poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Berlin - miasto kontrastow

Droga ze Srody Slaskiej do Berlina nie nalezala do ciezkich. Praktycznie po pieciu minutach od wyciagniecia kciuka siedzielismy juz w ciezarowce i jechalismy do Lubina. W Lubinie zlapalismy pana do Miedzyrzecza - to byl jeden z tych mniej rozmownych kierowcow. W Miedzyrzeczu spotkalismy sie z tata Adasia, zaopatrzylismy sie w gaz pieprzowy i kupilismy skarpetki bo wczesniej oczywiscie zapomnielismy o tym.
Zjedlismy lody i znow na wylotowke. Byl potezny korek do samej Skwierzyny wiec siedemnascie kilometrow pokonywalismy najmniej godzine. Naszym kierowca byla kobieta ktora za czasow studenckich rozwniez podrozowala autostopem. W dodatku po krajach, ktore w najblizszym czasie odwiedzimy, wiec wlaczylo mi sie wyciaganie od niej wszystkich informacji z tym zwiazanych. Na cale szczescie wszystko co uslyszalam zachecilo do podrozy jeszcze bardziej.

- Jej... jak ja wam zazrdoszcze. Zawsze chcialam pojechac do Maroko.
- Wiec jaki problem? Jedz!
- A zebyscie wiedzieli ze pojade!

Dostalismy od niej po malej kawie kiedy wysiadalismy i po chwili zastanowienia doszlismy do wnisku ze to idealne miejsce na sniadanie. 
A potem najedzeni ruszylismy dalej i niecala godzine pozniej przekroczylismy polsko-niemiecka granice. Napisalismy Michalowi, u ktorego mielismy spac, ze bedziemy okolo godziny 17, ale dluzsza chwila przestoju wlasnie przy granicy sprawila, ze zaczelismy myslec, ze sie nie wyrobimy. Az tu nagle bach! I zatrzymuje sie samochod na berlinskich blachach - polak. Mowi ze wybral sie na wycieczke bo mial dosc siedzenia w domu, a my na to, ze bardzo sie z tego powodu cieszymy. Poprosil o wbicie adresu, pod ktory chcemy sie dostac w nawigacje i tym samym o 17 bylismy pod blokiem Michala. Wykapalismy sie i opilismy fanta, a potem nasz gospodarz zapytal:
 - Interesuje was ta komercyjna czesc miasta czy co?
- To tez, ale przede wszystkim chcemy zobaczyc Berlin od tej bardziej zyciowej strony.
- No to wam pokaze, dzisiaj jest impreza, na ktorej zdarza mi sie grywac wiec spokojnie moge was tam zabrac. Ale najpierw pojdziemy sie zintegrowac z murzynami w parku.


A wiec bylo tak, wypilismy przywieziona przez nas w rezencie polska wodke i ruszylismy w miasto.
 Park noca to dziwne miejsce. Nie mozna specjalnie liczyc na spokojny, romantyczny spacer. Po wejsciu do niego wrecz nie mozna sie opedzic od dealerow proponujacych trawke i hasz. Jest ich tam cale mnostwo. Mozna spokojnie powiedziec, ze gotowi sa bic sie o klientow. Przeszlismy przez park naduzywajac zdecydowanie slow "Nie, dziekuje.". Ale co kilka metrow atakowala nas kolejna partia sprzedawcow.
Minelismy park. Pokrecilismy sie chwile po miescie i ruszylismy do klubu, do ktorego nie weszlibysmy gdyby nie to, ze wprowadzil nas tam Michal. Ludzie stojacy w kilkukilometrowej kolejce wydawali sie byc troche bardzo oburzeni gdy bez slowa minela ich nasza trojka i zniknela w wejsciu do klubu. W klubie byly dwie sale, w jednej lecial psychodeliczny trance, a w drugiej spokojne techno. Patrzac na ludzi na parkiecie naprawde mozna bylo odniesc wrazenie ze sa zahipnotyzowani muzyka albo ze sa w transie. Pobawilismy sie godzine i ruszylismy dalej w miasto. Ono tetni zyciem noca w kazdym najmniejszym zakamarku. Nastala godzina czwarta i zaczelismy wracac do domu.

Drugi dzien poswiecony byl na zwiedzanie Berlina. Zaczelismy od Alexanderplatz i najdujacej sie tam wiezy telewizyjnej bedacej symbolem Berlina nowoczesnego, potem udalismy sie za Michalem robiacym za przewodnika na Potsdamerplatz, ktory moznaby pomylic z Nowym Jorkiem. Bardzo nowoczesna dzielnica miasta. Ogrom budynkow i jednoczesnie ich prostota.
Dalej zostalismy zaprowadzeni na Jewish Holocaust Mainmall, ktory jest pomnikiem upamietniajacym krzywde wyrzadzona zydom. Calosc wyglada jak z Pac-mana. I w dodatku mozna sie tam pogubic. To znaczy nie tyle siebie zgubic to swoich towarzyszy. Dalej byla Branderburfer Tor i Bundestag i Reichtag, ktore mimo zdecydowanej roznicy architektonicznej z nowymy budynkami ani troche sie z nimi nie gryzly, a tworzyly jedna calosc. Specyficzna dosc, ale calosc. Jesli chodzi o wielkosc budowli i rozmach wielkie wrazenie zrobil na nas Hauptbahnhof - dworzec glowny, najwiekszy w Europie. Jest pieciopoziomowy. Jest po prostu ogromny. Dalej byla glowna atrakcja programu czyli Zoologischer Garten - dworzec Zoo. Malo kto nie zna przerazajacych historii o narkomanach z tamtego miejsca. Idac tam bylam przekonana ze znajde odrestaurowany budynek dworca i conajwyzej jakas tabliczke gdzie bedzie napisane co i jak. Ale bylo troche inaczej.
Niewiele sie tam zmienilo. Narkomania i prostytucja wciaz tam kwitnie. Dlaczego akurat tam nie mam pojecia, ale bylo to jedyne miejsce w Berlinie gdzie cuchnelo moczem, a na ziemi lezaly brudne strzykawki. Cale tlumy ludzi z posiniaczonymi przedramionami i wychudzonych, poszarzalych kobiet i mezczyzn praktycznie w kazdym wieku. W parku nieopodal pod drzewami i murami spali ludzie i wcale nie przypominalo to popoludniowej drzemki. Raczej kompletny niedowlad miesni. Kilku wygladalo jakby juz od dawna byli martwi. Dziewczeta krecace sie w poszukiwaniu klientow na swoje cialo. Ze sztucznym usmiechem, tepym spojrzeniem i drgawkami. A tuz obok rodziny z dziecmi na niedzielnym spacerze. Usmiechniete pary i zakochani calujacy sie pod jenym z drzew. Kompletny kontrast. Podobnym kontrastem  jest to, ze sam Dworzec Zoo znajduje sie na jednej z najbogatszych dzielnic Berlina. Bogactwo i przepych tuz obok cpunow, prostytutek i ogolego brudu.  Czy miasto reaguje? Tak.

 Sreetworkerzy rozdaja narkonanom czyste strzykawki i prezerwatywy. Jesli sa tacy, ktorzy chca walczyc z nalogiem to pomaga im sie pelna geba, w przeciwnym wypadku dba sie jedynie o to by nie rozprzestrzenialy sie choroby zwiazne z cpaniem i uprawianiem przygodnego seksu. Codzienne sa wydawane darmowe posilki dla tych ludzi, nic wiecej nie mozna zrobic. Kilka ulic dalej znajduje sie ulica pelna po brzegi prostytutek. Rowniez z kazdej grupy wiekowej. Zarzymuja samochody i proponuja swoje uslugi. Na to rowniez specjalnie sie nie reaguje, wszyscy tutaj wychodza z zalozenia, zeby ze swoim zyciem robic co sie chce, dopoki nikomu innemu poza soba nie robisz tym krzywdy. 
Miasto kontrastow. Wielkiej wolnosci i jednoczesnie pelne chwilami zle pojetej moim zdaniem tolerancji. Ale... to prawda. Rob co chcesz ze swoim zyciem, tylko nie krzywdz tym nikogo.


2 komentarze:

  1. No, kontrasty muszą robić wrażenie, gdy się je ogląda na własne oczy. Ale Berlin to przecież nie jedyne takie miejsce. Podobnie jest chociażby w RPA, gdzie dzielnice schludnych domków oddzielone są murem od murzyńskich slumsów, czy w Chinach, albo i w USA (gettowe eksperymenty czy dzielnice Ruskich).

    Baliście się tego widoku, mieliście ochotę dołączyć do streetworkerów czy raczej spróbować "zabawy", a może tylko opisać ten widok i szybko o nim zapomnieć?

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiscie, ze Berlin nie jest jedynym takim miejscem. Kontrast jest widoczny tak naprawde wszedzie - w mniejszym lub wiekszym stopniu. Czy balismy sie tego widoku? Raczej zwyczajnie sie go nie spodziewalismy. Sprawa byla tak naglosniona ze nie przyszloby mi do glowy ze to ciagle sie tam dzieje, dolaczyc do streetworkerow bym nie chciala, ale doceniam to co robia i ciesze sie ze to widzialam choc wolalabym zeby tego wcale nie bylo.

    OdpowiedzUsuń