krajobrazy, zdjęcia kobiet będących przedstawicielkami, obcych czytelnikom ów blogów, kultur, roznegliżowanych dzieci biegających po spękanej od słońca ziemi... Takie właśnie blogi uznawane są za lekturę "z wyższej półki". Egzotyka zawsze wygrywa w starciu z rodzimą Polską. Większości wydaje się, że zna swój kraj, albo, że jest to coś z czym spotyka się na co dzień... że nudne jest - ma się rozumieć.
Skłamałabym gdybym powiedziała, że sama podobnie nie myślałam do nie dawna. Wszak to co mam w zasięgu ręki po prostu nie może być ciekawe. Ale po wydarzeniach sprz
ed kilku dniu stwierdzam, że byłam w absolutnym błędzie! Niewybaczalnym wręcz! Jeśli chcecie więc wysłuchać "egzotycznej" historii o przyjaźni, bezinteresownej pomocy, umiejętności dzielenia się z obcymi i niezwykłych ludziach okraszonej niemałym tłem historycznym - zapraszam serdecznie!
Zaczęło się niewinnie. Oboje wyszliśmy z pracy w środowe popołudnie. Plan też nie należał na pierwszy rzut oka do ambitnych - Poznań, który był naszym celem jest oddalony od Wrocławia o niespełna dwieście kilometrów. Mieliśmy zaklepany za kilka złotych bilet autobusowy do tego miasta. W tym miejscu wypadałoby zareklamować Polskiego Busa, który jest świetnym rozwiązaniem gdy człowiekowi brak czasu na łapanie stopa w nocy. Trochę monotonnie, ale w gruncie rzeczy tanio i w miarę szybko. To nie jest reklama sponsorowana! Polski Bus nas nie sponsoruje...tak gwoli ścisłości.
Był więc ciepły autobus i miejsce w mieszkaniu koleżanki aby przetrwać noc. Koleżanka jednak rozmyśliła
się w ostateczności i zmieniła plany. Ani ja ani Adaś nie byliśmy przygotowani na spędzenie nocy na zewnątrz. Bądź co bądź jest zima, a my jesteśmy z natury raczej ciepłolubni. O hostelu też nie było mowy, no chyba, że pozwolono by nam zapłacić guzikami i łuskami karpia...
Wysłaliśmy kilka sms-ów do znajomych mieszkających w Poznaniu. Odpowiedzi nie nadchodziły, więc zaczęliśmy uderzać do znajomych, którzy mają, albo mogliby mieć w tym mieście kogoś, kto mógłby nas przygarnąć. Nikt chętny jednak się nie znalazł. Najbardziej zapamiętałam sms-a od naszej przyjaciółki:
"Wybaczcie, nie znam już w tej chwili nikogo kto mieszkałby w Poznaniu, ale ja wiem, że Wy zdolni jesteście i że dacie radę!"
Z tego miejsca więc dziękujemy Ci Ewiczko za ciepłe słowa!
Gdy w końcu udało mi się połączyć z wi-fi za pomocą mojego świeżo zalanego telefonu ogarnęliśmy poznański couchsurfing. Działał dość sprawnie bo już dziesięć minut później dostaliśmy adres Kuby i informację, że on wróci około godziny 23.00 do domu, bo umówił się ze znajomymi, a nam otworzy obecny w tym czasie w domu współlokator.
A więc słowom Ewy stało się zadość i rzeczywiście poradziliśmy sobie.
O 20.20 dojechaliśmy do celu. To był nasz pierwszy raz w Poznaniu.
Przedtem znałam to miasto jedynie ze zdjęć i tekstów piosenek Grabaża (wokalisty Pidżamy Porno i Strachów na Lachy), który raczej nie stawiał go w najlepszym świetle. Nie mniej - kiedy tylko weszliśmy na jedną z ulic prowadzących do centrum stwierdziłam, że lubię to miasto. Ot tak, po prostu, po kobiecemu - BO TAK.
Można oczywiście powiedzieć, że miasta zazwyczaj są bardzo do siebie podobne pomijając specyficzne dla nich miejsca. Przykładowo - Mówiąc "Wrocław" od razu widzę Ostrów Tumski i zabytkowy rynek, ale nie jestem pewna czy odróżniłabym wrocławskie blokowisko od poznańskiego. Z tego też powodu w pewnym momencie, na jednej z uliczek, nad którymi władzę objęły sklepy sieciowe, wygłosiłam, że niczym się ona nie różni od choćby ul. Oławskiej w stolicy Dolnego Śląska.
Zmieniłam zdanie dopiero gdy doszliśmy do Zamku Cesarskiego. Budowla wygląda na zdecydowanie starszą niż jest w rzeczywistości. Budowana była w latach 1905-1910, ale na moje amatorskie oko wygląda na przynajmniej sto lat więcej. Gdyby ów zamek był kobietą taki efekt na pewno nie byłby niczym pożądanym, ale na szczęście nie jest i wpływa to na dobre. Oprócz tego jest on najważniejszym spośród budynków na tak zwanej Dzielnicy Cesarskiej w Poznaniu. No i jest całkiem spory - opornie mieścił się w kadrze naszego obiektywu. Bryła została wzniesiona dla Wilhelma II - ostatniego cesarza Niemiec i króla Prus.
Obecnie pełni między innymi funkcję muzeum. Nocą prezentuję się niezwykle wdzięcznie. Co mamy
nadzieję, że udało nam się uchwycić na fotografiach.
W bezpośredniej bliskości zamku znajduję się Plac Dwóch Krzyży. O ile sam pomnik nie należy ani do ładnych, ani do ciekawych, o tyle na jego widok w głowach zwariowanych fanów Grabaża od razu zaczyna rozbrzmiewać piosenka "Ezoteryczny Poznań". Tak więc oboje zanuciliśmy jej fragment...
"Na placu obok dwóch krzyży pędzą szemrane auta..."
Nie będę tutaj rozprawiać o tym czy ów szemrane pojazdy rzeczywiście przejeżdżały obok placu, bo tego nie wiem. Wiem natomiast, że dwa krzyże, o których jest mowa są pomnikiem, który ma upamiętniać wydarzenia z czerwca '56. Wtedy to miał miejsce pierwszy strajk w czasie trwania PRLu. Nie obyło się też bez ulicznych demonstracji. Protestujący, jak to zazwyczaj bywa w podobnych wypadkach chcieli powiedzieć dużo, ale nie było im dane - wystąpienie zostało stłumione w bardzo brutalny sposób. Mówiąc "brutalny" mam na myśli to, że służby porządkowe nie miały oporów przed rozlewem krwi. Dziś szukając informacji na temat wydarzeń z 1956 roku znajdziemy hasła takie jak: "powstanie poznańskie", "rewolta, bunt Wielkopolan", ale PRL nie nazywał tego w ten sposób. Pojawiła się jedynie krótka wzmianka o "czerwcowych wypadkach". Watro zwrócić uwagę, że w owych "wypadkach" zginęło ponad pięćdziesiąt osób. Ludzie sprzeciwiali się panującemu reżimowi stalinowskiemu i ogarniającej kraj sytuacji gospodarczej, która nie była najlepsza... A wyszło tak, że dziś pozostały po nich jedynie dwa stalowe krzyże... Coś szemranego jest więc wpisane w ten plac - nie da się zaprzeczyć.
Chwilę potrwało zanim trafiliśmy podany przez Kubę adres, ale w końcu nam się udało. Liczyliśmy na
skrawek podłogi, a dostaliśmy własny pokój, wypiliśmy kawę ze wspomnianym współlokatorem i wzięliśmy szybki prysznic... Jeszcze przed 23.00 spaliśmy jak susły, wstaliśmy natomiast o 6.00 i starając się uczynić to jak najdelikatniej obudziliśmy osobę z pokoju, który pierwszy rzucił nam się w oczy. Nie chcieliśmy wyjść bez słowa i zostawić otwartych drzwi... Nie obudziliśmy jednak Kuby, padło na Michała. Wypuścił nas i.... jakoś tak wyszło, że własnego gospodarza nie dane nam było poznać....
A to tak... dla rozrywki :) |
Ciąg dalszy nastąpi...:)
Ciekawa jestem i ciekaw bo wędrowanie po wlasnym kraju też kocham... Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJuż niebawem następna część :)
Usuńtoć jedynie kropla w morzu tej fajnej opowieści panie :D ogółem jest git, ale najbardziej podoba mi się to jak zgrabnie, trafnie i jednocześnie nawiązująco do piosenki zakuńczyłaś ten akapit o powstaniu. / ewuch
OdpowiedzUsuńNie musiałam czytać do końca żeby wiedzieć, że to komentarz Twojego autorstwa :)
Usuń