Kolejnego dnia z postanowieniem dotarcia do Marrakeszu opuściliśmy hotel. Przed wyjściem na wylotówkę wstąpiliśmy jeszcze na poranną kawę do jednej z knajp. Zamówienie jednak okazało się bardzo skomplikowane i praktycznie niemożliwe do zrealizowania. Sprzedawca był gotowy przygotować nam każdą kawę z wyjątkiem dużej czarnej. Starając się zachować spokój i powstrzymując się od krzyku przeszliśmy do planu "B" - zaczęliśmy rysować. Cud się stał i facet w końcu zrozumiał o co nam chodzi. Usiedliśmy więc na rozklekotanych krzesłach przy rozklekotanym stoliku i zadowoleni z siebie czekaliśmy na naszą kawę. Radość jednak była przedwczesna. Dostaliśmy kawę z mlekiem. Małą.
Tak więc poranek upłynął nam w atmosferze niezwykle nerwowej. Może nawet któreś z nas wyobraziło sobie spadającą na Maroko bombę z wieprzowiny i lekko się przy tym uśmiechnęło...ale tego nie pamiętam ;)
Tak więc... wypiliśmy kawę, zapłaciliśmy i ruszyliśmy dalej - w głąb "Kraju Absurdu"....
Stanęliśmy na wylocie w stronę Marrakeszu. Zaczęliśmy łapać stopa. Jednak jak zawsze co chwile zatrzymywały się dla nas taksówki, które dowodziły temu, że 5-osobowe samochody bez problemu są w stanie pomieścić nawet 10 osób.
Przejechała obok nas ciężarówka, której odpadł zderzak, kierowca nie zwracając na to uwagi przejechał po
nim i zniknął za zakrętem. Osobówce mijającej nas jakiś czas później odpadło lusterko, ale tym również nikt specjalnie się nie przejął. Innej natomiast zsunął się grill... A my tylko obserwowaliśmy to złomowisko na drodze nie mogąc nadziwić się, że zostało ono dopuszczone do ruchu.
Łapiemy na stopa policjanta - nie pierwszy raz z resztą. Ciężko jednak rzec, że jego samochód dawał jakikolwiek przykład na drodze. Jechał on bowiem bez przedniej części bocznej karoserii oraz bez prawego światła i migacza. Grill w samochodzie przyklejony był na power tape. Stróż prawa wywozi nas kilka kilometrów za miasto i żegna się z nami.
Następnie na stopa łapiemy...autobus. Choć ani trochę tego nie chcemy. Z doświadczenia wiemy, że może być to próba naciągnięcia nas więc kategorycznie odmawiamy wsiadania do niego i mówimy, że nie mamy pieniędzy. Pomocnik kierowcy jest jednak nieugięty i wrzeszcząc "no money" zaczyna na siłę zdejmować z nas plecaki i wciągać do autobusu. Wynika z tego na wpół poważna szarpanina, w której na szczęście wygrywamy. Gość obrażony w końcu odpuszcza i wsiada z powrotem do samochodu wrzeszcząc coś za pewne obrażającego nas po arabsku....
Wypalamy papierosa... może kilka i bojąc się jakie monstrum tym razem złapiemy - stopujemy dalej.
Tym razem zatrzymuje się ciężarówka. Oba miejsca w niej są już zajęte więc jest nas w kabinie aż czwórka.
Tachografu nie było, amortyzatory i hamulce również szlag niestety trafił. Radio nie działało. Zarówno to zwykłe jak i CB - ale z tym radzili sobie świetnie - po prostu gdy ciężarówki mijały się na drodze, na której "misiaczków" nie było informowali się o tym jednym płynnym ruchem ręki, natomiast gdy "misiaczki" były grozili sobie palcem. Jednak zanim doszliśmy do tego co te gesty znaczą siedzieliśmy jak na szpilkach...ale tylko trochę. Po jakimś czasie czwarty pasażer wysiada i zostajemy w trójkę. Przeskakuje z kanapy na siedzenie i odruchowo staram się zapiąć pasy... nadaremno - pasów również nie było. Za to była cała kupa haszyszu na stacyjce i nawalony kierowca, który jointy jarał jak my papierosy.
I jakby tego wszystkiego było mało łapie nas kontrola policji. Widzą więc trójkę osób w tym dwuosobowym barłogu i naćpanego kierowce, sprawdzają - nie mam pojęcia co - przez pół godziny i puszczają nas dalej...
Oglądamy nieznany nam dotąd krajobraz. Wszystko jest wykąpane w słońcu - ma żółto-pomarańczowy odcień. Ziemia jest spękana. Gdzieś w oddali widać kilka drzew... przywiązane do nich osiołki, właścicieli nie widać - widząc to zrobiło mi się ciężko, jak tym zwierzętom musiało być źle i jak bardzo musiały być spragnione... Pobocze po brzegi przepełnione jest zielonymi kaktusami i ich pomarańczowymi i czerwonymi owocami... Nagle dostrzegam martwego psa, usychał w promieniach słonecznych. Padł zapewne z pragnienia... Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że w tym kraju brak miłości i temperatura mogą być zabójcze... Pomyślałam również, że na tamtej ziemi nie ma boga, a jeśli jest to nigdy nie chcę go spotkać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz