- Polaki?! Ja mam dobra koza! Moja koza zdrowa! Chcieć kupić? Ja mam dobra koza! Bardzo dobra koza! - gdy usłyszeliśmy te okrzyki ze szczerym zdziwieniem odwróciliśmy się i z niedowierzaniem gapiliśmy się przez chwilę na niskiego, starszawego mężczyznę w niewielkiej białej czapce na głowie. Kolor jego skóry nie wskazywał ani trochę na europejskie pochodzenie. Gdy tacy zmieszani wybałuszaliśmy gały w jego kierunku ten już uznał, że ma nas w garści i kontynuował:
- Dobra koza, dobry gatunek koza! Ja mam czarna koza i biała koza!
Gdy tylko się otrząsnęliśmy staraliśmy się grzecznie odmówić zakupów w jego sklepie i wypytać skąd zna polski. Jakby nie patrzeć nawijał całkiem nieźle, a jego zasób słów nie ograniczał się do kilku podstawowych zwrotów. O dziwo nie wspomniał nic o swoim pochodzeniu z naszej ojczyzny. Nie mówił też ani słowa o tym, że jego przyjaciele są Polakami. W wymijający sposób wytłumaczył gdzie nauczył się naszej mowy i na zmianę starał się nam wcisnąć płaszcze, dywany i inne rzeczy, które były efektem wcześniejszego zamordowania zwierząt i wypytywał o szczegóły naszego przyjazdu do Maroko. Na jego starania związane z handlem uparcie odpowiadaliśmy całkowitym brakiem pieniędzy. O naszej podróży opowiedzieliśmy w wielkim skrócie i dodaliśmy, że naszym kolejnym punktem będzie Marrakesz. Dziadek zareagował bardzo entuzjastycznie:
- Nie mają pieniędzy? Kupuj nie dzisiaj, kupuj jutro! Moja koza dobra! Skóra dobra! Chcieć skóra w kolor Marrakesz? (wskazuje czarną) To nie to! (pokazuje białą) Ta też nie jest kolor Marrakesz! (wskazuje brązową) Ta! Ta jest jak Marrakesz! Marrakesz kolor brązowa! Nie czarna, nie biała! Marrakesz brązowa!
Dalej będąc bez dachu nad głową i bez celu krążąc ulicami mediny dopada nas kolejny dziwny człowiek. Chude to to i wysokie. Z burzą niesfornych włosów i mocno zepsutymi zębami. Dobiega do Adasia i bez słów wyjaśnienia chwyta go za ramiona. Patrzy prosto w oczy i wydaje okrzyk:
- Dziaaa! - wskazuje po tym palcem to na siebie tona Adasia. Ten jednak znieruchomiał i wpatrywał się w wariata przerażonymi oczami. Wariat jednak nie dawał za wygraną i po chwili powtórzył swoją kwestię:
- Dziaaaa! - sytuacja się powtarza i brak reakcji również.
- Dziaaa! - tym razem Adaś daje za wygraną i ze skrzywionym wyrazem twarzy wydaje ten sam okrzyk:
- Dziaaaa! (?!) - na to wariat wydaję po raz ostatni swoje - Dziaaa, wybucha przerażającym śmiechem i śmiejąc się do łez odchodzi co jakiś czas powtarzając swoją kwestie... a my zostajemy...bardzo...bardzo...bardzo... zdziwieni...
W końcu rezygnujemy z szukania noclegu w samej medinie i na szczęście udaje nam się znaleźć niedrogi hotel poza nią. Ale o kilku jeszcze zdziwaczałych historiach z Casablanki i o tym dlaczego pewien sprzedawca stwierdził, że ludzie z Casablanki mają świra... Niebawem ;)
nie umiem pisać komentarzy, ale podoba mi się to co robicie:)
OdpowiedzUsuńCieszymy się i dziękujemy ;)
Usuń