Czas spojrzeć prawdzie w oczy i szczerze przyznać się do tego, że ciężko jest opisywać wydarzenia, które już miały miejsce. Jak dotąd opisywanie drogi aż do samego Rabatu szło jak po maśle. Jeśli ja czegoś nie pamiętałam, pamiętał to Adaś. I odwrotnie. Kiedyś uważałam, że podróż powinno opisywać się po czasie aby bardziej skupić się na faktach i ciekawych sytuacjach, relacjach ludzi i nie wciskać gdzie się da monologów na temat obolałych stóp, kręgosłupów, poobcieranych do krwi ramion i całej reszty nieprzyjemności, które niesie ze sobą wysiłek fizyczny. Moje zdanie uległo drobnej zmianie. Nadal twierdzę, że wywody o zmęczeniu i jego następstwach są nużące i zbędne (w dużej ilości), ale pluje sobie ile sił w brodę, że nie posiadam notatek z trasy! Nie robiłam ich nie z lenistwa, a ze zmęczenia właśnie. Wydawały mi się one nie potrzebne. Łudziłam się, że będę pamiętała wszystko co ewentualnie zapisać mogłabym na stronach jakiegoś zeszytu. Nie zrobiłam tego - a dziś żałuje.
Tak więc Drodzy Czytelnicy - proszę Was o wybaczenie, ale moja pamięć urywa się wraz z wynajęciem pokoju w Rabacie i wraca do życia podczas gdy z niego wyjeżdżamy na przyczepie rozklekotanego samochodu. Przyczepa z resztą też była rozklekotana. Tak więc dzisiejszy wpis obejmować będzie drogę do największego miasta w Maroko - Casablanki. Bez obaw. Tego fragmentu wędrówki mój umysł nie zapomniał.
A więc było to tak...