Kwitnie tam wielki lokalny patriotyzm. Ludzie kochają miejsce, z którego pochodzą. Uznają je za piękne, wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. Przy domach powywieszane są flagi ich kraju tak jak u nas podczas Święta Niepodległości, jednak tam zdejmuje się je tylko wtedy kiedy trzeba je wyprać i zawiesza się z powrotem. Ludzie tam przywiązują także wielką uwagę do tradycji i rzeczy charakteryzujących ich skrawek ziemi. Na przykład w Kraju Basków uprawiany jest sport, który nazywają "Pelota" co oznacza po prostu "malutka piłka". Nie znam się na sportach, jednak z tego co nam opowiadano do owej gry potrzebne jest specyficzne duże boisko otoczone jedną bądź dwiema (tu mogę się mylić - bazuję na swojej pamięci) bardzo wysokimi betonowymi ścianami. Rozgrywka może toczyć się indywidualnie, we dwie lub więcej osób. Jednak faktem jest, że takich boisk po drodze mijaliśmy naprawdę sporo więc najwyraźniej ludzie naprawdę uprawiają ten rodzaj sportu i nie jest to tylko ciekawostka dla turystów.
O tym wszystkim opowiedziała nam para, która zgarnęła nas jakieś 60 km od "nieistniejącej" granicy i miała nas przewieźć jedynie 10km, ale po chwili rozmowy usłyszeliśmy jedynie:
- Wy dziś macie szczęście, a my dobry dzień. Więc zawieziemy was do Hiszpanii.
Malwa kontynuowała opowieść:
Francuzem ta osoba może się nawet obrazić, albo w tym lepszym przypadku ostro poprawić. Nam tak naprawdę jest wszystko jedno czy to Francja Czy Basque, ale uwierzcie mi, że ludzie stąd mają na tym punkcie hopla. Ale nie pakując się w żadne zachwalenie, muszę przyznać, że lubię krajobraz miejsca, z którego pochodzę. Spójrzcie na góry! Na niektórych mimo tego, że nie są wysokie nie ma wcale drzew i wyglądają jak ogromne obrośnięte trawą kopce. Sami musicie przyznać, że to jedno z tych miejsc, które można nazwać rajem na ziemi.
Po dojechaniu na miejsce ni z gruszki ni z pietruszki usłyszeliśmy, że w razie jakichkolwiek problemów mamy się do nich odezwać i będąc kiedyś jeszcze w tej okolicy możemy liczyć na nocleg i pomoc jakiejkolwiek byśmy potrzebowali. Dostajemy kartkę z imionami, adresem i numerami telefonów. Dziękujemy i proponujemy zrobienie sobie wspólnego zdjęcia z czym nie ma najmniejszego problemu.
Radość ze stania obok tabliczki informującej nas o tym, że jedynie krok dzieli nas od wymarzonej Hiszpanii była ogromna. Robimy kilka pamiątkowych zdjęć i... mało to wzniosłe, ale idziemy sprawdzić czy chociaż tutaj są normalne ceny tytoniu. Na szczęście tak.
Dogadanie się co prawda nie szło najlepiej bo ani kierowca nie mówił po angielsku ani my po hiszpańsku oprócz kilku pojedynczych słów wyrwanych z kontekstu. Język migowy jednak znowu zdołał opanować sytuacje.
Jednak Hiszpania nie przywitała nas po Hiszpańsku. Góry były tak zamglone, że od połowy już nie były
widoczne, linia oceanu zlewała się z kolorem nieba, wiało tak mocno, że z trudem utrzymywaliśmy się na nogach, zaczynało padać i naprawdę było zimno. Najpierw chcieliśmy szukać hostelu, ale ceny szybko nas sprowadziły na ziemię i nam się odechciało. Jednak ktoś wspomniał o skromnym hoteliku w górach - Santa Klara - który naprawdę nie jest drogi, a atmosfera w nim jest bardzo przyjemna. I tak nie mieliśmy lepszego pomysłu więc zaczęliśmy iść wskazaną drogą.
Podejście co prawda asfaltowe, ale bardzo długie i wciąż pod sporym kątem. A my jak te sieroty z kilkunastu-kilogramowymi plecakami w takiej zawiei, że klękajcie narody. Minęła prawie godzina zanim dotarliśmy pod Santa Klara. Zostałam z plecakami, a Adaś wszedł jeszcze trochę wyżej wypytać o miejsca, ceny, możliwość choćby wzięcia prysznica i rozbicia się namiotem za niewielkie pieniądze. Schronisko jak się okazało prowadziły trzy niepełnoletnie dziewczynki. Nie były w stanie nam pomóc, ale powiedziały, że pół godziny drogi z tego miejsca w górach jest kawałek pola gdzie są toalety, bieżąca woda, kilka ławek i stolików i ludzie czasami tam się rozbijają. To jest darmowe, jest na dziko więc i nielegalne, ale nikt nie powinien nam z tego tytułu robić problemów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz