wtorek, 9 lipca 2013

Na początek kilka słów...

"- W piątek nad morze jedziemy.
- Ale jest zimno, po co? Chce Ci się?
- No chce mi się. Na stopa jedziemy ;)
- I co? Tak po prostu?"

No chyba tak...tak po prostu. Pakuje plecak, zerkam na mapę i wychodzę na wylotówkę do miejsca w które chce pojechać. Nie ogranicza mnie nic i chyba w tym wszystkim to kocham najbardziej.

Kiedyś jeden kierowca ciężarówki, który nas podwoził do jakiegoś zadupia w górach słysząc o naszych autostopowych planach i już odbytych podróżach powiedział, że chyba musimy mieć bardzo bogatych rodziców skoro tak jeździmy, a odpowiedzi usłyszał, że jedziemy na kilka dni, a w portfelu mamy 10zł i kilka guzików. Wtedy się uśmiechnął i powiedział: "W takim razie musicie być szaleni...".

Może... Ale nawet jeśli to co z tego, skoro daje mi to tyle frajdy i szczęścia?

Bawią mnie opinie o tym jaki to autostop jest niebezpieczny i jaka jestem nierozsądna podróżując w ten sposób. Właściwie wypowiadam się w złej osobie bo jest nas dwoje. Wszędzie czai się niebezpieczeństwo, a myśląc w ten sposób właściwie nie powinno się wychodzić z domu bo na przykład przebiegając na czerwonym świetle przez ulice może potrącić nas samochód, albo przechodząc obok remontowanego budynku może spaść na głowę cegła... Czasami znajomi pytają nas czy nie boimy się tak wsiadać do auta nieznajomego człowieka... Tak, boimy się. Za każdym razem, ale jeszcze bardziej przeraża nas fakt, że nigdzie nie pojedziemy.

Świat jest piękny, a my po prostu chcemy go zobaczyć... I nie widzimy ku temu przeszkód.
Podczas jazdy jedyne istniejące problemy to to, że trzeba gdzieś się przespać, umyć się i przynajmniej czasami coś zjeść. Nie dotyczą nas problemy dnia codziennego. Nie istnieją do momentu kiedy nie przekręcimy klucza w swoim domu. Oczywiście trzeba o tym myśleć bo bycie lekkoduchem też nie byłoby mądre, ale gdy się jedzie po prostu... nie myśli się o tym. I wiecie co? To jest aż niemożliwie relaksujące ;)

Co do autostopu jeszcze.... Podróż zaczyna się wraz z pierwszym samochodem, który się zatrzyma. Nie w momencie dotarcia do celu. Właściwie zawsze najwięcej mogę powiedzieć o samej jeździe bo po osiągnięciu celu po prostu jest fajnie i tyle. Odpoczywa się, zwiedza... Jak każdy normalny turysta.
A podczas jazdy? O Boziu ile historii można usłyszeć... no i przede wszystkim NAPRAWDĘ można odzyskać wiarę w ludzi. Tyle dobrych i uczynnych osób spotkaliśmy na swojej drodze..ee...drogach, że głowa mała. Tyle osób nam pomogło tak bardzo, że czasami wydawałoby się, że to sen... i wtedy ja doszłam do wniosku, że nasz Anioł Stróż musi brać potężne nadgodziny...

I to uczucie, że tak naprawdę jesteśmy skazani tylko i wyłącznie na siebie. Po prostu nawet w sytuacjach, które pozornie wydawałyby się bez wyjścia musimy sobie poradzić bo nikt nam nie pomoże. Oczywiście nie biorąc pod uwagę kierowców, którzy cały czas nam pomagają.

I kultowe słowa:
"-No i co teraz?
-Nie wiem... Jakoś to będzie.
-Musimy sobie poradzić, innej opcji nie ma."

Docenia się czasami nawet rzeczy, które na pozór wydawałyby się przekleństwem. Prażące słońce jest doskonałą suszarką do ubrań, ulewa to szansa na to, że kolejny dzień będzie chłodniejszy... Skrajny głód sprawi, że bułka i pasztet będzie smakowało jak jedzenie z najdroższej knajpy w mieście, a schronisko, w którym karaluchy biegają po podłodze będzie Ci pięciogwiazdkowym hotelem gdy padasz ze zmęczenia ;)

2 komentarze:

  1. Wyrwanie z codzienności, oderwanie od rzeczywistości. Wyzbycie potrzeb i pogoni za obietnicami o nicości.
    Zakochani w wolności bez blasku ograniczeń.

    Zazdrościć? Lepiej brać przykład.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakochani w wolności... Miłość do wolności to jedyna, która nigdy mnie nie zawiodła ;)

    OdpowiedzUsuń