czwartek, 26 grudnia 2013

Portugalia - jakby inna Europa

Już pierwszej nocy Portugalia dała nam mocno popalić. Ugościła nas brakiem dobrego miejsca do rozbicia się namiotem, wilgocią w powietrzu i nieprzyjaznymi spojrzeniami ludzi... 

Sangrie, o której wspomniałam w ostatnim poście piliśmy w Póvoa de Varzim w północnej części Portugalii. Moje zatrucie ukradło nam trochę cennego czasu więc gdy tylko doszłam do siebie szybko zaczęliśmy kombinować gdzie by tu się rozbić. Nie było jednak tak pięknie jak można by przypuszczać. Jeżeli byliśmy przygotowani na komercję w Hiszpanii, to w Portugalii zostaliśmy nią niemalże zaskoczeni, jako że przerosła ona tam nasze wyobrażenia. Plaże wypełnione po brzegi leżakami i parasolami naszpikowane były ślicznymi knajpkami, jak dobra kasza skwarkami... A w nich menu złożone z drinków z parasolkami wszelkiego rodzaju oraz drobnych przekąsek. Brzegiem oceanu przechadzają się kobiety w bikini. Towarzyszą im mężczyźni... Nie koniecznie są to widoki cieszące oczy. Spotykamy tam wielu otyłych ludzi, którzy obnażając swoje ciała manifestują kompletny bark przejmowania się swoim wyglądem. Bez względu na to, czy byli to mieszkańcy Portugalii czy też może turyści z innych krajów - stwierdziliśmy, że najwyraźniej ludzie ci po prostu maja gdzieś kondycję i wygląd swojego ciała - bo w końcu są na wakacjach.


Innymi słowy komercja kwitnie na prawo i lewo i tym samym brakuje dzikich skrawków ziemi aby spokojnie przeczekać noc. Piszę do mojej mamy sms'a z prośbą aby sprawdziła mi na mapie satelitarnej czy gdzieś w pobliżu widzi choć odrobinę niezagospodarowanego miejsca.  Odpowiedź jednak nie jest twierdząca. Plaże są przegotowane pod turystów w największym możliwym stopniu, a na choćby najtańszy hostel nas nie stać bo cena są co najmniej trzycyfrowe i podane w euro. Rozczarowani pytamy miejscowych o wszelkiego rodzaju dzikie parkingi lub inne miejsca rzadko odwiedzane przez tłumy. Dostajemy informacje o bezpłatnym parkingu dla camperów w okolicy. Ma być to nie dalej niż 2 km - więc idziemy.

i idziemy... i idziemy...

Mijamy jakiś parking. I owszem jest dla camperów. Ale z uwagi, że wyraźnie pytaliśmy o miejsce gdzie na dziko można się rozbić uznaliśmy, że nasz wcześniejszy rozmówca nie miał na myśli tego parkingu w środku miasta na przeciwko komisariatu policji.

więc idziemy dalej... już prawie godzinę... z piętnastu-kilogramowym obciążeniem na barkach...
I ani parkingu ani kompletnie nic poza kilku gwiazdkowymi hotelami nie widać. Aż tu nagle w nasze oczy rzuca się kawałek ziemi gdzie nie widać ani jednej latarni. I w tym samym czasie moja mama pisze mi, że kilka kilometrów od Póvoa de Varzim jest kawałek plaży, który wygląda na swego rodzaju nieużytek. Mamy za sobą już długi marsz, a to miejsce kusi brakiem oświetlenia i odległością. Trzeba tylko przekroczyć rzekę i ...
Najpierw trzeba przekroczyć rzekę, która kompletnie pozbawia nas entuzjazmu. Bo żeby ją przekroczyć trzeba poświęcić kolejną godzinę na dojście do mostu.  

A potem kolejną aby dotrzeć do upatrzonego sobie przez nas miejsca, które na końcu i tak nas rozczarowuje. Owszem fragment ten jest wolny od świateł miasta, jednak nie od ludzi. Kilka metrów dalej jest camping i kilka hoteli. Na plaży jest promenada, którą spacerują turyści, a bezpośrednio nas brzegiem wędkarze łowią ryby. Wierzcie mi, że trzy godziny ciągłego marszu pozwoliły mi poznać całą anatomię swoich pleców. Czułam każdą najmniejszą kosteczkę. I nawet Adaś, który zazwyczaj jest nieugięty miał problem z wyprostowaniem się.

Ze względu na ludzkie spojrzenia i chęć uniknięcia konsekwencji w związku ze spaniem na dziko rozbiliśmy namiot najszybciej jak potrafiliśmy i schroniliśmy się pomiędzy wydmami, a może nawet... na jednej z nich. Spaliśmy na ogromnym piaskowym garbie, a próby poprawienia czegokolwiek spaliły na panewce. Rano gdy się obudziliśmy pierwszą rzeczą, o której pomyśleliśmy było to, że niewątpliwie była to najgorsza noc w naszym życiu i że boli nas dosłownie wszystko. Spakowaliśmy się i trzęsący się ze zmęczenia ruszyliśmy dalej. 
Pragnęliśmy się ponad wszystko napić kawy. Miłym zaskoczeniem była jej cena. Była prawie za darmo porównując ją z ceną hiszpańską czy francuską. Była też najsmaczniejszą jaką dane nam było pić, ale za to spojrzenia ludzi w kawiarni nie należały do najprzyjemniejszych. Mimo, że Portugalia jest krajem europejskim Portugalczycy zdecydowanie wyglądają inaczej niż Hiszpanie, Francuzi, Niemcy czy Polacy. Odcień ich skóry jest zupełnie inny, a rysy twarzy nie przypominają znanych mi rysów europejskich. Po prostu - było mocno widać, że Portugalczykami nie jesteśmy. I nie wyglądało też na to, że podoba im się nasza obecność. Wypiliśmy kawę i całkiem przypadkiem trafiliśmy na targ gdzie zjedliśmy śniadanie złożone z cudownie słodkich i mięciutkich bułeczek. Handlowali wszystkim, przekrzykiwali się między sobą. Po raz kolejny oboje powiedzieliśmy, że takiej Europy nie znamy. Po drobnych zakupach pojechaliśmy dalej.
Trafiliśmy do niewielkiej wioski Rates. Zdecydowanie nie tętniła życiem. Jedna pizzeria i trzy niewielkie sklepiki typu sklepy "wszystko po 5 zł" gdzie można było kupić wszystko i nic. Temperatura zabójcza. Słońce pomarańczowe podobnie jak wszystko. Tak... W Portugalii wszystko wydaje się być z lekka pomarańczowe. Jest tak gorąco, że nie można myśleć. Jesteśmy zmęczeni. Chcemy napić się wody. Zimnej. Z lodówki. Wchodzimy do jednego z tych maleńkich sklepików. Kupujemy wodę i przy okazji pytamy czy jest tu może jakieś miejsce gdzie można naprawdę tanio wziąć prysznic i się przespać. W odpowiedzi słyszymy:

- A ile macie?
Zaglądamy więc do portfela i naprawdę szczerze odpowiadamy, że mamy tylko dwa euro.
- Dajcie! Tu macie klucze, a tam są pokoje.

Kolejny raz zbieramy szczękę z ziemi, dziękujemy i idziemy chwilę odpocząć. Żeby było tego wszystkiego mało możemy sobie coś ugotować. Jedyny problem w tym, że nie mamy co. 

Wychodzimy na spacer po miejscowości i sprawa jedzenia się momentalnie rozwiązuje. Dookoła są wielkie pola kukurydzy. Zrywamy cztery kolby i mamy porządny obiad. 

Wchodzimy też do sklepu i wybieramy z lodówki wszystkie przecenione rzeczy z zamysłem zrobienia czegoś przynajmniej podobnego do spaghetti. Kupujemy sobie też piwo żeby choć trochę się orzeźwić i ...

- Adaś, ja mam  zwidy czy naprawdę widzę polskie ciasteczka?!
- Ja pier... Tak, to są polskie ciastka!

Nie wiem czy jedliście kiedyś Tajemniczy Ogród albo Ekskluzywne Orzechy, ale polecam - bardzo dobre. Szczególnie jedzone po raz pierwszy w Portugalii zapijane tamtejszym piwem.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz