Hala
przeładowana była workami z czymś w rodzaju mąki - gdzie każda służyła
do innego rodzaju wypieków. Na zdjęciach na workach były harsha i inne
"chlebo-podobne" marokańskie przysmaki. Jeśli chodzi o napoje - to był
raj. Woda mineralna tańsza niż gdziekolwiek indziej ponieważ pozbawiona
"podatku od gadaniny", od coca-coli i innych napojów gazowanych półki
się uginały. My rzuciliśmy się na Hawai - napój gazowany o smaku
multiwitaminy, który widzieliśmy jedynie w Maroko, a który jest
przepyszny!
dział.
Niestety - musieliśmy wybierać spośród trzech rodzai pogniecionych
ciastek. Jeśli chodzi o dostępność kosmetyków również szału nie było.
Trzy, może cztery rodzaje importowanych z Francji i Hiszpanii szamponów i
odżywek do włosów, dwa rodzaje kremów i to by było na tyle. Ten sklep
był jednak w pewien sposób wyjątkowy - po raz pierwszy i jedyny w Maroko
widzieliśmy tam pastę do zębów, ale o szczoteczce do nich chyba jeszcze
tam nie słyszano.
Ostatnim fenomenem tam był zaskakująco
duży wybór farb do włosów. Muzułmanki jak wiadomo w zwyczaju mają aby
zakrywać się od stóp do głów więc nie do końca rozumiem po co to, ale
gdyby któraś chciała się farbować to faktycznie ma czym. Jedyny haczyk
tkwi w tym, że koloryzacja tam jest na prawdę bardzo kosztowna...
Wyszliśmy
przed supermarket i kierując się w stronę naszego hotelu otworzyliśmy
nasze ciasteczka - to był
błąd. W przeciągu sekundy podbiegł do nas mały
chłopczyk wyciągający rączkę po słodycz. Oczywiście, że dostał to o co
prosił. Grzechem byłoby mu odmówić. Ale zaraz po nim znalazła się cała
banda dzieciaków. Dostały to o co prosiły, ale osaczeni gromadką
dzieciarni zaczęliśmy się czuć na prawdę nieswojo. Odpaliliśmy papierosy
i poszliśmy w kierunku jakiegoś skwerku - i tu był błąd kolejny błąd.
Gdy tylko usiedliśmy gówniarzeria najpierw zaczęła nas stamtąd wyganiać,
a następnie wymuszać abyśmy dali im papierosy. Zirytowani odmówiliśmy
i zaczęliśmy iść znów w kierunku miasta. O ile to, że dzieci chciały
ciasta było zrozumiałe i słowa o tym złego nie powiem to fajek nie
potrafiłabym dać siedmiolatkom. I za to, że tego nie dostały, bachory
zaczęły rzucać w nas kamieniami. Nam się nic nie stało. Ale oboje
mieliśmy dość.
Mieliśmy dość bezczelności, wymuszania
czegoś, widocznego miejscami głodu i nędzy, tego jak traktuje się
zwierzęta... a zachowanie tych dzieciaków było już szczytem wszystkiego.
Uciekliśmy do hotelu. Ja dostałam ataku nerwowego płaczu. Adaś wyraźnie
był zniesmaczony. Potrzebowaliśmy długiej chwili aby dojść do siebie.
Wszystko
co widzieliśmy i opisujemy jest jakie jest. I naprawdę nie wiemy skąd
biorą się artykuły o pięknym Maroko. Tym pachnącym i kolorowym. Tych
przemiłych i przesympatycznych ludziach... Po prostu - chyba byliśmy i
innym Maroko niż Ci wszyscy dziennikarze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz