poniedziałek, 6 stycznia 2014

Podróż pełna wrażeń

- Zawsze chciałem podróżować, a autostop wydawał mi się jedną z najfajniejszych tego form. Jednak mi
osobiście brakuje do tego zarówno odwagi jak i osoby, z którą mógłbym to robić. Dlatego właśnie się dla was zatrzymałem - bo wy macie i jedno i drugie. - powiedział Jose.

Potem kontynuował o tym, że właśnie wraca do domu po własnej podróży. Przejechał dookoła prawie całą Portugalię świętując w ten sposób swoje świeżo zrobione prawo jazdy. W trasie spędził niecałe trzy tygodnie, potem kilka dni był w domu rodzinnym w Porto, a teraz jechał do Santarem gdzie pracuje. Jose jest psychoterapeutą i fizjoterapeutą, zajmuje się pomaganiem ludziom po wypadkach. Raczej nie z pogoni za pieniądzem, a ze zwykłego powołania. Początkowo mamy razem przejechać kilkadziesiąt kilometrów i wysiąść w Coimbra - akademickiej stolicy Portugalii, jednak gdy okazuję się, że nasz kierowca jedzie o wiele dalej decydujemy się jechać z nim - choć nie zupełnie zgodnie ze swoimi wcześniejszymi założeniami.
Jose nie należy do osób, które lubią milczeć. No cóż... skoro już nas ze sobą zabrał to chciał z nam mieć jakiś drobny pożytek. Adaś ze względu na swój bardzo dobry angielski zmuszony był nie tylko prowadzić konwersacje, ale i w wielu momentach musiał tłumaczyć mi rozmowę - jako, że moja angielszczyzna pozostawia wiele do życzenia. Tak więc najpierw odpowiedzieliśmy na stos pytań dotyczących naszej podróży, a potem rozmowy dotyczyły już prawie wszystkiego, a i droga okazała się być troszeczkę dłuższa...
A było to tak...


Po kilkudziesięciu minutach wspólnej jazdy zatrzymaliśmy się na kawę. Jesteśmy kawoszami i jak zawsze i wszędzie chcieliśmy się napić DUŻEJ czarnej kawy. Nasze pragnienia musieliśmy schować w kieszeń gdy dostaliśmy niewielkie espresso. Zaczęliśmy lamentować nad wielkością napoju, a szczerze zdziwiony Jose powiedział:
- W Portugalii pije się tylko espresso. Ewentualnie kawę z mlekiem, ale to nie kawa tylko deser. - pomyślałam jedynie o tym, że przecież lubię kawę z mlekiem, ale ze względu na prześmiewczy charakter wypowiedzi Jose postanowiłam nie mówić nic. 
- Kawa jest po to żeby pobudziła i smakowała. Taka wielka kawa co to prawie sama woda o ciemnym zabarwieniu to żadna kawa! - Adaś przyłączył się do rozmowy, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć doszliśmy do wniosku, że nasz kierowca ma do powiedzenia coś znacznie ciekawszego i pozwoliliśmy mu kontynuować.
Stąd też dziś wiemy, że portugalska kawa nazywa się Delta. Jest połączeniem Arabiki, co nadaje jej troszkę kwaskowatego smaku i Robusty, która jest o wiele ostrzejsza i gorzka oraz ma w sobie zdecydowanie większą ilość kofeiny. Swój charakterystyczny smak zawdzięcza niższej temperaturze palenia ziaren niż przy innych kawach, ale za to dłuższym jego procesie. Właśnie dlatego jest tak wyrazista i intensywna smakiem, ale także bardzo delikatna. I faktem jest, że jest to najsmaczniejsza kawa jaką kiedykolwiek piliśmy, a przy okazji niedroga i dająca porządnego kopa - nawet Adaś to przyznał choć twierdzi, że kofeina nie działa na niego wcale.

Dopijamy kawę i jedziemy dalej. Włączamy tryb oszczędzania. Omijamy autostrady żeby za nie zwyczajnie
nie płacić. Mamy do przejechania około dwustu kilometrów więc niespełna trzy godziny drogi. Dodajemy jeszcze godzinę poślizgu i ruszamy.
Jose opowiada o swoich zwierzętach. Ma czarnego psa i całkowicie białego kota. Każde z tych stworzeń to przybłęda. Dostały dom przez swoją niepełnosprawność - pies jest ślepy, a kot głuchy. Adaś napomina o tym, że też miał białego kota, który nie słyszał - to zjawisko występuje bardzo często u kotów o takim umaszczeniu - ja natomiast mówię o tym, że mój kundelek ma padaczkę. Oczywiście wszyscy zaczynamy bardzo przejmować się losem pupili. Na szczęście każde z nich ma dom, w którym może czuć się bezpiecznie.

Kilka godzin razem niezwykle zbliża do siebie ludzi więc i my zamieniamy się w "amerykańską rodzinkę na wakacjach" i zaczynamy śpiewać, choć poddałabym wątpliwości to czy to na pewno był śpiew, wszystkie znane kawałki, które wpadną nam do głowy. W taki sposób walczymy z brakiem radia w samochodzie. Choć po dłuższej  chwili wspólnego wycia, Jose wspomina o tym, że do niedawna urządzenie działało i nagle przestało. Adaś pochwalił się, że jest elektronikiem i przez najbliższe dwadzieścia minut starał się je naprawić. W przypływie złości, że po ciemku nie widzi co jest z nim grane po prostu w nie uderzył - i niczym ruski Rubin pod wpływem polskiej pięści - zaczęło działać.

Po drodze mijamy Fatime - cel pielgrzymek katolickich i wielki ośrodek kultu maryjnego. Generalnie kolejne miejsce gdzie zbija się majątek na turystyce i emerytach, ale mimo to chciałam je zobaczyć. Głównie ze względu na historię o objawieniach fatimskich i przede wszystkim dlatego, że Kościół katolicki uznał je dopiero po trzynastu latach odkąd miały miejsce. Niestety mimo, że jesteśmy naprawdę niedaleko, a z okna samochodu wydaję mi się, że widziałam Sanktuarium Fatimskie nie mogliśmy się zatrzymać - Jose trochę się spieszył, a my nie chcieliśmy zostać w nocy bez miejsca do rozbicia namiotu. 

Czas na tankowanie samochodu. Zatrzymujemy się. Wcześniej ustaliliśmy, że nasz znajomy odstawi nas w miejsce gdzie będziemy się mogli spokojnie rozbić. Więc wyciągamy nasz prysznic i idziemy na stacje go napełnić. Tym samym prosimy, żeby chwile zaczekał. Najpierw się zgadza, ale po chwili zatrzymuje nas i mówi,  że skoro już się zdążył przekonać, że nie jesteśmy psychopatami to nie widzi problemu żeby nas przenocować u siebie. Po czym daje upust swojemu "optymistycznemu egoizmowi" i stwierdza, że nie robi tego dla nas tylko dla siebie bo jest to dla niego nowe i fajne doświadczenie, a my jedynie na tym korzystamy.

Potem podczas jazdy pyta co najbardziej podoba nam się w Portugalii. Wymieniamy kilka rzeczy, a on wypytuje dalej. Tym razem o to czym moglibyśmy skusić go do przyjechania do Polski. Dziś może wspomniałabym o pięknych miejscach na polskiej mapie - Tatrach, albo chociaż Karkonoszach, pustyni nad morzem w Łebie, albo tej zwanej Polską Sahara w Błedowie. Ogólnie jest tyle pięknych miejsc i rzeczy, które mogłam wtedy wymienić, a mi wtedy przyszły do głowy jedynie .... pierogi.

Po wywodzie na temat polskiej kuchni przychodzi czas na łamanie języka. Jose stwierdza, że polski szeleści i jest nie do zrozumienia dla niego. Mówimy szybko i często wymawiamy słowa, które brzmią tak, że po prostu nie da się ich wypowiedzieć.
Skoro on tak, to my prosimy żeby powiedział słowo "skrzypce", które jak twierdzi nasz przyjaciel z Berlina jest nie do wypowiedzenia przez obcokrajowca.

- Try to say "skrzypce"
(Spróbuj powiedzieć "skrzypce")
- Whatta f***?!?!
(Co do ch***?!?!)
- C'mon! Say "skrzypce".
(No dawaj! Powiedz "skrzypce'.)
- Skryppp...,  krypca, cipce, Skcipce?              
- That was close, but still not enough correct.
(Było blisko, ale nie do końca poprawnie.)
- What the hell it that means?
(Co to u diabła znaczy?)
- Violin.
(Skrzypce.)
- You have a freaky words for instruments...       
(Macie porąbane nazwy instrumentów...)


Jak już wcześniej wspomniałam - nasza droga się troszkę wydłużyła i zajęła nam prawie 6 i pół godziny. Unikanie autostrad ten jeden, jedyny raz w życiu nas zgubiło i... zabłądziliśmy. Po kręceniu się po jednym miasteczku prawie godzinę i przejechaniu kilku niepotrzebnych kilometrów trafiliśmy na cóż...złą drogę w dobrym kierunku. Od dawna nikt już chyba nią nie jeździł. Była pełna dziur i częściowo zamieniała się już w pole. Do Santarem owszem dotarliśmy, ale już grubo po północy.

Ja powoli zaczynałam zasypiać, a Adaś był tak wykończony ciągłą rozmową w dwóch językach, tak że do Jose zaczynał mówić po polsku, a do mnie nawijał po angielsku.
Mamy nadzieję na szybkie położenie się spać, ale nici z tego. Jose postanawia nam pokazać, jak je nazwał, jedynie ładne miejsce w Santarem, którego niezbyt lubi - był to punkt widokowy w mieście. Park przynależący do jednego z kościołów. Niestety - jak się okazało czynny do 22:00, a było grubo po północy. Rozejrzeliśmy się czy dookoła nie kręci się jakaś ochrona, a gdy tylko doszliśmy do tego, że nie - przeskoczyliśmy przez płot. Ja pierwsza, za mną Adaś i podekscytowany Jose. Miejsce prześliczne. Stare fragmenty zabudowy i widok na rzekę. Cisza, spokój. Pokręciliśmy się chwilę, a gdy przeszliśmy z powrotem przez ogrodzenie, w drodze do samochodu Jose powiedział:

- To była pierwsza nielegalna rzecz jaką w życiu zrobiłem.


4 komentarze:

  1. Biedny Jose! Jak przyjedzie kiedyś do Polski zrobi więcej zabronionych rzeczy. Bardzo fajny wpis pozdrawiam was kawosze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jose dostał od nas zaproszenie do Polski i obiecaliśmy mu wspólne stopowanie po kraju, skoro tak chciał to zawsze robić. My natomiast jesteśmy zaproszeni do Porto i Santarem., Mam nadzieję, że wszystko dojdzie kiedyś do skutku. A co do zabronionych rzeczy to nie mam nic przeciwko dopóki są one w granicach takich jak powyżej ;)
      Pozdrawiamy ;)

      Usuń
  2. Zajebisty wpis :) Dobrze opowiedziana historia :)

    OdpowiedzUsuń