
Zakupujemy ostatnie tanie piwo w Andorze. Wiemy, że kolejny tani alkohol czeka nas za bardzo długi czas. Robimy drobne zakupy na śniadanie i wychodzimy na drogę w kierunku francuskiej granicy. Nie czekamy zbyt długo. Po chwili siedzimy w samochodzie Francuza, który jedzie jakieś 50 kilometrów ponad granice z Andorą w kierunku wybrzeża. Czyli również w stronę Marsylii gdzie zmierzamy.
Podróż upływa
nam na wychwalaniu tanich alkoholi i tytoniu. Swoją drogą – zabezpieczyliśmy się
na całe dwa tygodnie jeśli chodzi o papierosy. Gdy wysiadamy z samochodu
postanawiamy zjeść śniadanie. Robi się ciepło. O wiele cieplej niż było w
Andorze. Góry są już zdecydowanie niższe, a my w końcu możemy zdjąć z siebie
kurtki.

Na stopa
łapiemy dwóch gości. Uznajemy tego „stopa” za bardzo konkretnego bo mamy z nimi
przejechać całe pięćdziesiąt kilometrów. Nasi kierowcy również uwielbiają
podróże. Wypytują nas o nasz pobyt w Maroko, a potem opowiadają nam o Indiach,
w których byli kilka miesięcy. Niestety – niewiele zabawnych anegdotek mogą nam
przytoczyć. Opowiadają o skrajnej biedzie i
niesprawiedliwości. O kobietach traktowanych niekiedy gorzej niż psy.
Złe porównanie! Gorzej niż psy chyba nikt nie ma. Hindusi wierzą bowiem, że
jeśli ktoś odradza się jako pies to jest to najwyższa ze wszystkich kar. Musiał
być kimś bardzo złym skoro odrodził się pod tą postacią. Psy więc taktowane są
poniżej wszelkiej krytyki.
Mówią, że
pojechali tam zupełnie inni ludzie niż wrócili. Uważają, że podróżowanie po
Indiach nieodwracanie wpłynęło na ich psychikę.
Nigdy nie
byliśmy w Indiach, ale jestem skłonna bezapelacyjnie uwierzyć w każde
wypowiedziane przez nich słowo.
Kiedy nasi
kierowcy słyszą, że kierujemy się do Marsylii wykonują kilka telefonów. Okazuję
się, że para ich znajomych jeszcze tego samego dnia jedzie do tego miasta, a w
chwile później dodają, że możemy się z nimi zabrać. Oznacza to rekordową ilość kilometrów zrobionych jednego dnia. Normalnie nie cieszylibyśmy się z tak
zawrotnej prędkości, ale jak już wcześniej wspominałam – nie stać nas było na
Francję.
Trafiamy na
squat. Nie jesteśmy ani trochę zaskoczeni. Para, z którą mamy jechać to para
punków. Jadą do Marsylii do innego squatu. Witają nas jak rodzinę. Po prostu
genialni ludzie. Dostajemy kawę i po pół godzinie oznajmiają nam, że czas się
zbierać.

Kiedy chcemy im podziękować akurat zaczyna lecieć w radio Psychosocial zespołu Slipknot, a dziwczyna niemal wykrzykuje odpalając samochód "Podziękujecie nam dopiero jak dotrzemy na miejsce!"
Dochodzimy do wniosku, że podróż będzie bardzo długa. Ewentualność jazdy przez autostrady wykluczamy na wstępie. Szybko okazuje się, że nie mamy racji. Autostrady we Francji - owszem - są płatne, ale to nie oznacza, że nie można tego obejść.
Kiedy wjeżdżamy na autostradę śmiejemy się w duszy z tego jak bogatych punków rodzi Francja. 15 minut później zbieramy szczęki z ziemi i wymieniamy słowo "bogaty" na "cwany". Tak - Francuskie punki to bardzo cwane bestie.
Otóż wjeżdżając na drogę nasi znajomi pobierają w maszynie bilet. Do niczego nie jest im jednak potrzebny
więc od razu wyrzucają go przez okno. Kiedy dojeżdżamy do kolejnych bramek, przy których należy dokonać płatności za przejechany odcinek - zaczyna się!

Squattersi po kilku godzinach jazdy proponują nam byśmy przespali się u nich w Marsylii. Nie protestujemy. Kiedy dojeżdżamy na miejsce - nie musimy się już martwić o nocleg :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz