poniedziałek, 26 stycznia 2015

Ezoteryczny Poznań

Większość popularnych blogów podróżniczych traktuje o dalekich wyprawach, które obfitują w egzotyczne
krajobrazy, zdjęcia kobiet będących przedstawicielkami, obcych czytelnikom ów blogów, kultur, roznegliżowanych dzieci biegających po spękanej od słońca ziemi... Takie właśnie blogi uznawane są za lekturę "z wyższej półki". Egzotyka zawsze wygrywa w starciu z rodzimą Polską. Większości wydaje się, że zna swój kraj, albo, że jest to coś z czym spotyka się na co dzień... że nudne jest - ma się rozumieć.

Skłamałabym gdybym powiedziała, że sama podobnie nie myślałam do nie dawna. Wszak to co mam w zasięgu ręki po prostu nie może być ciekawe. Ale po wydarzeniach sprz
ed kilku dniu stwierdzam, że byłam w absolutnym błędzie! Niewybaczalnym wręcz! Jeśli chcecie więc wysłuchać "egzotycznej" historii o przyjaźni, bezinteresownej pomocy, umiejętności dzielenia się z obcymi i niezwykłych ludziach okraszonej niemałym tłem historycznym - zapraszam serdecznie!



 Zaczęło się niewinnie. Oboje wyszliśmy z pracy w środowe popołudnie. Plan też nie należał na pierwszy rzut oka do ambitnych - Poznań, który był naszym celem jest oddalony od Wrocławia o niespełna dwieście kilometrów. Mieliśmy zaklepany za kilka złotych bilet autobusowy do tego miasta. W tym miejscu wypadałoby zareklamować Polskiego Busa, który jest świetnym rozwiązaniem gdy człowiekowi brak czasu na łapanie stopa w nocy. Trochę monotonnie, ale w gruncie rzeczy tanio i w miarę szybko. To nie jest reklama sponsorowana! Polski Bus nas nie sponsoruje...tak gwoli ścisłości.

Był więc ciepły autobus i miejsce w mieszkaniu koleżanki aby przetrwać noc. Koleżanka jednak rozmyśliła
się w ostateczności i zmieniła plany. Ani ja ani Adaś nie byliśmy przygotowani na spędzenie nocy na zewnątrz. Bądź co bądź jest zima, a my jesteśmy z natury raczej ciepłolubni. O hostelu też nie było mowy, no chyba, że pozwolono by nam zapłacić guzikami i łuskami karpia...

Wysłaliśmy kilka sms-ów do znajomych mieszkających w Poznaniu. Odpowiedzi nie nadchodziły, więc zaczęliśmy uderzać do znajomych, którzy mają, albo mogliby mieć w tym mieście kogoś, kto mógłby nas przygarnąć. Nikt chętny jednak się nie znalazł. Najbardziej zapamiętałam sms-a od naszej przyjaciółki:

"Wybaczcie, nie znam już w tej chwili nikogo kto mieszkałby w Poznaniu, ale ja wiem, że Wy zdolni jesteście i że dacie radę!"

Z tego miejsca więc dziękujemy Ci Ewiczko za ciepłe słowa!

Gdy w końcu udało mi się połączyć z wi-fi za pomocą mojego świeżo zalanego telefonu ogarnęliśmy poznański couchsurfing. Działał dość sprawnie bo już dziesięć minut później dostaliśmy adres Kuby i informację, że on wróci około godziny 23.00 do domu, bo umówił się ze znajomymi, a nam otworzy obecny w tym czasie w domu współlokator.

A więc słowom Ewy stało się zadość i rzeczywiście poradziliśmy sobie.

O 20.20 dojechaliśmy do celu. To był nasz pierwszy raz w Poznaniu.
Przedtem znałam to miasto jedynie ze zdjęć i tekstów piosenek Grabaża (wokalisty Pidżamy Porno i Strachów na Lachy), który raczej nie stawiał go w najlepszym świetle. Nie mniej - kiedy tylko weszliśmy na jedną z ulic prowadzących do centrum stwierdziłam, że lubię to miasto. Ot tak, po prostu, po kobiecemu - BO TAK.

Można oczywiście powiedzieć, że miasta zazwyczaj są bardzo do siebie podobne pomijając specyficzne dla nich miejsca. Przykładowo - Mówiąc "Wrocław" od razu widzę Ostrów Tumski i zabytkowy rynek, ale nie jestem pewna czy odróżniłabym wrocławskie blokowisko od poznańskiego. Z tego też powodu w pewnym momencie, na jednej z uliczek, nad którymi władzę objęły sklepy sieciowe, wygłosiłam, że niczym się ona nie różni od choćby ul. Oławskiej w stolicy Dolnego Śląska.

Zmieniłam zdanie dopiero gdy doszliśmy do Zamku Cesarskiego. Budowla wygląda na zdecydowanie starszą niż jest w rzeczywistości. Budowana była w latach 1905-1910, ale na moje amatorskie oko wygląda na przynajmniej sto lat więcej. Gdyby ów zamek był kobietą taki efekt na pewno nie byłby niczym pożądanym, ale na szczęście nie jest i wpływa to na dobre. Oprócz tego jest on najważniejszym spośród budynków na tak zwanej Dzielnicy Cesarskiej w Poznaniu. No i jest całkiem spory - opornie mieścił się w kadrze naszego obiektywu. Bryła została wzniesiona dla Wilhelma II - ostatniego cesarza Niemiec i króla Prus.

Obecnie pełni między innymi funkcję muzeum. Nocą prezentuję się niezwykle wdzięcznie. Co mamy

nadzieję, że udało nam się uchwycić na fotografiach.

W bezpośredniej bliskości zamku znajduję się Plac Dwóch Krzyży. O ile sam pomnik nie należy ani do ładnych, ani do ciekawych, o tyle na jego widok w głowach zwariowanych fanów Grabaża od razu zaczyna rozbrzmiewać piosenka "Ezoteryczny Poznań". Tak więc oboje zanuciliśmy jej fragment...

"Na placu obok dwóch krzyży pędzą szemrane auta..."

Nie będę tutaj rozprawiać o tym czy ów szemrane pojazdy rzeczywiście przejeżdżały obok placu, bo tego nie wiem. Wiem natomiast, że dwa krzyże, o których jest mowa są pomnikiem, który ma upamiętniać wydarzenia z czerwca '56. Wtedy to miał miejsce pierwszy strajk w czasie trwania PRLu. Nie obyło się też bez ulicznych demonstracji. Protestujący, jak to zazwyczaj bywa w podobnych wypadkach chcieli powiedzieć dużo, ale nie było im dane - wystąpienie zostało stłumione w bardzo brutalny sposób. Mówiąc "brutalny" mam na myśli to, że służby porządkowe nie miały oporów przed rozlewem krwi. Dziś szukając informacji na temat wydarzeń z 1956 roku znajdziemy hasła takie jak: "powstanie poznańskie", "rewolta, bunt Wielkopolan", ale PRL nie nazywał tego w ten sposób. Pojawiła się jedynie krótka wzmianka o "czerwcowych wypadkach". Watro zwrócić uwagę, że w owych "wypadkach" zginęło ponad pięćdziesiąt osób. Ludzie sprzeciwiali się panującemu reżimowi stalinowskiemu i ogarniającej kraj sytuacji gospodarczej, która  nie była najlepsza... A wyszło tak, że dziś pozostały po nich jedynie dwa stalowe krzyże... Coś szemranego jest więc wpisane w ten plac - nie da się zaprzeczyć.

Chwilę potrwało zanim trafiliśmy podany przez Kubę adres, ale w końcu nam się udało. Liczyliśmy na
skrawek podłogi, a dostaliśmy własny pokój, wypiliśmy kawę ze wspomnianym współlokatorem i wzięliśmy szybki prysznic... Jeszcze przed 23.00 spaliśmy jak susły, wstaliśmy natomiast o 6.00 i starając się uczynić to jak najdelikatniej obudziliśmy osobę z pokoju, który pierwszy rzucił nam się w oczy. Nie chcieliśmy wyjść bez słowa i zostawić otwartych drzwi... Nie obudziliśmy jednak Kuby, padło na Michała. Wypuścił nas i.... jakoś tak wyszło, że własnego gospodarza nie dane nam było poznać....








A to tak... dla rozrywki :)

























Ciąg dalszy nastąpi...:)

4 komentarze:

  1. Ciekawa jestem i ciekaw bo wędrowanie po wlasnym kraju też kocham... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. toć jedynie kropla w morzu tej fajnej opowieści panie :D ogółem jest git, ale najbardziej podoba mi się to jak zgrabnie, trafnie i jednocześnie nawiązująco do piosenki zakuńczyłaś ten akapit o powstaniu. / ewuch

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie musiałam czytać do końca żeby wiedzieć, że to komentarz Twojego autorstwa :)

      Usuń