środa, 4 grudnia 2013

Kierunek? Galicia!

Panie i panowie! Mamy zaszczyt pochwalić się wynalezioną przez nas, najnowocześniejszą i niezawodną suszarką do ubrań. Projekt jak dotąd jest prowizoryczny, ale jego geniusz przekracza najśmielsze
oczekiwania konsumenta. A jak wszystkim Polakom powszechnie wiadomo - prowizorki trzymają się najdłużej. Przedstawiamy zatem najnowszy cud techniki!

Złożona z dwóch przydrożnych barierek, pokryta niesamowicie ogromną warstwą kurzu, w którego skład wchodzą rzeczy, o których pewnie nie chciałbyś nawet słuchać, ale to nie wszystko! Pod barierkami jest miejsce do wypoczynku, wystarczy znaleźć sobie kawałek ziemi, który nie grozi tym, że zaraz jakiś samochód zamieni Twoje nogi w przejście dla pieszych! Taką suszarkę może mieć każdy! W dodatku za darmo! Jest prosta w obsłudze i... I chyba powinnam zostać prezenterką w TeleZakupach.

W każdym razie było to tak...


Obudziliśmy się wyspani i z poczuciem bycia jak młodzi bogowie. Rozczarowaliśmy się jednak gdy przy
próbie spakowania wszystkiego okazało się, że połowa rzeczy nie wyschła. Cóż... Chyba żadne z was nie chciałoby mieć w plecaku nieproszonego lokatora Pleśni albo Wilgoci, prawda?
 Na szczęście rozwiązanie przyszło samo i bynajmniej zapowiedziane jak ze sklepu telewizyjnego. Po wymeldowaniu się z hostelu, wypiciu kawy zalanej nieprzegotowaną wodą i zjedzeniu skromnego śniadania ruszyliśmy w stronę wylotu z miasteczka. Na szczęście tym razem było ono niewielkie i wydostanie się z niego nie stanowiło większego kłopotu. Mokre ubrania musiały wyschnąć przed ich porządnym spakowaniem i to nie podlegało wątpliwości - tak więc rozwiesiliśmy nasze pranie na przydrożnych barierkach. Słońce padało bezpośrednio na szmatki i po czterdziestu minutach wszystko nadawało się do schowania. Co prawda ludzie patrzyli na nas i to wszystko jak na cyrk albo i co jeszcze dziwniejszego i od czasu do czasu auta zwalniały albo całkowicie się zatrzymywały żeby zobaczyć o co chodzi...poza tym wszystko było w porządku.

Ciuchy wyschły i przyszedł czas wyciągnięcia kciuka. Po kilku złapanych na krótkie odległości autach, drobnymi kroczkami trafiliśmy do miasta kilkanaście kilometrów przed Santander. Nie był to najszybszy "stop" w historii bo czekaliśmy na naszego kierowce sporo, ale czas zapełnialiśmy sobie wygłupianiem się na chodniku korzystając z chwil, w których nic nie jechało. 

Myśleliśmy, że utknęliśmy i że jeśli jeszcze przez dwie godziny nic się nie zatrzyma to będzie trzeba zacząć poszukiwania miejsca na namiot... I w czasie rozmów na ten temat nadjechał nasz kierowca i trzeba przyznać, że nie byle jaki  bo jechał aż za A Coruña.
Niestety... Bariera językowa po raz kolejny o sobie postanowiła przypomnieć. Hiszpan nie zna angielskiego, a my po hiszpańsku możemy mu co najwyżej podziękować. Zatem znów włączany tryb języka migowego, a on idzie w nasze ślady i staramy się odpowiedzieć na wszystkie zadawane nam pytania. Większość pytań po prostu przewidujemy - Skąd jesteście? Autobus wam uciekł albo czy jak dojedziemy na miejsce to odwieźć was na dworzec? Co tutaj robicie? - pytania, które zadaje nam praktycznie każdy kierowca. Wyjaśniamy więc, że jesteśmy niespełna miesiąc w podróży, że jeździmy głównie autostopem, że z Polski przez Niemcy, Francję i teraz jesteśmy w Hiszpanii... Na to nasz Hiszpan łapie się za głowie i bełkocze coś jakby chciał powiedzieć: "Miesiąc w podróży...Co ja za wariatów zabrałem?!". Po chwili wyjaśniającej rozmowy w samochodzie zapada cisza. Radio serwuje nam spokojna i kojącą muzykę. Nikt nic nie mówi. Jedziemy piękną trasą łączącą w sobie góry i ocean. Pogoda nie jest najpiękniejsza bo znów jest zimno i pada, ale skoro siedzimy w ciepłym aucie nie przeszkadza nam to, a nawet dodaje uroku. 

Wyciszyłam się i uspokoiłam. Tak spokojna nie byłam już wtedy dawno aż tu nagle słyszę wrzask tak niespodziewany i głośny, że podskakuje z fotela i uderzam głową w dach!

- WHAT IS YOUR NAME??????!!!!!

Nie potrafię tego oddać opisem, ale brzmiało to jak nagła burza, wybuch, kataklizm! Facet po prostu kilka minut przypominał sobie jak złożyć to pytanie i jak mu się nagle przypomniało to bardzo efektywnie to z siebie wyrzucił. Przedstawiliśmy się i on również. Imienia nie pamiętam, ale na nazwisko miał Gonzalez.

Po kilku godzinach wspólnej jazdy pan Gonzalez zapytał czy mamy jakiekolwiek plany związane z noclegiem na dzisiejszą noc. Oczywiście - nie mieliśmy żadnych. Zjechaliśmy z drogi na chwile, żeby nasz kierowca mógł coś przekąsić i los chciał żebyśmy trafili na "parking" podobny do tego w Zumai. Z tym, że bliżej miasta i trochę mniej osłonięty. Zaczęliśmy się zastanawiać czy nie zostać tutaj, bo zaczyna się ściemniać, a to miejsce wygląda całkiem fajnie. Widząc naszą debatę pan Gonzalez podszedł i z marszu poinformował nas, że rozbijać się tutaj jest nielegalne. O tym akurat wiemy, zaczęliśmy więc wypytywać o bezpieczeństwo, ale...bariera językowa. Więc Hiszpan ruszył w poszukiwaniu tłumacza. Kobieta, z którą wrócił najlepiej po angielsku nie rozmawiała, ale były jakieś widoki na porozumienie się. Więc dowiedzieliśmy się samych super rzeczy. Nikt tutaj w nocy nie przychodzi bo to jest parking, z którego ludzie korzystają najczęściej podczas weekendów żeby coś zjeść w długiej trasie, miejsce nie jest strzeżone więc ochrona się nie kręci i tak dalej. Ucieszyliśmy się niezmiernie...przynajmniej do momentu kiedy nie zaczęto nam bardzo intensywnie tłumaczyć, że zostać tutaj nie możemy bo nikogo tu nie ma i że może być to niebezpieczne dla mnie. Próby przegadania albo przynajmniej zignorowania tych obaw nie dawały nic. 

Potem nasi rozmówcy dogadali się między sobą i postanowili, że zabiorą nas do miejsca gdzie będziemy bezpieczni. Otóż na terenie Hiszpanii działają schroniska dla wędrowców i włóczykijów, które najczęściej są za darmo albo za pół darmo. I w tym mieście takie właśnie schronisko jest. Nie  pytając nas o zdanie załadowali nas do samochodu i odwieźli do wspomnianego miejsca. Przed wyjściem z samochodu pan Gonzalez podarował nam mapę Hiszpanii i Portugalii. Podziękowaliśmy i poszliśmy do wejścia. Ku naszemu rozczarowaniu usłyszęliśmy:

- Nie ma wolnych łóżek!

Miny nam trochę zrzedły, ale zaraz zdanie zostało dokończone - chyba przez nasz smutny wyraz twarzy...

- Ale możecie spać na podłodze!

No oczywiście że możemy! Byle nie wiało i nie kapało na głowę. Jedna z osób, które też tam były zapytała o nasze pochodzenie. Słysząc, że jesteśmy z Polski zawołała dwie dziewczyny, które też korzystały z tego lokum i były również z Polski. Więc mieliśmy towarzystwo na ówczesny wieczór. Na miejscu jak się okazało jest też gorący prysznic i całość jest darmowa. Zjedliśmy kolacje w postaci pulpetów z puszki, wykąpaliśmy się i z nadzieją, że kolejnego dnia znów będziemy mieli tyle szczęścia położyliśmy się spać... 


A o zrywaniu z drzew cytryn, zatruciu pokarmowym przez jedzenie z jednego z supermarketów i hiszpańskiej akcji ratunkowej oraz przemiłych Argentyńczyku i Hiszpance następnym razem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz