niedziela, 23 marca 2014

Settat

Aby łapać stopa w Maroko czasami należy ustawić się w kolejce. Mało tego. Nie dlatego, że jakiś jeden bądź dwóch autostopowiczów przed Tobą, podobnie jak Ty, uznało to miejsce za odpowiednie do łapania stopa, ale dlatego, że uczyniło to od dziesięciu do dwudziestu grupek osób. Zajmujemy swoje miejsce i wyciągamy kciuk. Ta czynność powoduje spore zamieszanie wśród innych autostopowiczów. Nie zupełnie zdają się wiedzieć po co to robimy. Oni jedynie stoją, opierają się o latarnie i ewentualnie mają założone o siebie ręce. Trzy kobiety przed nami ubrane w kolorowe stroje zasłaniające je od stóp do głów przez chwilę nas obserwują, a następnie zaczynają nas naśladować. Ich niepewnie wystawione ręce i kciuki wyglądają przekomicznie. Cóż... Po kilku minutach łapią stopa. Dzięki nam dziewczyny przeżyły swój pierwszy raz - jeśli chodzi o łapanie stopa "na kciuka" - oczywiście.


Dla nas zatrzymuje się coś średnio raz na trzy minuty. Problem w tym, że każdy z tych pojazdów okazuję się być taksówką. Aż w końcu zatrzymuje się całkowicie rozklekotany grat. Trzysta razy upewniamy się czy na pewno możemy pojechać za darmo. Gość przytakuje. Wskakujemy zatem i jedziemy do miasta Settat. Kierowca odpala papierosa od papierosa. Wypytuje nas skąd przybywamy i po co. Jednak gdy udzielamy odpowiedzi na to drugie zaczyna patrzeć na nas trochę jak na szaleńców. Twierdzi, że jest policjantem. Dłuższą chwilę spędza na opowiadaniu nam o "swoim dobrym zawodzie". Gdy dojeżdżamy na miejsce mężczyzna wskazuje nam drogę do starej części miasta, potem wyjmuje portfel i wciska Adasiowi 100 MAD (10euro). Dziękujemy mu, ale staramy się zwrócić pieniądze. Ale pan policjant tylko się uśmiecha i mówi, że to drobne na kawę i że to niegrzeczne, że chcemy mu je oddać. Cóż więcej więc możemy zrobić jak tylko przyjąć prezent i podziękować?

Settat zdecydowanie nie jest miastem turystycznym. Musimy poświęcić ładny kawałek czasu aby znaleźć choćby jeden hotel, a tak naprawdę nigdy byśmy go nie znaleźli gdyby nie pomoc pewnej kobiety. W Settacie (z tego co mówiła) są tylko dwa hotele. Zaprowadziła nas do jednego. Recepcjonistka wyglądała naprawdę przerażająco. Spod hidżabu gdzieniegdzie wystawały cienkie blond włosy (co samo w sobie jest dziwne bo arabskie kobiety przecież blondynkami nie są.), przywitała nas z podejrzaną uprzejmością, podejrzaną bo wyczuć można było coś bardzo fałszywego. Gdy zapytaliśmy o cenę noclegu podała taką, że nogi pod nami się ugięły, ale zeszła z niej o 300% gdy zaczęliśmy się zbierać do wyjścia i w rezultacie zapłaciliśmy 100 MAD. Nie patrzyła nam w oczy, wręcz uciekała wzrokiem. Nawet gdy się uśmiechała jej wyraz twarzy mówił o tym, że zaraz pogrąży się w histerycznym płaczu. Uwierzcie mi - ta kobieta była przerażająca.

Pokój, który nam wynajęła był na samym poddaszu. Było w nim tylko jedno maleńkie okienko, ale aby przez nie wyjrzeć trzeba było stanąć na łóżku i podciągnąć się odrobinę o parapet. W pomieszczeniu był telewizor - niedziałający i rozklekotana meblościanka. Trzy rodzaje tapety "zdobiły" ściany tak, że przypominało to wystrój łazienki mojej babci w czasach PRL-u gdzie każdy kafelek był z innej parafii.
Mieliśmy do dyspozycji aż trzy łóżka. Każde z nich było inne. Podobnie jak koce - jeden żółty, drugi czerwony, a trzeci niebieski... Po prostu - "ryż, mysz, kocie jajka z chrzanem".

Toaleta była wspólna dla całego piętra. Prysznic to była po prostu metalowa, przyrdzewiała rura ledwie trzymająca się ściany. A odpływ niestety miała w tym samym miejscu co toaleta (dziura w podłodze). Więc kąpiąc się pozostawało się jedynie modlić o to, żeby nic nie wybiło.

Zostawiliśmy plecaki i poszliśmy zobaczyć miasteczko. Na straganach nie królowały już biżuteria i ubrania
tak jak w Casablance. Tutaj głównie kupić można było meble - zresztą bardzo fajne - gąbka obszyta jakimś ciekawym materiałem była gotową kanapą. Lekkie, praktyczne i bardzo ładne. Sama myślałam o urządzeniu w ten sposób pokoju. Innym przedmiotem handlu było jedzenie. Stoiska były przepełnione harshą i innymi podobnymi do chleba rzeczami. Owoce, warzywa i słodycze królowały na ulicach.

Meble i żywność to normalne produkty jeśli chodzi o ich sprzedaż. Ludzie w Settacie jednak oprócz tego wierzyli, że możliwym jest sprzedanie na przykład połamanych kluczy, złamanych albo zalanych płyt głównych od komputerów i innych ... śmieci. 


I wtedy zobaczyłam coś co po dziś dzień śni mi się po nocach. I niestety zawsze w formie koszmarów. Moja mama od dziecka uczyła mnie bym nie patrzyła na ludzi kalekich jak na dziwolągów. Powtarzała, że człowiek na wózku inwalidzkim albo pozbawiony którejś z kończyn to żaden wybryk natury i gapienie się na taką osobę może być dla niej przykre. Dlatego też gdy mijam kalekę staram się zachowywać naturalnie, tak jakbym mijała każdego innego człowieka. W Settacie jednak nie było to możliwe.

Kobieta prowadziła mężczyznę, który miał jakieś bardzo wyraźne zwyrodnienie stawów biodrowych. Jego nogi gdy szedł układały się na zewnątrz, gdy powinny do wewnątrz. Jego ciało było bardzo pokrzywione - zapewne były to następstwa choroby. Najbardziej przerażające było jednak to, że owy mężczyzna nie miał ani ramion ani rąk. Do klatki piersiowej miał przyrośnięte dłonie. A na jego twarzy był jeden ból i cierpienie. Starałam się nie gapić, naprawdę, ale nie byłam w stanie. Nie miałam pojęcia, że coś takiego w ogóle może się z człowiekiem stać. Widok ten był straszny, a jak straszne musi być to co ten człowiek przeżywa...

To była jedna z tych chwil kiedy w sercu podróżników pojawia się myśl o tym, że podróż to nie jest jedynie dobra zabawa. Nie jest to sposób na leczenie swoich smutków i poznawanie pięknego świata. W podróży człowiek musi zmierzyć się niejednokrotnie z demonami tego świata - takimi jak niesprawiedliwość i bieda. I pogodzić się z tym, że jest jedynie obserwatorem i tak na prawdę w 90% przypadków nie może nikomu pomóc. To nie jedyna sytuacja, która w tym mieście wywołała u nas takie uczucie, ale o smutkach tego miejsca...następnym razem.

4 komentarze: