poniedziałek, 15 lipca 2013

The road to Hel!

W związku z tym, że z początkiem miesiąca chcemy wyjechać na kilkumiesięczną podróż do Marrakeszu (gdzie jest od po prostu najdalszym punktem podróży) przed wyjazdem bardzo chciałam odwiedzić grób Kingi Choszcz, która mimo, że nie jako jedyna objechała autostopem naprawdę wielki kawałek świata jest dla mnie kimś bardzo ważnym w życiu. Pielgrzymka na cmentarz w Gdańsku nie była tylko moim celem. Oprócz mnie w wyprawie udział wzięli Adaś i moja mama. Tak, moja matka jeździ ze mną autostopem.
Start z Mostu Milenijnego we Wrocławiu gdzie droga nie rozpieszczała nas żadnym logicznym zjazdem, a jedynie rozpędówką gdzie zatrzymała się dla nas bardzo miła pani i zawiozła za Oleśnica nadrabiając kilka ładnych kilometrów specjalnie dla nas. "Ja też jeździłam stopem, dlatego się zatrzymałam. Ale teraz... nie jeżdżę już. Dwójka małych dzieciaków pozwala nam z mężem jedynie na stacjonarne wakacje pod namiotem." - opowiada. Wskazuje palcem na Anetę i mówię, że to moja mama. Kobieta uśmiecha się i mówi "Nooo... Może jak maleństwa podrosną to też dane mi będzie pojechać z nimi tak jak pani z córką.".

Nie wszystkich kierowców się zapamiętuje. Niektórzy są tak wyjątkowi, że na zawsze znajdują miejsce w naszej pamięci, są też tacy, których nigdy nie zrozumiem. Na przykład Ci, którzy zabierają trójkę pasażerów do dwuosobowego samochodu ryzykując na prawdę sporo, a przez cała drogę nie odzywają się ani słowem, są też tacy, którzy po prostu podwieźli, ale wszystkim jesteśmy wdzięczni za pomoc w realizowaniu pasji, na którą tak na prawdę nas nie stać.

Obiecywano nam piękną pogodę. Ale chmury na niebie nie wróżyły niczego dobrego. Wiatr niemiłosierny. No i co się stać miało się stało. Zaczęło lać. Niespecjalnie byliśmy przygotowani na taką kolej rzeczy. W końcu miało być 30 stopni. Więc pakując się zabrałam same lekkie ciuchy - szarawary, bokserki... I tak dobrze, że zabrałam polar. No nic... Schowaliśmy się na przystanku autobusowym w jakiejś wioseczce przez Koninem i czekamy... Czekamy... Czekamy...Dostajemy głupawki... Czekamy....
W międzyczasie marzniemy. No ale... Czarne chmury się trochę rozeszły i z ulewy zrobiła się ledwie mżawka. Więc łapanie stopa czas zacząć!

I właśnie tutaj zatrzymał się jeden z tych kierowców, których nie da się zapomnieć.  Po krótkim wywiadzie skąd jedziemy, dokąd i po co nastała chwila ciszy. Kierowca rozejrzał się po aucie i krzyczy: "No! Mówcie coś! Nie po to was zabrałem żeby tutaj usnąć! Gadać!" No więc każdy z nas uruchamia na swój sposób słowotok. Rozmawiamy o wszystkim. Gościu opowiada nam o swojej żonie, teściach i kończy zdanie tym, że..."Kur....! Przez tych jej rodziców kredyt wziąłem na dom bo z nimi żyć się nie da! Teściowa tutaj Stasiu, Stasiu, cacy, cacy, a za plecami nóż by wbiła! A teściu? Dobry facet, ale tylko jak się ubzdryngoli! A co ja mam żonie z ojca alkoholika zrobić?!" Wszystko oczywiście w formie żartu. Takiego na wpół serio. Ton kierowcy sprawia, że wszyscy płaczemy ze śmiechu.


W końcu temat jak zawsze schodzi na podróże. No i napominam o wyjeździe do Marrakeszu. Pan Stasiek odwraca się w moją stronę i podaję mi kartkę i długopis. No więc pytam co ja mam z tym zrobić. "Pisz, podam Ci swój adres. I macie mi wysłać kartkę z tej Afryki bo ja jeszcze nigdy nie dostałem pocztówki z Marrakeszu! I ma być na niej murzynka żeby żona była zazdrosna!" Zapisałam, obiecałam...I wyślę! I znów wszyscy się śmiejemy.

Toruń. Wszyscy jednogłośnie stwierdzamy, że to odpowiedni czas na kawę. Na toruńskie pierniki czasu co prawda nam zabrakło, ale kawa była i tak spełnieniem naszych marzeń w tej chwili.
Więc chwila postoju plus zerknięcie na mapę czy wszystko gra. Hm... Jesteśmy w połowie drogi i naprawdę ani razu jeszcze nie zabłądziliśmy... I nadal nie błądzimy.

Przed wyjazdem zostawiłam ogłoszenie na forum autostopowym o tym czy ktoś w Gdańsku byłby w stanie przenocować trzy osoby. Ale, że nikt się nie odezwał wyjechaliśmy totalnie w ciemno. Na forum został jedynie mój numer telefonu. Bez wizji noclegu lepszej niż ławka w parku, bez pieniędzy na hostel. Ale jedziemy - co będzie to będzie.

Dopiero w miejscowości Nowe, jakieś niecałe 100 km przed Gdańskiem dzwoni telefon. Cud się stał!
Mamy gdzie spać. Przez godzinę usiłuję wytłumaczyć mamuśce ja jakiej to zasadzie i dlaczego mówię, że nie znam naszego dobrodzieja.
Po dotarciu do Gdańska, którego żadne z nas nie zna - jesteśmy tu pierwszy raz zaczynamy być pilotowani przez Przemka jak dotrzeć do niego. O dziwo znów się nie zgubiliśmy. Ja zachwyciłam się Gdańskiem. Jest on na liście moim zdaniem najładniejszych miast Polski. Po jakiejś godzinie docieramy na miejsce. Jeszcze raz dziękuję Przemku ;)
Sprawdzamy jeszcze tylko jak dotrzeć na cmentarz, na którym leży Kinga, pogodę - znów obiecują piękną, dopijamy piwka i padamy jak konie po westernie.

Na drugi dzień po odnalezieniu cmentarza szukamy miejsca by kupić znicze. I teraz moje drobne pytanie.
Dlaczego ludzie w Gdańsku mieszkają na cmentarzu? Nie żartuję. Facet, który miał "sklepik" ze zniczami i tak dalej mieszka na środku cmentarza, a rzeczy, którymi handluje daję sobie łeb uciąć, że nowe nie są. Wszystko ma ślady tego, że nie pochodzi z hurtowni, a być może.. zostało..pozbierane? No nic. Kupiliśmy, podziwiliśmy się i poszliśmy w miejsce które sprzedawca wskazał (Bo wiedział gdzie kto leży) do Kingi. Każde z nas przy jej grobie miało opory co do jakichkolwiek zdjęć. Zrobiliśmy kilka, ale tylko dla nas jako pamiątka, bez zamiaru udostępniania tego gdziekolwiek. Dotarliśmy do celu. Było to dla nas naprawdę ważne przeżycie.

Po chwili zadumy na cmentarzu poszliśmy na stacje zaczekać na Przemka, który obiecał zabrać nas do Sopotu. Planem było żeby do Helu przepłynąć tramwajem wodnym, ale wszystko wzięło w łeb bo z powodu silnego wiatru wszystkie kursy były odwołane. Więc zaczęliśmy się tarabanić autostopem. Po dotarciu do celu najpierw poszliśmy obejrzeć foki. I wiecie co? Ja chcę fokę! One są słodkie!
  Znów bez noclegu, no, ja chciałam spac na plaży ale było tak przerażająco zimno, że ta opcja mogłaby grozić zapaleniem płuc.
A więc co znaczy tanio? Tanio znaczy 5 zł osoba, ale to już było całkiem niemożliwe. W domkach jak to w domkach 50zł osoba, 70zł... odpada. Więc pytamy o kawałek podłogi... Ale nic..
Ok. Jest szkoła, ale w recepcji siedzi dziadek faszysta, który chcę od nas po 30 zł, a przy próbach targowania się wrzeszczy że oni mają stricte zasady i że nie pozwoli nam się oszukać. Bo my targując się jesteśmy pewnie oszustami. Kręcimy się po miasteczku dobre trzy godziny i nic. Wszyscy mówią że taniej jak w tej okropnej szkole nic nie znajdziemy. Ale w końcu zachodzimy na pole campingowe i udaję nam się wytargować przyczepę. Ze 130 zł na 50. Więc jednak się da spać w Helu taniej niż 30 zł od głowy. Da się spać nawet za mniej niż 20. Tylko trzeba umieć szukać i nie marudzić. Czas iść na cypel. Zimno jest, ale chcę stanąć na tym kawalątku na samym koniuszku, zdejmuję buty i biegnę. Jak paralityk....
Potem piwko na plaży i spać. Mamy nawet prysznic! Więc czyściutcy idziemy spać...
A rano... oberwanie chmury. Przez co z Helu Zaczęliśmy wyjeżdżać dopiero o 10.00. Wiec opóźnienie kilkugodzinne. A do tego sobota i potężny korek z Helu aż prawie do samej Gdyni.
Jechaliśmy z pewnym kupcem, który przez cztery godziny korka opowiedział nam historię swojego życia przynajmniej cztery razy, kończąc ją i rozpoczynając od początku. Przyznaje, słysząc ją pierwszy raz była ciekawa - ale przez kolejne trzy mogłam już uprzedzać fakty. Najciekawszym z tego wszystkiego było to w jaki sposób poznał swoją żonę. Zatrzymał jej się na stopa. Kupca nie dało się przegadać co do drogi, na której chcieliśmy wysiąść i w rezultacie zostaliśmy wysadzeni na autostradzie. Miejsce okropne, a do tego w tym tym właśnie miejscu zatrzymał się ktoś dzięki komu pierwszy raz poważnie przeraziłam się jadąc autostopem. Zatrzymuję się czarne BMW. Wewnątrz ciemny mężczyzna. No ok, żadna ze mnie rasistka, mówi, że jedzie do Grudziądza, my tez więc pełni uśmiechu i radości wsiadamy.
Otwieram przednie drzwi i... nie zdążyłam się wycofać... Pod nogami miałam kilka zdezelowanych par damskich butów, w których zazwyczaj można zobaczyć panie pilnujące lasu przy drogach, cała podłoga była zarzygana... Zbladłam, ale resztki instynktu samozachowawczego kazały mi gadać, bo jak się gada to nie pozwala się na niczym skupić tak? Więc pytam skąd jest nasz kierowca. Odpowiada, że z Rumunii. Mówię gdzie byliśmy, napierdzielam ozorem jak mały samochodzik i nagle gość mi przerywa "No ale co bierzecie coś żeby bardziej się nakręcić? Adrenalinka to dobra rzecz. Ja to muszę się nakręcać żeby dobrze się bawić." Serce mi przyspiesza, głos mi się łamie, pobladłam z przerażenia tak, że biała ściana przy mnie uchodziłaby za opaloną... Już modlić się zaczynałam, szczególnie gdy licznik zaczął pokazywać 180km/h... I nagle... Facet zjeżdża na bok, czuję, że zaraz zejdę na zawał. Ale... hah.. chłodnica mu pękła. Auto całe dymi, a ja jestem szczęśliwa, że chwilowo w nim nie siedzę. Podchodzę do towarzyszy i mówie: "Weźcie zobaczcie co ja mam pod nogami.. ja tam nie wsiadam." na co odpowiada mi matka "Ja mam pod nogami to samo.". Przyjeżdża pomoc drogowa, jeszcze chwilę tam stoimy. Opachołkowali naszego kierowce, a my ewakuowaliśmy się z pomocą drogową. Tak...Nasz anioł stróż bierze nadgodziny....
Przez całą tą sytuacje tak się roztrzęśliśmy, że wracaliśmy przez jakieś totalne zadupia gdzie zastała nas noc i zatrzymaliśmy się w Bydgoszczy u naszego znajomego. Zostaliśmy ugoszczeni jakąś pseudo śliwowicą, a na drugi dzień ledwieśmy się podnieśli przez tą gościnność. Dzięki jeszcze raz Leniwcze.

Powrót był już bardziej spokojny. Bez udziału kupców, korków i Rumunów. Usłyszeliśmy jedynie historię o księdzu, z którym wioskowa ludność nie potrafiła sobie poradzić. Ksiądz ten potrafił np napluć na banknot i przykleić go na czoło tej osobie która go dała tylko dlatego, że uznał ofiarę na zbyt małą. Parafianie nie mogli go usunąć bo jak sam duchowny twierdził nie było na niego haka i miał potężne plecy więc go... zamurowali. Tak, zamurowali go w jego własnej plebanii i nie chcieli go wypuścić przez kilka dni. Nie dopuszczali tam nikogo. Kilka dni mieszkańcy wsi okupowali zamurowaną plebanie. Innego zaś księdza za jego postępowanie wywieźli ze wsi na taczkach z gnojem. Jeden i drugi sposób okazał się bardzo skuteczny.

I to... chyba tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz