Czy i my wpadliśmy w sidła wszędobylskich sprzedawców? Oczywiście, że tak! Idąc przez Dżemaa el-Fna nagle ktoś bez powodu chwycił mnie za rękę. Odwróciłam się i zobaczyłam dwóch mężczyzn, którzy na rękach mieli makaki. Nim zdążyłam pomyśleć o tym, że te małpy to zapewne w czystej postaci kłopoty - jedna z nich już siedziała na moich rękach. Małpy były wytresowane i swoim zachowaniem faktycznie zachwycały. Chętnie dawały buziaki i... pozowały do zdjęć, do robienia których ich właściciele gorąco zachęcali. Zapominamy więc na chwile o tym, że nikt na tym placu nie wystaje charytatywnie i poddajemy się urokowi tych przesympatycznych pchlarzy. No ok... Przyznaję się - ich obecnością w pierwszej chwili byłam przerażona. Stworzenia te nie są bowiem rozmiarów chomika, a wcześniej oglądać dane mi je było jedynie w zoo. Za to Adaś - on jak najbardziej rozkoszował się ich obecnością.
Zanim przejdę do dalszej części małpich opowieści zapewnię Wam odrobinę dobrego humoru i pokaże jak wyglądało owe spotkanie. Więc pośmiejcie się troszkę, a następnie zapraszam do dalszej części lektury...
Właściciele ślicznotek widocznych na zdjęciach, choć z pozoru bardzo sympatyczni okazali się być z gatunku marokańskich naciągaczy. Gdy już oczarowali nas urokiem swoich małp i pozwolili nam zrobić sobie pamiątkę w postaci zdjęć, w grę weszła kwestia zapłaty.
Tak, zgadzam się z tym, że to było do przewidzenia. Od początku czuć było podstęp i tego, że nie jest to darmowa uciecha mogliśmy być pewni. Ktoś zapewne tutaj się żachnie o to, że mimo to nazywam ich naciągaczami... A nazywam! I sądzę, że określenie to jest niezwykle trafne.
Dlaczego? Dlatego, że nawet gdybyśmy chcieli im grzecznie podziękować nie dali by nam na to szans. Jest to kolejny przykład prymitywnego kapitalizmu, o którym wspominałam przy okazji poprzedniej notki. Oni nas złapali, nie pytając o to czy tego chcemy wcisnęli nam na siłę swój "towar" zakładając z góry, że będziemy musieli im zapłacić. Choć wcześniej nikt o płaceniu nie wspominał. Wręcz przeciwnie - w ramach profilaktyki powtarzaliśmy w kółko, że nie mamy pieniędzy.
Nawet górale w Zakopanem czy matrioszki we Lwowie oferujące pamiątkowe zdjęcie w swoim towarzystwie przed jego zrobieniem informują, że nie jest to darmowy proceder. W Maroko ta kwestia wygląda zupełnie inaczej, czyli - "Najpierw zjedz za darmo, ale potem mi zapłać".
Ci od makaków wyciągnęli więc ręce po pieniądze, my rżnęliśmy głupa, że nie mamy zielonego pojęcia o czym mówią i powoływaliśmy się na to, że wcześniej informowaliśmy ich o braku funduszy. Dla nich jednak "brak funduszy" czy "brak pieniędzy" nie jest równy temu, że zwyczajnie kasy nie mamy, dla nich oznacza to po prostu - brak gotówki. Żadne argumenty tutaj nie pomogą. Nawet jak takim - naciągaczom - powie się, że w wyniku zapłacenia im pozostanie się bez środków do życia - nie pomoże. Jakbyś z głodu umierał też nie. Masz zapłacić i koniec. Poświęcili Ci w końcu swój czas i sprzedali "usługę" - a to czy o nią prosiłeś czy nie nie ma żadnego znaczenia.
Teraz w głowie Drogiego Czytelnika zapewne pojawiła się jarząco świecąca lampka informująca o tym, że wspomniany brak gotówki upoważnia do nie zapłacenia natrętom. Nie działa to w taki sposób niestety. Taka sytuacja jest bardzo prosta do rozwiązania. Wystarczy odprowadzić turystę do bankomatu. Takie zachowanie jest bezczelne albo genialne - zależnie od punktu widzenia. Geniusz polega tutaj na tym, że większość ludzi zrezygnuje z walki i po prostu zapłaci, a małpiarzom interes się kręci.
Nam udało się wymigać, ale proszę - nie pytajcie w jaki sposób bo nie potrafię na to pytanie profesjonalnie odpowiedzieć. Narobiliśmy po prostu jednego wielkiego jazgotu i upłynniliśmy się gdy naciągacze się odrobinę zdezorientowali informując, że idziemy po gotówkę. Przez resztę pobytu w Marrakeszu skrupulatnie omijaliśmy miejsce, w którym urzędowali.
A teraz krótka opowieść o zaklinaczach węży z Marrakeszu. Tak - zaklinacze są i kobry też są (o dziwo bez
dopiski "Made in China" na brzuchu). A oprócz tego są również ... naciągacze. Tego samego dnia, którego mieliśmy do czynienia z małpami z tym, że bliżej wieczora natknęliśmy się właśnie na zaklinaczy węży. Tutaj poziom bezczelności naciągaczy początkowo wydawał się być znikomy. Z góry powiedziane było, że jeśli ktoś reflektuje na zdjęcie z kobrą na głowie - musi zapłacić. Uczciwość? A skąd!
Podeszliśmy do miejsca gdzie kobry pozwalały się zaklinać. Obserwowaliśmy to dłuższą chwilę. Cóż... Było to coś nowego dla naszych oczu, jednak oboje czuliśmy, że ma to tyle wspólnego z prawdą co pieniądze z autostopowiczem. Był to po prostu kolejny kęs komercji, który zmuszeni byliśmy przełknąć.
Nie mniej - chciałam mieć zdjęcie węży. Jedynie samych węży pełzających wolno po kostce, którą wyłożony był plac.Wcale nie miałam ochoty na niby egzotyczną fotkę z kobrą pełzającą po moim ciele. Nie. I byliśmy przekonani, że skoro nie chcemy zdjęcia a'la z cyrku to możemy je po prostu zrobić - nieodpłatnie.
Mimo tego przekonania postawiliśmy na przesadną ostrożność i owe zdjęcie postanowiliśmy zrobić z ukrycia. To znaczy Adaś miał je cyknąć nie okazując, że to robi. Jednak gdy jego wskazujący palec dotknął przycisku służącego do robienia zdjęć obok nas już stał Marokańczyk, którego jak boga kocham wcześniej nie widzieliśmy i wyciągał rękę po pieniądze. Co mogliśmy zrobić poza udawaniem, że niczego nie chcieliśmy zrobić? Mieliśmy tyle szczęścia, że fotki rzeczywiście nie zrobiliśmy bo zwyczajnie nie zdążyliśmy. Natręt jednak nie był skłonny do uwierzenia nam na słowo i bez pardonu chwycił za nasz aparat i zaczął przeglądać zdjęcia. Byliśmy w takim szoku, że nawet nie protestowaliśmy. Fakt, że nic nie znalazł wprowadził go jednak w takie zakłopotanie, że po prostu puścił aparat i odszedł bez słowa.
Zdjęcie węży zamieszczam. Nie jest ono jednak naszego autorstwa bo nam się nie udało uwiecznić kobr. Szczęście, że nasz znajomy w podróż poślubną pojechał właśnie do Maroko i również odwiedził Marrakesz. I to właśnie zdjęcie jego autorstwa zamieszczam na blogu.
Specjalne podziękowania dla Leszka i Ewy za możliwość udostępnienia fotografii ;)
Małpy świetne. A pomysł na ucieczkę zapamiętam :p
OdpowiedzUsuńNajlepiej wcale nie dać się złapać :)
UsuńZ tego, co widzę, to chyba łatwiej uciec niż nie dać się złapać :D
UsuńTo, że udało nam się ich spławić było jedynie dziełem przypadku. Ale fakt - robienie hałasu zazwyczaj działa ;)
Usuń