Było zimno.
Październik naprawdę dawał o sobie mocno znać. Nie twierdzę, że spanie pod
namiotem byłoby niemożliwe, ale uważam, że cztery ściany były o wiele bardziej
interesujące od temperatury panującej na zewnątrz. Wylegiwanie się w hotelowych
łóżkach zupełnie nie wchodziło w rachubę, ale za to dworzec zdawał się być
całkiem niezłym rozwiązaniem. Odszukaliśmy go. Ogrzewany wewnątrz, czysty
budyneczek, który – niestety – zamykany jest o północy. Nie mniej – do północy
mieliśmy jeszcze trochę czasu, zatem dalsze zastanawianie się nad tym gdzie
spędzimy noc postanowiliśmy kontynuować przy kaloryferze.
Na dworze zrywa
się wichura, a dzięki niej robi się jeszcze zimniej. To ostatecznie niweczy
plany spania w namiocie. Jest na to za zimno, Adaś nie ma karimaty – cały stos
argumentów przeciw po prostu!
Gdy przyglądamy
się mapie miasta do rozmowy włącza się starsza Francuzka. Czeka na pociąg i
nudzi się jej. Postanowiła zatem zagaić do nas aby ową nudę zabić. Pyta o to o
czym tak intensywnie rozmawiamy. Mówimy zatem caluteńką prawdę. Rzecz jasna zostajemy z marszu skierowani do
hostelu. Potem grono rozmówców zaczyna
się powiększać. Jakiś młody mężczyzna zdradza nam, że jeśli pójdziemy bokiem
torów kolejowych i zejdziemy na starą ich część to trafimy na tunel, w którym stoi stary, odkryty wagon. Twierdzi, że miejsce powinno osłonić nas od wiatru.
Dopytujemy jeszcze o szczegóły i idziemy na zwiad.
Nie jesteśmy
wybredni. Spaliśmy w naprawdę w różnych, dziwnych miejscach, ale tamto było nie
do przyjęcia. Tunel zdawał się być miejscem wielu imprez. Wewnątrz śmierdziało
moczem i przegniłym drewnem. Było ciemno jak w czterech literach i naprawdę
przerażająco. Już pomijając kwestie smrodu i syfu – miejsce było po prostu
straszne. Bałam się i myślę, że Adaś również choć on się do tego nie przyznał.
Umarłabym ze strachu śpiąc w tym miejscu. Wróciliśmy do poczekalni.
Gość, który
polecił nam ten opuszczony wagon był zaskoczony. Jego mina zdradzała, że nie
podoba mu się to, że wybrzydzamy nie mając nic. Staraliśmy się nie przejmować.
Wszakże to nie on siwiałby w nocy ze strachu, tylko my. Potem przyłączyła się
dziewczyna, która zaczęła nas strasznie żałować. Staraliśmy się jej wyjaśnić,
że nie ma ku temu powodów bo sami zdecydowaliśmy się na to wszystko.
Zastanawialiśmy się nas pojechaniem pociągiem do Włoch i rozejrzenie się po
tamtej stronie, ale wszyscy nam odradzili. Wtedy zauważyliśmy patrol policji.
Więc jako – nieporadni życiowo – podeszliśmy by poradzić się ich. Policjant
zbył nas, ale po chwili krzyknął:
- Do szpitala idźcie! Przecież z poczekalni nikt
Was nie wyrzuci.
Tak też zrobiliśmy.
Szpital jednak okazał się być zamknięty. A przynajmniej jego główne wejście było
zamknięte. Zaczęłam panikować i histeryzować zupełnie bez powodu. Wtedy Adaś
przejął pałeczkę. Podczas gdy ja się rozkleiłam Adaś odszedł kawałek dalej i
znalazł boczne wejście do szpitala. Usiedliśmy w poczekalni. Chwile potem
zauważyliśmy jeszcze jedno pomieszczenie, które mieściło się bardziej z boku i nie było w zasięgu wzroku dyżurujących lekarzy. Weszliśmy więc i okazało się,
że nie my jedni wpadliśmy na to aby spać w poczekalni szpitala.
Przywitał się z
nami inny bezdomny. Powiedział, że tu nie ma żadnych problemów ze spaniem.
Początkowo mówił po angielsku, ale szybko okazało się, że zna również
francuski, włoski – ze względu na włoskie pochodzenie ze strony ojca,
niemiecki, hiszpański, kilka słów po arabsku, rosyjski i polski – bo matka
Polka. Cóż... Niezły poliglota, co? Umiejętności nabrał przez system swojego
życia. Jakoś musiał się dogadywać z ludźmi. Zmieniamy język rozmowy na polski. Rozkładamy
karimaty na ziemi, wypytujemy o to czy nikt nas stąd nie wyrzuci w nocy i o
innych bezdomnych w obawie, że ktoś mógłby nas okraść. Nasz „współlokator”
twierdzi, że teraz nikt poza nim tu nie sypia, a lekarze nie mają nic przeciwko
jeśli niczego się nie niszczy.
Chwile potem jednak facet dostaje werbalnej biegunki i wysypuje z siebie słowa jak karabin
maszynowy. Wraca do tematu innych lokatorów:
„- Teraz to tu śpię tylko ja, ale dwa tygodnie
temu spał tu taki i on pił. Pił dużo. Nocą za to się skrabał aż do krwi i ja
myślał, że on jaki egzam ma! No bo
robactwo jakieś miał pod skórą. To na pewno był egzam!” – Wszytko to powtarza kilkakrotnie. Niczym
zapętlona lista odtwarzania. My natomiast zastanawiamy się czym jest „egzam”.
Facet kontynuuje:
„-I ja powiedział o tym pielęgniarce. Ona go
stąd wyrzuciła! To nie do pomyślenia. Przecież ja sam bałem się, że dostanę
jaki egzam. A spał on tam gdzie Wy teraz.” – Wierzcie mi – tego ostatniego
nie chcieliśmy wiedzieć.
Facet chyba
dawno z nikim nie miał okazji porozmawiać bo trajkotał bez przerwy. O swoim
pochodzeniu, życiu na gigancie, pijaku z „egzamem” na skórze i o papieżu Janie
Pawle II. Dobrze przeczytaliście – o papieżu. Tak się biedaczek nakręca, że aż sam
zaczyna odgrywać to co według niego zwykł mawiać Karol z Wadowic. Nie szczędzi
pochwał jego dobrego serca – z czym akurat się zgadzamy, choć zamiast słuchać o
nim wolelibyśmy spać. Swoją bardzo długą wypowiedz kończy „cytując” wypowiedź
papieża na łożu śmierci. Według tego faceta Jan Paweł II swoje życie zakończył
wraz z wypowiedzeniem słów:
Życzymy „współlokatorowi”
dobrej nocy i powoli zaczynamy zasypiać. Gość postanawia poinformować nas o
jeszcze jednej rzeczy:
„- Jakby Wam w nocy śmierdziało to się nie
przejmujcie. To przez to, że bezpośrednio pod nami jest prosektorium.”
Cóż... Tego
również nie chciałam wiedzieć. Całą noc śniła mi się zombie apokalipsa... Macie
jakiś pomysł na to dlaczego tak było?
Ostatnie zdjęcie super! Kiedy jedziecie w kolejną wyprawę?
OdpowiedzUsuńJeśli wszystko pójdzie dobrze to planujemy coś większego na przyszły rok. Obserwuj nas - niebawem powinnam zakończyć opis wyprawy do Maroko i wtedy na blogu pojawią się wstępne informację ;) Plus - cieszę się, że zdjęcie Ci się podoba. Zostało zrobione bezpośrednio zza szyby samochodu ;)
Usuń