czwartek, 15 sierpnia 2013

Paryż

Przekroczyliśmy granicę Francji. Kierunek – Nancy. Złapaliśmy na stopa ciężarówkę. Francuz, który nas podwoził był bardzo sympatyczny i pomocny. W niczym nam nie przeszkadzała bariera językowa, która
naprawdę we Francji okazała się ogromna. Dogadywaliśmy się w każdym możliwym języku, po kilka słów z każdego, którego choć trochę kiedyś liznęliśmy. Angielski niestety nie za wiele wnosił do rozmowy, więc korzystaliśmy z lichej wprawdzie ale jednak – znajomości niemieckiego, francuskiego, włoskiego…Ale najlepiej jednak sprawdzał się język „migowy’. Nasz kierowca nie mógł się połapać o co chodzi w naszej mapie Europy, z której korzystamy więc kupił i podarował nam w prezencie mapę Francji. Wtedy wszyscy w końcu wiedzieliśmy gdzie dokładnie jesteśmy i dokąd zmierzamy. Z palcem na mapie łatwiej było nam się dogadać. Zostaliśmy wysadzeni jakieś 200 kilometrów od Paryża. Postaliśmy trochę na jakimś parkingu, gdzie ruch samochodowy raczej nie rokował najlepiej, ale szybko okazało się, nasz dobry los nas nie opuszcza. Zatrzymała się para Austriaków. Jechali bezpośrednio do Paryża.


 Paryż… Wyobrażałam sobie Paryż jako spokojne i bardzo romantyczne miasto. Jednak pędzące ulicami samochody, ogólny zgiełk i tłumy ludzi odbierają mu tę delikatność i lekkość, której nie wiem dlaczego
spodziewałam się tutaj. Pod Katedrą Notre Dame ogromna ilość turystów wygląda jak wielkie mrowisko. W tym tłumie nie można nawet spokojnie rozmawiać. Trzeba dosłownie krzyczeć do siebie, żeby przekrzyczeć tłum. Ale…Noc trochę zmienia ten komercyjny klimat miasta. Choć prawda wygląda tak, że nawet o drugiej w nocy ulice pełne są pędzących samochodów. Jednak gdy zejdzie się nad Sekwanę, i spaceruje promenadą wszystko zaczyna wyglądać trochę inaczej. Jest ciszej. Wreszcie można spokojnie porozmawiać. Zgiełk miasta, który ciska się w uszy jak igły, znika w oddali. Poszliśmy w nocy pod Katedrę Notre Dame. To miejsce magiczne. Dopatrzyliśmy się niedoskonałości w tejże budowli. Naszym zdaniem nie jest do końca symetryczna. Próbowaliśmy dociec, czym są te przerażające Gargulce. Ale niestety ciężko rozpoznać do jakiego gatunku stworzeń należą. Sama katedra jest naprawdę piękną budowla sakralną. Niestety kolejki do wejścia celem zwiedzania są
przerażające bardziej nawet aniżeli same Gargulce. Udało się nam jednak wcisnąć na silę trochę - omijając ludzi w tłumie i dostać się do wnętrza. Zdobyliśmy też informacje, że jeżeli przyjdzie się tutaj bardzo wcześnie rano kolejki z dwu kilometrowych skracają się do pół kilometra. Postanowiliśmy więc dobrze wykorzystać zdobyta wiedzę. Bardzo chcieliśmy wejść na dzwonnicę katedry. Chcieliśmy więc grzecznie wcześniej położyć się spać o 23 godzinie, żeby rano wstać i zrealizować plan zwiedzania. Niestety w związku z tym, że dzień wcześniej przyszliśmy do domu o trzeciej nad ranem, nasza gospodyni Severine pomyślała, że tym razem będzie tak samo. Wybrała się więc do pubu. A my zastaliśmy mieszkanie zamknięte na klucz. Niestety klucze do domu miała przy sobie tylko Severine. Udało nam się do niej dodzwonić i ruszyliśmy w stronę metra, żeby przejechać te kilka przystanków do centrum. Po czterdziestu minutach byliśmy pod pubem. Spotkaliśmy Sewerine. Ale nie tylko. Poznaliśmy tam jednego pół – Włocha, pół – Francuza imieniem Damiano, który poprosił, aby nauczyć go kilku słów po polsku. Jednogłośnie krzyknęliśmy z Adasiem - ,,kurwa,,. Tłumaczymy mu zaraz co to oznacza, ale on był tak mocno podekscytowany nauką języka polskiego, że tylko w kółko powtarzał nowo poznane słówko. Potem próbowaliśmy nauczyć go jak się przedstawić i jak powiedzieć ile ma lat. Jego dwadzieścia cztery lata mówione po polsku prawie
połamały mu język. Bawiliśmy się przy tym bardzo dobrze, więc postanowiliśmy zwiększyć stopień trudności do maksimum i zaczęliśmy uczyć go kolejnego polskiego słówka. Skrzypce! A on grzecznie powtarza – cipce! W rezultacie jednak zapamiętał tylko pierwsze wyuczone słowo. Które podobno po włosku znaczy – zakręt.

 W ten oto sposób nasze plany zwiedzenia dzwonnicy zostały przesunięte na dalszy plan, ale to nic nie szkodzi bo zabawę mięliśmy przednią. A nam się przecież nigdzie nie spieszy. Niestety chyba nie będziemy mogli odwiedzić Disneylandu. 60 Euro za bilet wstępu to za wysoka cena jak na kieszeń autostopowicza. Wystarczy, że popłynęliśmy z kasą na diabelskim młynie, gdzie bilety kosztowały nas po dziesięć euro za osobę. Nie żałujemy jednak, bo było to niesamowite przeżycie. Widoki urzekające. Paryż jak na dłoni. Ludzie na dole jak mrówki. Widok Wieży Eiffla koronował wrażenia. Chcieliśmy po prostu zobaczyć miasto z wysokości. Jak się potem okazało podobny widok był ze szczytu Łuku Triumfalnego, gdzie za wejście i zwiedzanie nie zapłaciliśmy nic. Paryż jest bardzo drogim miastem. Komercja bezdusznie uderza turystę po kieszeni. Od kilku dni mam wielka ochotę, żeby skosztować tutejszych lodów. Ale cena za
jedną gałkę to trzy Euro. Po głębszym przemyśleniu stwierdziłam, że nie bardzo by mi chyba smakowały tak drogie lody. Nawet w Paryżu. Zrobiliśmy lustrację tutejszych cen. Na przykład Hot – Dogi można kupić za ,,jedyne,, pięć euro, a pizza to koszt od dziesięciu do dwudziestu euro. Więc swoim zwyczajem poszukaliśmy sobie marketu, jako że bliższy jest naszym sercom i portfelom. Tam ceny są do udźwignięcia, więc nie jest źle. Z głodu nie umrzemy. Dziś wiemy już coś nie coś o francuskim winie. Mianowicie to, że wcale nie jest tragicznie drogie. O ile w Polsce kupimy za 12 zł wino, które co najwyżej da się wypić, o tyle tutaj za tą samą cenę można się napić czegoś bardzo smacznego. A jeżeli chodzi o inne alkohole, na przykład piwa, to wybór jest marny. Widzieliśmy może siedem rodzajów.

Paryż nocą to nie tylko światła, romantyczne spacery, dźwięki muzyki, artyści sprzedający swój talent gdzie tylko się da. Widzieliśmy również idąc wieczorem po mieście ludzi leżących dosłownie na ulicach. Wielu z nich zebrało. Jest tu też spory odsetek bezdomności. Wieczorami ludzie śpią dosłownie gdzie się da. Dobra do tego celu jest każda dziura w moście. Widzieliśmy też wiele rozbitych namiotów. Nawet w środku miasta. Zapytaliśmy Policję czy można tak po prostu rozbić się namiotem gdziekolwiek. Odpowiedzieli nam, że nie wiedzą… Najczęściej są to ludzie nie posiadający żadnych dokumentów potwierdzających ich tożsamość. Nie mając dokumentów nie mogą iść do pracy, więc nie mogą zarabiać w legalny sposób. Policja nie przegania ich z miejsc gdzie śpią bo i tak będą musieli przenieść się kilka metrów dale. Bo co mają zrobić?
Mnie osobiście najbardziej zniszczyły "obrazki" całych rodzin. Dzieci, dorośli, a od czasu do czasu psy i inne zwierzęta. Świat bywa okrutny.

I jeszcze kilka zdjęć z Louvre:


I zdjęcie nagrobka Morrisona, choć nie jestem za robieniem zdjęć na cmentarzu... 
plus zdjęcie samego cmentarza, na którym spoczywa, bo jest to jedno z najbardziej przerażających miejsc, w których byliśmy:


2 komentarze: