Wstajemy skoro
świt. Nie słyszeliśmy kiedy Fabio wrócił do domu. On wstaje razem z nami. Mówi,
że podrzuci nas na drogę, która prowadzi do Torino. Dla nas to gratka. Gdybyśmy
zostali w tej głuszy moglibyśmy co najwyżej zapuścić korzenie i upodobnić się do
drzew.
Fabio mówi byśmy poczęstowali się owocami z sadu. Na śniadanie zjedliśmy
więc figi. Są po prostu pyszne. Te które czasami kupuje sobie w Polsce są
suszone. Również są bardzo smaczne, ale nie umywają się do tych świeżych,
zerwanych z drzewa. Są też dość kaloryczne, więc na prawdę nie jesteśmy głodni.
Włoch pyta o nasz namiot. Czy w nim nie marzniemy i tak dalej. Mówimy, że o tej
porze roku (był to październik) noce bywają chłodne, ale największym problemem
jest to, że bardzo przemaka. W prezencie dostajemy plandekę, która ma uchronić
nasz dom od rosy i ewentualnego deszczu. Z resztą – bardzo się nam ona przydaje
w przyszłości. Do dziś mamy ją w domu i zdarza się nam z niej korzystać.
Mieliśmy bardzo
ambitne plany jeśli chodzi o Słoneczną Italię. Niestety – jak przyjechaliśmy to
nie była wcale taka słoneczna. Czasami wylatywały nam z ust całe kłęby pary
wodnej. Chcieliśmy jechać do Rzymu, rozważaliśmy tą opcję bardzo mocno, ale
ostatecznie nie pojechaliśmy – pieniądze nam się kończyły, a Rzym nie należałby
na pewno to małych wydatków. Z bólem w sercach obraliśmy więc kierunek –
Wenecja.
Tak – wiem, że
jest to jedno z najdroższych miast w Europie. I wiem, że nie pojechać do Rzymu,
a pojechać do Wenecji gryzie się ze sobą odrobinkę. Jest tak jednak jedynie na
pierwszy rzut oka. Nie mieliśmy zbyt dużych pieniędzy, ale w ogóle jeszcze
jakieś mieliśmy. Rzym wymagał od nas zjechania z trasy prowadzącej do Polski i
w tym właśnie był problem. Wenecja była nam po drodze. Pojechaliśmy więc
zderzyć się z komercją i zrozumieć, że wcale nie podoba nam się to miasto. Na
relację z Wenecji musicie jednak jeszcze chwilkę poczekać.
Nie mieliśmy
mapy Włoch. Weszliśmy do sklepu na stacji benzynowej i poprosiliśmy o to czy
byłaby możliwość zerknięcia jedynie na mapę. Chcieliśmy zorientować się gdzie
jesteśmy i dokąd mamy dalej jechać . Sprzedawca spojrzał na nas i wręczył nam
atlas samochodowy Włoch za darmo. Uśmiechnął się i życzył nam szczęścia.
Droga do
Wenecji była zwyczajnymi kilkoma dniami autostopowiczów. Czasem było ciepło,
czasem zimno. Szczególnie zimno było w dzień po tym jak spaliśmy w jurcie.
Rozbiliśmy się w krzakach za myjnią samochodową w miejscowości Tortona.
Praktycznie w środku miasta. Miejsce wydawało się być idealne. I właściwie
było. Z ulicy nie było nas widać ponieważ osłaniały nas wspomniane krzaki, a z
drugiej strony było pole. Żadnych domów, budowy. Puste pole. Było bardzo zimno.
W namiocie nie mieliśmy
temperatury wyższej niż pięć stopni powyżej zera. Dogrzewaliśmy się trochę
zniczem, ale nie dawało to zbyt dużego efektu. Tej nocy zmarzliśmy tak bardzo,
że rano nie mogłam napisać smsa do matki. Moje palce były tak skostniałe.
Ogółem mieliśmy problem ze złożeniem namiotu – byliśmy przemrożeni. W
końcu jednak udało nam się to zrobić. Czas mieliśmy co prawda ograniczony ze
względu na szybciej zachodzące słońce, ale postanowiliśmy się rozgrzać w jakiejś
kawiarni. Tak też zrobiliśmy. Czekaliśmy na pierwsze promienie słońca
ogrzewając się gorącą kawą i kawałkiem pysznej włoskiej pizzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz