Z Aną i Rafaelem dojeżdżamy w okolice Grandoli. Zaczyna robić się już szarawo więc najwyższy czas na poszukiwanie miejsca do spania. Ana wspominała, że w pobliżu miasta Sines jest zarówno wiele pól namiotowych jak i miejsc gdzie możemy rozbić się na dziko. To niedaleko, nie zupełnie po naszej trasie, ale co tam! Przecież mamy czas! Wyciągamy więc kciuki i staramy się złapać stopa. Niedługo potem zatrzymuje się samochód. Gość chciał jedynie zapytać o numer drogi, ale w efekcie końcowym nas zabrał. Dziewczyna, która mu towarzyszyła nie wydawała się być zadowolona z naszej obecności. Zapytano nas skąd jesteśmy, a gdy już odpowiedzieliśmy, że z Polski nasz kierowca powiedział:
- Dwie kawy i dwa piwa! Hotel dwie osoby! - PO POLSKU!
Szczerze zdziwieni zapytaliśmy gdzie się tego nauczył, czy był w Polsce. On jednak mocno wykręcał się od odpowiedzi. W końcu powiedział, że wielu języków nauczył się podczas drogi i że jego dziewczyna nie lubi gdy on mówi po polsku. Zupełnie nie wiem dlaczego wtedy zapytaliśmy o powód jej uprzedzenia, ale ostatecznie zgasiła naszą ciekawość gdy powiedziała, że nie lubi tego języka ponieważ on nauczył się go w ... łóżku. Cokolwiek to znaczyło - więcej nie pytaliśmy.
Trzy razy zmieniali zdanie co do miejsca, w którym nas wysadzą. Nie mieli normalnej mapy, a jedynie taką,
którą ktoś nabazgrolił długopisem. Nie mniej tego jechali totalnie polną drogą. Bez świateł i nawet o obecność asfaltu bym się spierała. Najpierw mieli nas wysadzić przy pierwszych światłach żeby zdążyć na stacje benzynową bo podobno jechali już na rezerwie, ale w końcu postanowili zawieźć nas prawie 100 km dalej do Milfontes - co wcale nie było
potrzebne - i wrócić drugie tyle na stacje. Nie jestem kierowcą, ale
wydaje mi się, że samochód na rezerwie aż tyle by nie pociągnął.
Przyznaję bez bicia, że całe to zamieszanie sprawiło, że czułam się zaniepokojona. Toteż zaczęłam rozglądać się po aucie. I do dziś myślę, że był to błąd bo do końca drogi siedziałam, jak na szpilkach. W oczy rzuciło mi się sporo rzeczy, które kojarzyły mi się dość jednoznacznie - ze sprzętem do podpalania. Wyobraźnia swoje trzy grosze dołożyła również bo dopiero co nasłuchaliśmy się historii o pożarach i podpalaczach.
Cóż... Parka ta jakby wszystkiego było mało twierdziła, że nie jest z tych terenów, ale zapytana o miejsca pod rozbicie namiotu świetnie orientowała się w tamtejszych odludziach. I wtedy z lekka zadrżałam i uparłam się, że nie chcę więcej spać w Portugalii pod namiotem na dziko bo boję się, że obudzę się w ogniu.
Wynajęliśmy na szczęście tani camping i obiecaliśmy sobie, że już następnego dnia chcemy być z powrotem
w Hiszpanii. Portugalia od samego początku wydawała się nie być tak do końca nam przyjazną.
Kolejnego dnia bez większego problemu wydostajemy się z powrotem na główną drogę. Na niej łapiemy dość długiego stopa, którym mamy dojechać aż w okolice Faro. Naszym kierowcą jest pełna pozytywnej energii, uśmiechu i radości trzydziestolatka. Wyglądem przypomina hipiskę, a ja mam wrażenie, że cofnęliśmy się właśnie do '70. Opowiada, że też kiedyś podróżowała autostopem. Najdalej do Madrytu i troszkę po Portugalii. W Maroko też była, ale samolotem. Ostrzega nas przed jedzeniem tam mięsa i standardowo przed wodą. Po czym pyta:
- Palicie?
Przyznajemy się do nałogu, a ona podaje mi paczkę papierosów. Otwieram ją, ale zamiast papierosów jest tam marihuana, a ona po prostu prosi żebym skręciła dla nas jointa. Zanim opanowałam zdziwienie na mojej twarzy, ona zdążyła zrozumieć, że mówiąc, że palimy miałam na myśli jedynie tytoń. Wybuchnęła śmiechem, poczęstowała nas fajkami... a jointa i tak musiałam dla niej skręcić. Zatrzymała się przy przydrożnym barze. Zapytała czy pijemy piwo i nim uzyskała odpowiedź butelki z zimnym napojem już leżały na stoliku. Wypiła dwa, może trzy piwa. I chwała bogu, że te piwa są tylko w butelkach 0,33l. I wypaliła co wypalić miała. A my jedynie mieliśmy nadzieję, że wie co robi kiedy wsiadła za kółko. Na szczęście tak było. Pomijając fakt momentów kiedy sama ze sobą rozmawiała po portugalsku dziwiąc się, że kompletnie nie chwytamy o co jej chodzi, prowadziła też z nami wiele ciekawych rozmów. Trasa nie skończyła się wypadkiem, choć przyznaję się, że gdy już wysiedliśmy z auta całowałam ziemię, po której stąpam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz