wtorek, 9 lipca 2013

Noc pod salonem Toyoty i Dziadek Czelo

Trzeciego dnia prób dojechania do Chorwacji wysadzono nas w miasteczku Koflach bodajże, kilka kilometrów za Graz w Austrii. Postanowiliśmy, że będziemy jechać całą noc żeby nadrobić czas. No i generalnie takie numery w Polsce przechodzą, prędzej czy później ktoś się w końcu zatrzyma, a tam... miasto taksówek. Tylko taksówki zasuwały w te i w tamte. Było późno więc po dwóch godzinach nieudolnych prób zatrzymania czegokolwiek zrezygnowaliśmy i zaczęliśmy się rozglądać za jakąś tanią noclegownia. Niestety - też nieudolnie. I kiedy powiedziałam do mojej drugiej połówki "Kochanie, gorzej być chyba nie może...jest zimno (no bo to Alpy), dochodzi północ, nie mamy gdzie spać i nawet nic do jedzenia..." w trzy sekundy później spadła taka ulewa, jak na amerykańskich filmach. Wieki takiego deszczu nie widziałam! Rozejrzeliśmy się dookoła i w oczy rzucił nam się stojący nieopodal salon Toyoty, który miał ZADASZENIE! Szybko pobiegliśmy tam żeby schronić się przed deszczem i tak przesiedzieliśmy tam aż do świtu żeby dalej łapać. Do tej pory nie rozumiem dlaczego przykryłam się karimatą, mając dwa śpiwory w plecaku no, ale... cóż. Wtedy właśnie doszliśmy do wniosku, że jeśli kiedyś będziemy mieli samochód to nigdy nie będzie to Toyota ;)

Przez całą noc Adaś nie wiem po jakiego czorta jadł tabletki be-power przywleczone jeszcze z biedronki w Polsce, a ja trochę próbowałam spać. Ciężkie to były próby uśnięcia bo co rusz budził mnie jakiś pijany Austriak, który wracał z baru tuż nieopodal naszej "noclegowni".


Po nieprzespanej i zimnej nocy spędzonej po salonem Toyoty, kiedy tylko zaczęło świtać zebraliśmy się by iść na wylotówkę. Z nadzieją, że kiedy zrobi się jasno taksówkarze pójdą do domu odespać nockę i zacznie się normalny ruch. Ruch to podstawa, nawet jeśli kwitniesz w jednym miejscu trzy godziny to przynajmniej coś jedzie i można mieć przynajmniej jakąś drobną nadzieje na to, że w końcu nadjedzie nasz kierowca. Natomiast jeśli nie dość, że prawie nic nie jedzie, a nadjeżdżające auto słyszysz piętnaście minut wcześniej, a ono i tak Cię mija bez wzruszenia... wtedy bywa to dosyć demotywujące. I dokładnie tak było tym razem. Mgła na drodze była tak gęsta, że chwilami własnych stóp nie widziałam. Byliśmy w jednym miejscu 2h, minęło nas góra pięć samochodów i nadal tam staliśmy. Zapaliliśmy papierosa i widzimy samochód.


Więc wystawiam rękę i modle się żeby nas zabrał.
Cud się stał! Facet się zatrzymał. Wracał z polowania i na tylnym siedzeniu leżała strzelba czy coś co dla niekontaktującego człowieka w pierwszym momencie wyglądało dość przerażająco. Ale szybko nam wszystko wytłumaczył i pojechaliśmy. Adaś zaczął z nim rozmawiać, a ja? A ja nawet nie mam pojęcia kiedy usnęłam. 40km dalej gościu zatrzymał się w punkcie docelowym i zapytał czy pijemy kawę, my na to, że jasne, że tak prezentując mu swoje podkrążone oczyska. Więc wysiada z samochodu i mówi, że w takim razie jeśli tak to napijmy się jej wspólnie.
My zaś na to, że nie mamy pieniędzy, a on tylko machnął ręką  i się uśmiechnął. I w taki oto sposób piliśmy najdroższe w swoim życiu espresso. 9euro za jedno. Cóż. Albo widział, że jesteśmy wykończeni i zrobiło mu się nas żal albo po prostu naprawdę nie miał z kim się tej kawy napić.

Naszym kolejnym autobusem stał się busik z rodzinną wycieczką. Kierowca... chyba nie do końca się z nami zrozumiał, ale trafiliśmy do celu:
- Przepraszam, jedzie pan może przez Klagenfurt?
- Ja, ja.
- O a moglibyśmy się z państwem zabrać?
- O ja, jaaa! Minimundus!
- Eee... Klagenfurt?
- Minimundus!
- Okk. Niech będzie Minimundus.

Wysiadamy w Klagenfurcie, a gościu razem z nami i krzyczy:
- MINIMUNDUS!
- Eeee... Nie, my na Ljubliane.
(z miną zbitego, smutnego psa) - ...minimunsus...?

No i uciekliśmy. Czym do cholery jest Minimundus?!

Po zjedzeniu śniadania pod pobliskim marketem. Komu w drogę temu wrotki ;)
Zatrzymuje się samochód. I kobieta zaczyna do nas mówić po...polsku! O Boziu, jak to cudownie usłyszeć ten język kiedy słyszało się go tylko rozmawiając między sobą! Tylko...Skąd oni od razu wiedzieli, że jesteśmy Polakami? Nie wiem. Zawieźli nas do Kranj w Słowenii. Drogi tam były tak cholernie strome... że chwilami miałam wrażenie, że auto zacznie zjeżdżać w drugą stronę, a rowerzyści sprawiali wrażenie samobójców. Z duszą na ramieniu - dojechaliśmy do miasteczka.

Zostało do celu tak niewiele. Widoki...CUDO! No coś wspaniałego.

Zabieramy się z młodą parką Austriaków do Lubliniany... I tu zaczęły się schody.
Korek na autostradzie. Mieli nas zawieźć w takie miejsce gdzie łatwo nam będzie nalej łapać - nie wyszło. Wylądowaliśmy więc gdzieś na środku autostrady za Ljublianą w kierunku Mariboru... Czyli kompletnie nie po drodze no i autostrada. Czarna dupa. Chodzimy po ludziach, pytamy czy ktoś nas nie podwiezie. Mija godzina, dwie, trzy. Nic.
Adaś poszedł zerknąć do sklepu na stacji na mape, czy jakimś polem czy coś się przejść nie da. I pyta jakiegoś gościa:

- Do you speak english?
- Trochę.

Tylko Polak mógł tak odpowiedzieć.... xD
W końcu nie widząc innej możliwości zobaczyłam że pół kilometra dalej idąc autostradą prosto jest jakiś most. Poszliśmy. Policja i inne takie zaczęła na nas trąbić, ale na całe szczęście się nie zatrzymała. Dochodzimy do mostu, a tam wielka siatka z potężnym drutem kolczastym na górze...a w nie dziura. Akurat taka żeby przejść z plecakami. No i jesteśmy w stolicy i co teraz? Mamy kierować się na miejscowość Postojna. Ok. idziemy więc na chyba tą drogę i masz ci los. Autostopowicz. Witamy się, wypytujemy o drogę i nagle zobaczyłam, że gościu nie ma ręki, starając się nic nie dać po sobie poznać zapytałam czy nie będziemy mu przeszkadzać jeśli staniemy kawałek dalej i czy jeśli złapie coś w kierunku na Postojną to da nam znać. On że ok. I właśnie wtedy nastąpił fail roku. Facet się przedstawił:

- Nazywam się Ivan.
(Adaś wyciągnął do niego prawą rękę)
- Adaś!

...Ivan nie miał prawej. Czerwoni na mordach odeszliśmy dalej.
No i właśnie wtedy Ivan złapał nam stopa. Wsiedliśmy wszyscy w trójkę z uśmiechami na spieczonych twarzach. No i byliśmy w Postojnej i mogliśmy wreszcie napisać na naszym kartoniku "Rijeka".

 W międzyczasie weszłam w mrowisko przez co pogubiłam trampki...
A potem łapiąc dalej stopa zatrzymała nam się kobieta na niemieckich blachach. Przynajmniej tak nam się wydawało bo z samochodu wyszedł... starszy niemiecki dziadek.
Zapytał skąd jedziemy, a my, że z Polski. Na co on:
-O! A ja byłem rok temu z wizytą w Polsce, a wiesz dlaczego? A wiesz dlaczego?!
- Noo... Nie wiem.
(totalna zaduma) - Auschwitz.
Okkk.... Potem puścił muzykę przypominającą soundtrack z Silent Hilla i zaczął chrumkać...
Po czym puścił kierownice na takich zawijasach , że
zaczęłam się zastanawiać czy lepiej będzie wjechać 

w rów czy może bardziej w skalną ściane...
I pyta:
- Do you like czelo? Czelo... Czellllooooo....
Potem jeszcze zaczął podniecać się swoim całkowicie odsuwanym dachem...
Kij z tym, że jak go otworzył to wyleciało przez niego polowa jego kocy...
I w ten oto sposób razem z dziadziusiem Czelo dojechaliśmy do Icici w Chorwacji, a nasz operator poinformował nas, że rozmowy wychodzące i przychodzące będą nas kosztowały 4zł/min...
A smsy po 1.60zł jeden...
Poszliśmy szukać noclegu i znaleźliśmy pole namiotowe, całe szczęście, że tam był prysznic - zbawienie! Więc poszłam się wykąpać, a Adaś zaczął rozkładać namiot. Kiedy wyszłam umyta i szczęśliwa Adaś poinformował mnie, że już zdążył się zakumplować z kimś tutaj Zapytałam z kim, a on na to:
- A bo tu taka trója jest, dwóch gości i panna. Z Polski. Na rowerach przyjechali.   

2 komentarze:

  1. Minimundus to park miniatur w Klagenfurcie, ale to już pewnie wiecie ;) My wyruszyliśmy ze znajomą do Chorwacji 15 lipca, zdążyliśmy już wrócić i było mega! Na stacji w Lublanie poznaliśmy stopowicza, który pojechał z nami w drogę nie tylko do Chorwacji, ale też w drodze powrotnej aż do Wiednia, strasznie sympatycznie było ;) Miło się czyta Wasze wspomnienia! Pozdrawiam, Mariusz!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, ju wiemy, uswiadomilo nas o tym dwoch autostopowiczow z Wroclawia. My jeszcze nie spotkalismy kogos kto dolaczylby do nas na trasie, ale przed nami dluga droga wiec... kto wie?

    OdpowiedzUsuń