sobota, 2 sierpnia 2014

Wszystko w Miniaturze

Andora była najmniejszym państwem jakie odwiedziliśmy podczas naszej podróży. Nie oczekiwaliśmy od niej zbyt wiele. Jeśli mieliśmy na coś nadzieje to były to piękne górskie krajobrazy. Poza tym byliśmy całkowicie przygotowani na zderzenie z panującą w  niej komercją i kręceniu biznesu na wszystkim. 

Pierwszą osobą, która pokazała nam, że nie należy oceniać książki po okładce był ksiądz, którego opisywałam w poprzednim poście. Sant Julia de Loria rzeczywiście składała się głównie z restauracji, hoteli i sklepów znanych projektantów, ale bez względu na to panowała tam niesamowita atmosfera. Katalończycy zamieszkujący Andorę to wyjątkowo przyjazny naród. Praktycznie każdy z nich traktował nas jak swego, a nawet jeśli zdarzyły się jakieś odstępstwa od tego... Powszechnie wiadomo, że wyjątek jedynie potwierdza regułę.

Miasto można przejść wzdłuż w jakieś 20 minut, nauka poruszania się po nim nie trwa więc dłużej niż ten właśnie okres czasu. Sant Julia de Loria było pierwszym „większym” miastem na naszej drodze, w którym znalezienie wylotówki nie stanowiło żadnego problemu.

Na chodzenie po górach nie byliśmy przygotowani, więc jedynie wdrapaliśmy się w ramach spaceru na jeden z wielu punktów widokowych aby obejrzeć miasteczko z góry.  Taki widok jest lekarstwem na każdą depresję, widząc coś tak cudnego po prostu nie można się smucić.

Miasteczko nie ma wybitnie ciekawej historii, nie ma też najciekawszych zabytków, ale ma w sobie to „coś”. Trzeba tam być aby odczuć klimat tego miejsca. Poczuć się jak w miniaturowym kraju, w miniaturowej  metropolii i od czasu do czasu jak na planie amerykańskiego filmu o Bożym Narodzeniu. Naprawdę – gorąco polecam wybranie się na wakacje czy podczas urlopu właśnie tam.


Kolacja, którą dostaliśmy w prezencie od księdza była pierwszym naszym konkretnym posiłkiem od dawna. Właściwie był to dwudaniowy obiad tylko podany wtedy kiedy je się kolację. Najpierw na stole pojawiła się zupa – myśleliśmy, że to już wszystko, więc po zjedzeniu chcieliśmy iść na górę, ale Portugalka prowadząca interes stanowczo kazała nam zostać. Potem na stół przywędrowało drugie danie – mięso w sosie pieczeniowym, frytki i surówka. Żarcie było niby typowo portugalskie, choć nie przypominam sobie bym widziała coś podobnego w Portugalii.  Choć paprykowy posmak praktycznie wszystkiego co mieliśmy na talerzach rzeczywiście przypominał nam o tym, że jesteśmy w portugalskiej knajpie.

Po jedzeniu idziemy pod gorący prysznic i chowamy się do łóżka. W pokoju jest bardzo zimno, ale mamy za to komplet ciepłych koców. Zamykamy i uszczelniamy ile się da okna i drzwi. Zapalamy świeczkę, właściwie znicza w nadziei, że temperatura skoczy choć o stopień czy dwa. Jesteśmy tak zmęczeni, że usypiamy jeszcze w trakcie rozmowy.

Budziki mieliśmy ustawione na godzinę 6.00. Zaspaliśmy. Nic nie było w stanie wyrwać nas z ciepłego łóżka o tej godzinie. Zerwaliśmy się przed dziewiątą i byliśmy strasznie przerażeni takim opóźnieniem. Jeszcze trzęsący się zaczęliśmy pakować wszystkie swoje rzeczy. Zbiegliśmy na dół w nadziei na kawę, którą ten dobry ksiądz kazał nam odebrać. I dostaliśmy. Mocną, czarną i dającą kopa. Wyściskaliśmy portugalską gospodynię i opuściliśmy gospodę. Naszym kierunkiem była stolica – Andorra la Vella, ale najpierw postanowiliśmy jeszcze raz podziękować za wszystko księdzu, od którego otrzymaliśmy tak wiele pomocy.

Nie był zaskoczony naszą obecnością. Uściskaliśmy się i znów usłyszeliśmy, że jesteśmy jego rodziną i ma nadzieję, że kiedyś jeszcze go odwiedzimy.

Jest grubo po godzinie dziesiątej gdy zaczynamy łapać stopa do stolicy. Szybko okazuje się jednak, że nasza panika w kwestii rzekomego zaspania była całkiem zbędna. Dzieje się tak dlatego, że w piętnaście minut po złapaniu samochodu już jesteśmy w centrum Andorry. Cóż... na upartego to mogliśmy sobie urządzić spacer.

Andorra la Vella wzniesiona jest na wysokości ponad tysiąca metrów nad poziomem morza. Jest tym samym najwyżej leżącą stolicą europejską.  I chyba również najmniejszą. Polskie miasta liczące około 20 tys. mieszkańców raczej ciężko nazywać metropoliami. W Andorze wręcz przeciwnie – można takowe uczynić stolicą kraju.


Spędziliśmy w tym państewku trzy, może cztery dni. Przejechaliśmy przez niemal wszystkie ważniejsze miasta.  Opisywanie każdego z nich nie miałoby jednak sensu, bo tak na prawdę nie działo się zbyt wiele. Pobyt w Andorze był rozkoszą dla zmysłu wzroku, więc by zrozumieć o czym mowa – musicie zobaczyć to na własne oczy ;)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz