wtorek, 5 sierpnia 2014

Bardzo krótki pobyt w Monte Carlo

Od razu warto zaznaczyć, że squat, w którym przyszło nam spędzić noc był niezwykle ładnie urządzony. Tych, którzy utożsamiają takie miejsca z wszechobecnym bałaganem i puszkami po piwie walającymi się po kątach – muszę rozczarować. Było czysto, schludnie i przyjemnie.

 Squattersi byli niezwykle pomysłowi w kwestii wystroju wnętrza. Nad łóżkiem, które przypadło nam wisiał wielki znak drogowy z nazwą miejscowości „La Dynamitte” – leżącej niepodal Marsylii.

Właściwie poza tym, że w grubych murach starego domu było naprawdę zimno i nie było ciepłej wody pod prysznicem – nie było na co narzekać. Zostaliśmy ugoszczeni makaronem z pesto i piwem. Resztę wieczoru spędziliśmy paląc papierosy i słuchając opowieści –UWAGA – o Polsce! Tak! Jedna z Francuzek była kiedyś u przyjaciela w Gdańsku. Najbardziej w pamięć zapadły jej zapiekanki, których nie serwuje się we Francji. Cóż... Nie sądziłam, że można aż tak bardzo zachwycić się tym średniej klasy pieczywem ze starymi pieczarkami i zeschniętym serem, ale – w końcu ja mam to na co dzień.

Wypytujemy o to jak najszybciej wydostać się z Marsylii w kierunku Włoch. Po uzyskaniu odpowiedzi i po bardzo zimnym prysznicu idziemy spać.
Zrywamy się dość wcześnie. Dziękujemy, tym którzy nie śpią za gościnę i opuszczamy dom. 


Widziałam wiele zamków w swoim życiu, ale ten, na który zamknięty był tamten squat przebił wszystkie. Nie dość, że na jedne drzwi przypadały chyba ze trzy zamki, kilka kłódek i łańcuch to jeszcze wejścia do domu broniła wielgachna belka przytrzymująca drzwi. To się nazywa skomplikowany system zabezpieczeń!

Wydostanie się z Marsylii przysporzyło nam trochę kłopotu. Kilkakrotnie zabłądziliśmy i raz nawet przez pomyłkę zaczęliśmy łapać stopa w przeciwnym kierunku. Po kilku godzinach nieudolnych prób udaje nam się kogoś zatrzymać.  Mężczyzna wywozi nas za miasto. Lądujemy w jakiejś małej wsi, na drodze prowadzącej bezpośrednio do Cannes, a następnie do Nice. Mieliśmy ambitny plan aby jeszcze tego samego dnia przekroczyć włoską granicę więc nie traciliśmy czasu. Nie traciliśmy go przynajmniej do chwili kiedy nie poczuliśmy głodu. Polak jak głodny to zły – więc wstąpiliśmy do pierwszego na naszej drodze supermarketu. Plan był prosty – bagietka i jakiś serek topiony. Nie wyszło. W lodówce leżało półkilogramowe opakowanie kiełbasy, która zdawała się krzyczeć w naszym kierunku abyśmy ją zjedli. Tęsknota za naszą śląską kiełbasą opętała nas i kazała uwierzyć, że ta może być równie dobra. Z cieknącą ślinką i workiem kiełbasy pognaliśmy do kasy, przy której zostaliśmy chyba z 5 euro, a następnie z wielkim entuzjazmem rozpoczęliśmy ucztę.

Kiełbasa nie dorównywała smakiem nawet parówkowej. Była trochę jak przesolony papier za dwadzieścia złotych, ale wtedy pałaszowaliśmy ją tak, że aż nas się trzęsły uszy! Niesamowite – jak człowiek w podróży tęskni za prostymi rzeczami, za którymi będąc w domu tak na prawdę nie przepada.

Cały dzień upływa nam na leniwym łapaniu stopa. Przemieszczamy się z miejsca do miejsca i zbliżamy do celu. Kiedy docieramy do Nice zaczyna padać. Ulice powoli zaczynają pływać, deszcz nie pozostawia na nas suchej nitki. Było już późno i zaczynało się robić coraz bardziej ciemno. Poddaliśmy się. Postanowiliśmy wyjechać autobusem za miasto. I tak też za jedno euro i poprzez nie rozumienie języka francuskiego wylądowaliśmy w Monte Carlo. 

Monte Carlo jest dzielnicą Monako. Jest też bardzo drogie i składa się głównie z kasyn i bardzo ekskluzywnych hoteli. Wysiedliśmy z autobusu, rozejrzeliśmy się wokół siebie. Wtedy też oślepiły nas wszechobecne neony i blask bijący z każdego rogu. Otworzyliśmy mimo woli szeroko usta i złapaliśmy się za głowy. Chwilę po wykonaniu tego gestu spojrzeliśmy na siebie wymownie i pokręciliśmy głowami w geście oznaczającym: „Nie, to miejsce nie jest dla nas.” 

Wyszliśmy przed przystanek, na którym zatrzymał się autobus i złapaliśmy samochód, który wywiózł nas z tego świata obrzydliwego luksusu i sztucznych piersi.  Nie żebym się czepiała – ale tylu sylikonowych cycków nigdy i nigdzie wcześniej nie dane mi było widzieć.  Tak też zakończył się nasz pobyt w Monako. W tym państwie spędziliśmy łącznie około 20 minut – i był to rekordowo mały czas spędzony na terenie jednego kraju ;)


Kierowca, z którym uciekliśmy z Monte Carlo wywiózł nas do miasteczka granicznego. Od włoskiej granicy dzieliło nas zaledwie kilkanaście kilometrów. Mimo to – postanowiliśmy jeszcze tą jedną noc spędzić we Francji. To była bardzo dziwaczna noc, ale o szczegółach – w kolejnym wpisie ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz