z nas tak właśnie odpowie. Nawet ja – choć uważam, że Wenecja jest mocno przereklamowana, a jej romantyzm w znacznym stopniu został – zadeptany – przez turystów z całego świata.


Panowie natomiast często są o wiele bardziej zdystansowani do tego typu spraw. I na wieść, że spędzą weekend w Wenecji nie reagują histerią i piskiem, a spokojnym uśmiechem.
Pogadałam. Ponarzekałam. A teraz czas się wszystkim przyznać...

MY HISTERYZOWALIŚMY I PISZCZELIŚMY! 

I to bardzo głośno. Ale za to niezbyt długo. Po około piętnastu minutach spojrzeliśmy sobie w oczy i jedno drugie zapytało:

- No jesteśmy w Wenecji...O co w sumie tyle hałasu?

A chwile potem skomentowaliśmy nawzajem to jak bardzo śmierdzimy po tygodniowej kłótni z mydłem i podjęliśmy decyzję o tym, że noc spędzimy w hotelu. Najlepiej jakimś „nie-romantycznym”, bo te „romantyczne” to bardzo drogie są!

Wenecja leży na kilku wyspach, a ściślej mówiąc na kilku bagnach. To też jest powodem sieci kanałów. Poruszać się po mieście można na dwa sposoby:

1. Pieszo. Słowo to jest również synonimem słów „za darmo”. Jest nim przynajmniej do chwili kiedy zza rogu nie wyskoczy ci małe umorusane dziecko, Marokańczyk w obdartych ubraniach, albo cyganka z dzieckiem na ręku. Wszyscy Ci są rzecz jasna ciężko poszkodowani przez życie i potrzebują Twojego wsparcia finansowego. Nie żebym była cyniczna, ale gdyby przejechał mnie traktor, potrącił samolot, albo spadło na mnie tysiące innych nieszczęść świata, a w międzyczasie
urodziłabym dziecko i na dodatek – całkiem przypadkiem straciłabym cały swój życiowy dobytek – NIE wyjechałabym akurat do Wenecji. Dlaczego? A no dlatego, że to jedno z najdroższych miast Europy jest. Dlatego też nie reagowaliśmy ani trochę na tych żebraków z wyboru. Dopadały nas rzecz jasna wyrzuty sumienia. W końcu odmówiliśmy wręcz po chamsku pomocy dziecku czy chorej kobiecie... Wyrzuty ustały kiedy minęliśmy tą chorą kobietę kilka godzin później. Byliśmy świadkami cudownego wyzdrowienia. Nogi, którymi pociągała kilka godzin wcześniej teraz świetnie dawały radę chodzić na szpilkach. Nie byle-jakich z resztą. Może się mylę, ale w wenecką biedotę tego typu nie wierzę. Bo jakbym była tak biedna jak oni to nie siedziałabym w tym obrzydliwie drogim mieście. Kropka.

2. Drugim sposobem poruszania się po mieście jest droga wodna. I nawet jeśli nie myślę w tej chwili o atrakcjach takich jak gondole to i tak jest to bardzo drogi środek transportu. Nie pamiętam dokładnych cen, ale bilet całodniowy to był wydatek rzędu – ponad 100 zł.

Oznacza to, że w pewnym sensie oba sposoby są płatne. Dlatego przed pojechaniem do Wenecji warto zaprzyjaźnić się ze swoją asertywną stroną i stanowczo odmawiać żebrakom.

Wenecja to również karnawał. I maski! Maski istotnie są piękne, jednak ciężko znaleźć takie, na odwrocie których nie jest dużymi literami wypisana informacja o ich chińskim pochodzeniu. Słyszeliśmy, że wenecki rynek słynie między innymi z własnoręcznie wykonywanych masek. Słyszeliśmy o tym, ale nie widzieliśmy! Mogę ewentualnie powiedzieć, że słynie on z ich sprzedaży, ale ojczyzna tych masek „weneckich” jest tysiące kilometrów stamtąd.

Jak już mówiłam bez względu na wszystko chcieliśmy się umyć. Łączyło się to ze znalezieniem taniego lokum. BŁĄD! W tym mieście słowo „tanio” nie istnieje. Zniknęło ze słowników lata temu! Tu jest drogo. DROGOOO! I koniec. Chcesz jeść? -  20 euro. Chcesz spać? – 400 euro. Chcesz siku? – 2 euro. Jakiś biedak zaczepia Cię na ulicy? – 10 euro.

Euro, euro, euro.

Nawet można sobie romantyczne róże kupić od romantycznych Arabów za romantyczne 5 euro. Może ja się nie znam, ale dla mnie to była paranoja.

Kiedy w którymś z kolei hotelu (warto zauważyć, że był on posiadaczem jedynie jednej gwiazdki) usłyszeliśmy, że mogą nam wynająć pokój za OKAZYJNĄ cenę – 270 euro - pobledliśmy. Boję się sobie przypominać czy była to cena za dwoje czy - nie daj pan bóg - za jedną osobę...

Hostele powiecie? Owszem są. Ale zabukowane już wiele miesięcy wcześniej więc cierpią na deficyt wolnych miejsc. Ale nie łudźcie się, że wolne miejsca rozwiązały by jakikolwiek problem. No chyba, że stać kogoś na nocleg za 70 euro per osoba. Nas w każdym razie nie było stać.

Chodząc od miejsca do miejsca trafiliśmy w końcu w zaułek, w którym znajdował się mały i skromny – jak na weneckie warunki – hotelik. Cena wynosiła 50 euro od głowy, ale w wyniku długiej rozmowy z recepcjonistką udało nam się zadekować za 48 euro za nas dwoje.  Drogo, ale najtaniej jak udało nam się znaleźć.

Poszliśmy pod upragniony prysznic. Czekałam na Adasia i nagle poprzez drzwi łazienki usłyszałam szalenie radosny okrzyk:

- Mydełko! Jakże ja Cię dawno nie widziałem!!!

Następnie wychodzimy na spacer. Skoro już przestaliśmy zatruwać powietrze na ulicy to był to najlepszy czas na odwiedzenie placu św. Marka. Jest on patronem Wenecji. Oprócz tego można zwiedzić również jego bazylikę, która w czasie, w którym my byliśmy – była w remoncie. Jakąś taką przypadłość mamy, że jak gdzieś akurat jedziemy to wszystko remontują.

W bazylice złożone są relikwie świętego Marka oraz innych świętych. Choć – wcale nie będąc kąśliwą – uważam, że jakby te wszystkie relikwie poskładać do kupy to okazałoby się, że ludzie posiadali niegdyś po kilka rąk i nóg...

Plac jest piękny, a bazylika jeszcze piękniejsza – to chyba jedyna rzecz, do której podeszłam w Wenecji z należytym zachwytem i szacunkiem... no może poza tym szałem z relikwiami.

Spotkanie Wenecjanina w Wenecji graniczy z cudem. Jest ich tam bardzo mało ze względu na ceny. Przeraźliwie wysokie ceny. Mieszkania, opłaty czy nawet żywność osiągają niekiedy tak wysokie liczby, że mieszkańcy muszą zmienić adres.

Bardziej prawdopodobne jest zatem spotkanie w tym mieście Chińczyka, Polaka, Amerykanina czy kogokolwiek innego niż Wenecjanina. Trochę to smutne, ale niestety takie są też fakty.

Znamy ośrodek kulturalny jest nieustannie podtapiany. Stare kamienice i budynki toną powoli w morzu, niszczeją. Są tacy, którzy twierdzą, że Wenecji może niedługo nie być.

Miasto funkcjonuje głównie dzięki turystyce. Komercja wżera się w każdą cegiełkę. Dopiero późną nocą kiedy w mieście zapada na chwilę cisza i spokój... gdy jest nie wielu ludzi... I gdy nie atakują z każdej strony natrętni sprzedawcy... Wtedy... Nawet ja na chwilę poczułam, że buziak i klaps w tyłek na weneckim moście może być romantyczny!  ;)





2 komentarze:

  1. Wenecja byłaby o niego lepsza gdyby nie te rzesze turystów :) Chociaż dotarłam w Wenecji do sklepu z ręcznie robionymi lalkami z porcelany. Piękne i niestety strasznie drogie miejsce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My mamy mieszane uczucia co do tego miasta. Mam nadzieję, że udało mi się je choć trochę oddać w tekstach. Urody mimo wszystko nie można jej ująć. A co do cen...to jakaś masakra po prostu! ;)

      Usuń