Poranek był równie ponury jak noc w miejscu, które wydawało się nam być lekko przerażające. Mgła
otoczyła nas z każdej strony. Była tak gęsta, że widoczność ograniczała się do jednego metra. Nie było zimno, za to było tak wilgotno, że założone na siebie ubrania po chwili stawały się mokre. Wygrzebaliśmy się z namiotu. Usiedliśmy na pniaku przed nim i opaliliśmy papierosy. Wszystko w totalnej ciszy. Oboje spoglądaliśmy na przekopany prostokątny fragment ziemi. Nie, nie chcieliśmy wiedzieć, ale nasza podświadomość sama sugerowała nam rzeczy takie, że strach się bać.
Po chwili w polną drogę, na której obozowaliśmy wjeżdża samochód. Niby nic dziwnego. Przecież nie tylko my mamy prawo i słuszność by tam przebywać, ale i tak gapimy się w jego stronę jakby był przynajmniej bardzo dziwnym eksponatem muzealnym. I działa to na dodatek również w drugą stronę - kierowca również wybałusza oczy w naszym kierunku tak jakbyśmy byli przybyszami z innej planety.
Starając się nie myśleć o szczegółach miejsca, w którym spaliśmy zaczęliśmy pakować nasz dobytek. Mgła nie odpuszczała i utrudniała nam zadanie. W końcu jednak udało nam się zrobić to co trzeba było. W lekkim niesmaku i histerii wyszliśmy na drogę. Bez konkretnego celu. Wiedzieliśmy tylko, że chcemy dojechać na Ukrainę. Kiedy i jak pozostawało pod znakiem zapytania. Nie spieszyliśmy się przesadnie i oddawaliśmy się podziwianiu węgierskiego krajobrazu. Nie różnił się on niby znacząco od polskiego, ale jednocześnie był zupełnie inny. Miasta i wioski były osadzone rzadziej niż u nas, a przestrzeń między nimi zajmowały lasy, lasy, lasy...albo pola i łąki. Coś jak cywilizowane bezdroża. Cywilizacja jest, bardzo widoczna, ale są miejsca, w których zupełnie jej nie widać.
Takie właśnie są Węgry i to jest piękne.
W jednej z miejscowości staliśmy na przystanku autobusowym i stopowaliśmy. Wtedy samochód nadjeżdżający z przeciwnego kierunku zatrzymuję się na środku drogi. Z auta wysiada dziewczyna. Na oko około 22 lat. Zgrabna, długie czarne włosy i nie brzydka buzia. Buzię zdołaliśmy zauważyć jednak dopiero po około minucie kiedy to delikwentka zdecydowała się założyć na siebie bluzkę. Informacja dla ciekawskich - tak na nagie ciało.
Panienka wyszła z auta zupełnie nago. To znaczy od pasa w górę. Przeszła przez ulicę stukając obcasami i hipnotyzując aż nadto roznegliżowanym ciałem i stanęła na tym samy przystanku kilka metrów za nami mizdrząc się do kierowców.
Załamaliśmy ręce. Co robić? Kiedy zatrzyma się kierowca podbiec i zapytać "Przepraszam, pan dla nas czy może raczej do tej pani?" Sytuacja co najmniej nie zręczna. Na szczęście szybko znajduję się amator wdzięków tej pani i problem znika...
A przynajmniej tak nam się wydawało.
Nie minęło kilka minut kiedy podszedł do nas napakowany mężczyzna z wyraźnym niezadowoleniem. Nie znał angielskiego, ale ciągle powtarzał "girl" i tym samym chyba sugerował nam, że to miejsce jest już zaklepane. I na pewno nie jest odpowiednim do łapania stopa. Rżnęliśmy jednak głupa i udawaliśmy, że zupełnie nie mamy pojęcia o co mu chodzi. On o dziewczynie, a my wskazujemy mu kierunek do Gyor - bo brzmi podobnie. Ze złością w końcu zrezygnował i odszedł, a my odetchnęliśmy z ulgą...
...znów przedwcześnie.
Mija kolejne dziesięć minut. A nas mijają kolejne samochody - nie będące chętnymi do pomocy. Zatrzymuję
się samochód, a w nim trzech za dużych do niego karków. Miejsca wyraźnie brakuje dla nas i naszych plecaków. Widać to na pierwszy rzut oka. A jakby tego absurdu było mało panowie z auta od razu mówią nam, że dalsze jechanie drogą główną niczemu konkretnemu służyło nie będzie i najlepiej zabrać się z nimi w jakąś boczną, na której panuje podobno większy ruch, a która prowadzi przez bory, lasy i inne nic. Nie chcą pozwolić sobie odmówić, a gdy argumentujemy swoją decyzję brakiem miejsca w samochodzie Ci rozwiązują nasz problem - mnie samą mogą zabrać i będzie po kłopocie.
Na szczęście, przy którymś z kolei "nie" odpuszczają, a my na szczęście po chwili łapiemy jakiegoś zwyczajnego kierowcę do najbliższego większego miasta. Trasa na około 50 kilometrów wiodąca wspomnianą drogą główną.
Nie żebym coś sugerowała... Co kilkadziesiąt metrów pobocze drogi zajmowały prostytutki. A zarówno pierwszy facet, który do nas podszedł jak i Ci mężczyźni, którzy chcieli nas zabrać z tej drogi nie wyglądali na zupełnie przypadkowych. Czyżbyśmy komuś w czymś tam zawadzali?
Takie też są Węgry i to nie jest piękne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz