wtorek, 9 lipca 2013

Wiedeńska przygoda

Przystanek Bratysława. Zaczyna robić się ciemno, a my tradycyjnie nie mamy żadnego planu co co noclegu, a zdecydowanie przydałoby się go mieć. Jak również fajnie byłoby się wykąpać bo śmierdzimy niemiłosiernie po przeprawie przez Słowację gdzie temperatura rozpieszczała nas 39 stopniami i wędrówkami przez  całe miasta żeby znaleźć dobre miejsce do łapania stopa. Zasada jaką odkryliśmy w tym kraju jest taka, że jeżeli mam pół kilometra do końca miasta, zjazd wielki na tyle, że na spokojnie trzy ciężarówki jedna za drugą się zmieszczą i każda z nich nie będzie miała problemu z wyjazdem - to nie ważne. Nie zatrzyma się nic i koniec, bo jestem w mieście. Pół kilometra dalej, za ostatnimi zabudowywaniami, na ciągłej linii zatrzyma się pierwszy samochód. Bo za miastem. No i generalnie jest to dosyć fajne bo problemu jako takiego ze stopem nie ma, ale zaczyna być upierdliwe kiedy musi się pokonać w ciągu jednego dnia 8-10 takich miasteczek, które do krótkich nie należą...

Wracając do Bratysławy. Jesteśmy na stacji benzynowej. Podchodzimy do jakiegoś pana, który do złudzenia przypomina Eliah Wood'a - naprawdę do złudzenia. Gościu czyściutki, pachnący, w nowym garniturze i baaardzo drogim samochodzie, a my jak te ostatnie sieroty - ja podejrzewająca u siebie udar słoneczny, z tłustymi włosami, podartymi szarawarami...szkoda gadać. Adaś - niewiele lepiej. No i pytamy czy nie jedzie w kierunku Wiednia i czy możemy liczyć na podwózkę. Nasz Frodo się zgadza no i jedziemy, ale tylko na port lotniczy (jakiej12-15 km od samego miasta). Gościu przeprasza nas za każdego swojego papierosa jakby to była nie wiadomo jaka zbrodnia. Piszę smsa do mojej mamy "Jesteśmy w drodze do Wiedna.", przychodzi odpowiedz: "Dopiero pisałaś, że nie możecie wygrzebać się ze Słowacji, a tu już Austria?? Jestem z was dumna!". Uśmiecham się triumfalnie ;)

Port lotniczy. Rozglądamy się. Adaś zachwyca się wielkością i rozmachem tego wszystkiego. Fakt. Olbrzymie to. Po chwili jednak rozglądamy się jeszcze raz i stwierdzamy, że trzeba się pospieszyć i wydostać do miasta bo tutaj nawet wszystkie pieniądze, które ze sobą mamy nie wystarczyłyby najprawdopodobniej na nocleg jednej osoby na jedną dobę...

Idziemy więc na wskazaną wcześniej przez Frodo stację benzynową. Rzuca nam się w oczy mały busik osobowy i siwy, miło wyglądający pan obok niego. Podchodzimy więc i pytamy po angielsku czy jedzie w stronę centrum. On odpowiada, że tak, ale nie może nas zabrać bo ten busik to coś na zasadzie taksówki biznesowej i ma szefa cały czas na karku. Rozmawiamy z nim przez chwile po czym gostek pyta po angielsku:
- Jaki jest wasz ojczysty język?
- Polski.
- ...no to mówcie po polsku...

Zaczynamy więc z nim rozmawiać szczęśliwi, że możemy po swojemu. On chwile się zastanawia bo mówi, że on sam nie może nam pomóc, ale... podszedł do kilku kierowców po czym nas woła i każe nam wsiadać do jakiegoś busika. Mówi, że ten pan zawiezie nas do centrum. Dziękujemy mu tysiąc razy i jedziemy. Wjechaliśmy do Wiednia. Kierowca zatrzymuje się, odwraca i pyta: Dokąd chcemy jechać? Lekko zmieszani uprzejmością odpowiadamy, że na miarę jego możliwości do jakiegoś taniego hostelu. Gość obdzwania jakiś ludzi na swój koszt, trwa to dłuższą chwilę i rusza. Wozi nas dobrą godzinę po mieście. Zatrzymuje się na peryferiach miasta i mówi że podobną ta noclegownia jest niedroga. Wysiadamy i zapoznajemy się z cenami. NIESTETY 56euro za osobę to nie jest tanio jak dla nas. Pytamy recepcjonistki czy istnieje możliwość sprawdzenia, cokolwiek gdzie w okolicy jest coś na naszą kieszeń.. czytaj max 20euro od łba. Dzwoni do kilku hosteli i znajduje nam taki...18euro od osoby. Adres zapisuje nam na kartce i zostaje tylko jeden problem...to jest na drogim końcu miasta. Wychodzimy z budynku i ku naszemu zaskoczeniu czeka na nas nasz kierowca. Zabiera nam karteczkę, każe wsiadać i wpisuje adres do nawigacji. Błądzimy z nim po mieście dobre dwie godziny... w końcu szturcham Adasia w ramie i mówię:
- Kochanie... a jak to jest jakiś psychopata?...albo gorzej... Jeśli to jest taksówka...?

Dojeżdżamy na miejsce. Adres ten sam ale wielki pałac, który widzimy nie wygląda na hostel w którym nocleg oferują za 18euro... Nasz kierowca wysiada i zaprowadza nas do tego pałacu, pyta w recepcji o nasz hostel. Okazuje się, że tak on jest 100 metrów dalej. Ku naszemu zdziwieniu facet nie odchodzi tylko idzie z nami. Wchodzimy do budynku... I bach. Recepcja nie czynna (grubo po 23 było). Na górze są jakieś dzieci, pytamy czy można jeszcze zastać kogoś z personelu. Mówią, że nie. Kiedy nasz dobrodziej wyciąga telefon w celu najprawdopodobniej obdzwonienia kilku innych miejsc, a my zabieramy się do wyjścia, dzieciaki nas wołają. Znaleźli nam recepcjonistkę. Pyta czy to w naszej sprawie wcześniej dzwoniono i takie tam. Cena? 18euro ZA ŁOŻKO. Zaczynamy się targować, nasze zmęczenie mogło wyglądać bardzo przekonująco, czy jest możliwość, że po prostu weźmiemy jedno łóżko. Odpowiada, że tak. Na co moja druga połówka:
- To znaczy, że... możemy tu zostać?
- No tak...
- Ale na prawdę, na pewno?!?!
- No taaaak...
 Adaś wyciąga kartę. Terminal już nie czynny. Ale udaje nam się dogadać, że jak zostawimy dowód to rano zapłacimy. Mówimy Dobrodziejowi, że bardzo dziękujemy za pomoc i że tu zostajemy, próbujemy wcisnąć mu chociaż symboliczne grosze na kawę, ale on uśmiecha się, mówi "OK" i wychodzi. Kto to był i dlaczego tyle dla nas zrobił? Nie wiem, ale niewątpliwie uratował nam tyłek.

 Jak widać na załączonym obrazku byliśmy bardzo zmęczeni i wyglądaliśmy my strasznie, ale za to jacy szczęśliwi ;)
Po tym jak się wykąpaliśmy, poszliśmy zobaczyć na zewnątrz co to w ogóle za miejsce i odkryliśmy, że mamy widok na całą panoramę Wiednia. Zdjęcia nocą niestety nie wyszły. Ale za to w dzień tak ;)
Rano nie wiedzieliśmy czy dobrze będzie pokazywać się w recepcji we dwoje bo zapłacone było tylko jakby nie patrzeć za jedną osobę więc ja ewakuowałam się oknem i poszłam zaczekać na tej górce. Kiedy Adaś wrócił mówi do mnie:
- Ines tam mają darmową kawę. No i poszliśmy. Wyszła jedna osoba, wróciły dwie. Babka z recepcji popatrzyła na nas  dziwnie, ale na szczęścia nie powiedziała nic. Po zejściu do stołówki okazało się mają tam szwedzki stół. Więc opiliśmy się kawą, zjedliśmy pełnowartościowe śniadanie i ruszyliśmy dalej. Przechodząc przez miasto podeszliśmy do kilku biznesmenków popijających kawkę i zapytaliśmy: - Przepraszamy. Którędy na Graz?
- Na Graz?! Jesteście we Wiedniu.
- No tak, tak, my wiemy. My na stopa. Do Chorwacji jedziemy. To na Graz którędy? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz