środa, 13 sierpnia 2014

W drodze do Wenecji!

Być może na południu Włoch uchowały się resztki typowego dla tego kraju klimatu, ale tam gdzie byliśmy my – było zimno. Dopiero w okolicach południa zaczynało się choć trochę odczuwać temperaturę promieni słonecznych. Najwięcej problemu sprawiało spanie w namiocie podczas gdy na zewnątrz bywało po kilka stopni powyżej zera.  Kiedy się śpi spada temperatura ciała i wydaje się, że jest jeszcze zimniej niż jest w rzeczywistości.

Podobno by nie zmarznąć w takich przypadkach wystarczy założyć chustkę na głowę i nie powinno się zakładać na siebie tysiąca rzeczy (swetrów, rajstop, kurtek itp.). Inna z teorii na ten temat głosi wręcz przeciwnie – im więcej ciepłych ubrań tym lepiej. Ja natomiast uważam, że nie ma żadnej reguły. Podczas tych kilku dni we Włoszech wypróbowaliśmy oba sposoby i praktycznie za każdym razem pozamarzało nam wszystko co mogło, a nasze trzęsienie się z zimna w nocy przypominało atak padaczki.


Nie odbierajcie tego tak jakbym narzekała! Absolutnie tak nie jest! Wbrew pozorom dla podróżnika jest o wiele lepiej i prościej kiedy jest chłodno. Wyobraźcie sobie upał sięgający czterdziestu stopni. A teraz siebie idącego w tym upale z obciążeniem 15 kg. I tak przez cały dzień. W kurzu. W słońcu. Pocącego się i śmierdzącego tak, że ludzie kilka kilometrów dalej zaczynają wyczuwać Twoją obecność. Teraz dołóżmy to, że nie stać Cię na hotel, a z uwagi, że morski brzeg zostawiłeś gdzieś tak daleko za sobą straciłeś możliwość wzięcia prysznica na plaży.

Uwierzcie mi – położenie się spać w takim stanie i obudzenie się rano w jeszcze gorszym jest o wiele cięższe do zniesienia niż to, że się troszkę w nocy zmarznie. Zimno jest nie przyjemne – to prawda, ale jest dużo bardziej higieniczne.

Oczywiście mowa tutaj o warunkach europejskich. Nie biorę pod uwagę żadnych skrajności.

Droga do Wenecji jak już wspominałam nie była niczym wybitnym. Po prostu jechaliśmy, jedliśmy, a potem szukaliśmy miejsca, w którym moglibyśmy przetrwać noc. Ostatnią noc przed tym jak dojechaliśmy do Miasta na Wodzie spędziliśmy na pewnym boisku.

Wcześniej poszliśmy na coś do jedzenia z uwagi, że cały dzień praktycznie nic nie jedliśmy. Cóż można zjeść we Włoszech jak nie pyszną pizze? Miejsce, w którym byliśmy to była mała wioska więc pizza była śmiesznie tania.

Zapytaliśmy o jej wielkość. Kasjerka pokazała nam opakowanie. Przyzwyczajeni do polskiego standardu odruchowo odjęliśmy po pięć centymetrów z każdego rogu i w rezultacie zamówiliśmy dwie żeby się najeść. Zdziwiliśmy się bardzo pozytywnie kiedy okazało się, że włoska pizza ledwie mieściła się w opakowaniu.

Dziewczynę z pizzerii zainteresowały nasze wielkie toboły. Zaczęła wypytywać tak intensywnie, że w końcu postanowiła pomóc znaleźć nam miejsce, w którym moglibyśmy się przespać. Powiedziała, że zaprowadzi nas do miejscowego proboszcza. Według niej powinien on zorganizować nam kawałek podłogi. Jej działanie spowodowane było głównie temperaturą na dworze.

Grzecznie poszliśmy razem z nią. Rzeczywiście wylądowaliśmy u księdza. Dziewczyna porozmawiała z nim po włosku, ksiądz uśmiechnął się kilka razy i gestem ręki zawołał nas do siebie. Zarówno mi, jak i Adasiowi podał dłoń. Po czym ubolewając powiedział, że nie może nam w żaden sposób pomóc. Dziewczyna się zdenerwowała. Była zła, że się jej nie udało. Uspokoiliśmy ją i podziękowaliśmy za pomoc. Pożegnaliśmy się uśmiechem i poszliśmy szukać miejsca pod namiot. 

W rezultacie wylądowaliśmy na wspomnianym boisku. Kiedy rozstawiliśmy wszystko, a do środka włożyliśmy palącego się znicza w nadziei na pozbycie się panującej w środku wilgoci przypomniałam sobie dłonie tego księdza. Nie musiał nam pomagać. Nie był to jego obowiązek i nie mam żadnych pretensji, ale jego dłonie... były delikatniejsze niż pupa niemowlaka. Jestem zwyczajnie pewna, że facet nigdy nie pracował. Warto zaznaczyć, że miał z sześćdziesiąt lat. I nawet nie pomyśłał by pomóc komuś w potrzebie... To było zwyczajnie obrzydliwe.


Wtedy też przywołaliśmy do pamięci tego księdza z Sant Julia de Loria w Andorze. Tego drugiego jakoś...cieplej wspominaliśmy... 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz