poniedziałek, 16 marca 2015

740 lat p.n.e

Jak wspominałam w poprzednim wpisie, do muzeum, które znajduje się w pobliżu katedry w Gnieźnie, weszliśmy jedynie ze względy na osławione Drzwi Gnieźnieńskie, a raczej ich replikę. W muzeum udostępnione jest kilka pieter dla zwiedzających. Oczywiście skorzystaliśmy z całości oferty, ale... że tak to ujmę - szału nie było (ach, te moje paskudne kolokwializmy!).

Nie znaleźliśmy prawie nic co przykułoby naszą ciekawość na tyle bym chciała się tym z Wami podzielić. Wiele przedmiotów, które znajdowały się się w muzeum były atrybutami księży katolickich, a my niestety posiadamy na ten temat bardzo znikomą wiedzę. Oglądanie więc coraz to kolejnych naczyń liturgicznych czy biskupich szat było dla nas - krótko mówiąc - mało ciekawe.

Po godzinie czy dwóch spędzonych w muzeum opuściliśmy je. Nie mieliśmy żadnego planu na to co dalej. Byliśmy święcie przekonani, że zwiedzanie katedry i oglądanie słynnych drzwi pozbawi nas znacznie większych ilości czasu, a tu los spłatał nam figla i nim się trzy razy obejrzeliśmy było już po wszystkim!

Tak jakoś wyszło, że nasza trasa "wycieczkowa" z tego wszystkiego ułożyła się w taki sposób, że wędrowaliśmy od jednego kościoła do drugiego. Wynikało to z tego, że w kościołach po prostu było znacznie cieplej i nie wiało, a wejście do nich nie wiązało się z żadnymi opłatami.

Po jakimś czasie postanowiliśmy pojechać do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów od Gniezna Żnina, w którym mieliśmy umówiony nocleg u Doroty.




Dobry los postanowił jednak nieco edytować nasze plany i zesłał nam kierowce, który zamiast do Żnina
zawiózł nas do Biskupina na stanowisko archeologiczne. Stało się tak, ponieważ podczas rozmowy napomknęliśmy, że zamierzamy tam jechać kolejnego dnia. Gdy ten zapytał czy mamy jakieś plany dotyczące spędzenia czasu w Żninie odpowiedzieliśmy przecząco i tak oto nasz kierowca zadecydował za nas w kwestii spędzania czasu. I bardzo dobrze zrobił!

Jeśli chodzi o sam Biskupin to przypominam sobie jedynie jedną lekcje historii (w dodatku w podstawówce), podczas której nauczycielka napomknęła coś o tej osadzie. Jest to coś, o czym niby każdy z nas wie, ale niestety - często jedynie pobieżnie. A szkoda, bo temat jest bardzo ciekawy.

Na półwyspie jeziora Biskupińskiego możemy oglądać największą w Europie ekspozycje osady warownej, której historia sięga początków epoki żelaza. Osada, o której mowa jest ściśle związana z kulturą łużycką i szacuje się, że założona została około 740 roku przed naszą erą. W czasach świetności osady zamieszkiwało ją około tysiąca osób (liczba ta waha się o dwie setki w każdą ze stron). Wyspę otacza falochron, w którego skład wchodzi trzydzieści tysięcy drewnianych pali wbitych w dno jeziora oraz wał mierzący sobie sześć metrów.

Do osady prowadziła wielka brama, a w jej wnętrzu >osady< była jedna ulica okrążająca całość oraz kilka
ulic poprzecznych. To właśnie wzdłuż tych mniejszych uliczek wybudowano trzynaście rzędów drewnianych chat. Całość wydaje się być całkiem niezła i wcale nie prymitywna, nieprawdaż?

Współcześni trudnili się hodowlą zwierząt, uprawą roli i zbieractwem. Oprócz tego nie brakowało również rybaków i myśliwych. Wszystko więc funkcjonowało w harmonii.

W 1933 roku Walenty Szwajcar odkrył osadę, a kolejne lata działań archeologów w tym miejscu przyniosły sporo wiedzy oraz tę wspaniałą rekonstrukcję, którą możemy oglądać.

Przybycie do Biskupina to kilka godzin przygody. Niezwykle to przeżyliśmy. Sporo dało to, że odwiedziliśmy to miejsce poza sezonem. Byliśmy praktycznie jedynymi zwiedzającymi, czego efektem są piękne zdjęcia i... piękne wspomnienie.





















2 komentarze:

  1. Marnujecie się z takimi fotami tylko na blogu. Pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń