środa, 10 lipca 2013

Czechy

Podróżowanie autostopem ma to do siebie, że nie można wpiąć czegoś w konkretne ramy. Jedni chwalą sobie czeskiego stopa, a drudzy wręcz przeciwnie. Klną na niego i gotuje im się krew na samo połączenie słów "autostop" i "Czechy". My zdecydowanie należymy do tej drugiej grupy. Każdy z wypadów do tego kraju kończył się w jakiś sposób porażką.

 Moja pierwsza w życiu podróż z wyciągniętym kciukiem za granice była właśnie do Pragi. I o ile kwestia samego dojazdu nie była najgorsza bo w Náchodzie złapaliśmy ciężarówkę bezpośrednio do naszego celu to osoba, z którą pojechałam na pierwsze imię miała Cham, a na drugie Klęska. Dwóm osobom w podróży powinno towarzyszyć wzajemne zaufanie i zrozumienie. Tu tego zabrakło. Przy każdej okazji udowadnialiśmy sobie, że tak naprawdę się nienawidzimy i mamy w tyłkach wszystko poza samymi sobą. Ja miałam piętnaście lat i jak na złość zapomniałam zabrać ze sobą legitymacji (co uświadomiłam sobie dopiero po dotarciu na miejsce) i dodatkowo mój angielski wołał o pomstę do nieba więc siłą rzeczy byłam skazana na łaskę swojego towarzysza, a on zwyczajnie wykorzystywał moją niemoc.
 

Wysiedliśmy po kilku godzinach jazdy na stacji BP, na przedmieściach Pragi. I po dotarciu do pierwszych konkretnych zabudowań ku naszemu zdziwieniu pokazało się kilka obskurnych budynków, śmierdzących moczem bram i ... niemożliwe do zrozumienia rozkłady jazdy autobusów. Nastawiałam się na piękne, zabytkowe miasto, a to co zobaczyłam było totalnie odwrotnym do tego co zobaczyć chciałam.
Ale nic to. Dotłukliśmy się w końcu do metra i gdy wysiedliśmy po dłuższej chwili nasze wątpliwości co do pobytu w czeskiej stolicy zniknęły bowiem byliśmy w centrum. A centrum mucha nie siada. Śliczne i urokliwe wąskie uliczki, latarnie, które nadają im jeszcze większego klimatu. Zabytkowe kamienice... Coś pięknego trzeba przyznać. No, ale... ostatni posiłek jedliśmy rano, a na zegarkach zbliża się godzina 19. Więc poszukiwania kantoru czas zacząć! I bach, mój czeski pech nie mógł się powstrzymać i musiał dać znać o sobie. Okazało się że kurs w stolicy jest dużo mniej korzystny dla nas niż na przykład przy granicy. Więc jak na naszą skromną kieszeń straciliśmy przy wymianie pieniędzy dość sporo. Szkoda tylko że tradycyjnie zorientowaliśmy się po fakcie.
Ale nie ma sytuacji bez wyjścia, tak? Więc wpadłam na genialny pomysł żeby nabazgrać, że jesteśmy bez szmalu i jesteśmy głodni (co prawdą było z resztą) i usiąść z nią na Moście Karola. Oczywiście, że zostałam zbesztana i tysiąc razy nawyzywana od szczeniaków za ten pomysł, ale że lepszego nikt nie miał to zrobiliśmy to i tak. Kolega oczywiście był przez cały czas obrażony na cały świat i ani myślał przyznać mi racje gdy do czapki wpadały kolejne korony. 
Pech to pech. Tego się nie uniknie. Policja. W dodatku czeska policja. Czyli służbiści, których nawet nie ma sensu próbować przegadać. No, a my... no jakby nie patrzeć to żebrzemy. No i jakby tego nie chciał przekręcić to żebractwo jest zabronione. No więc legitymują mojego kolegę. A ja w duchu modle się żeby tego samego nie zrobili ze mną. Bo nie dosyć, że jestem niepełnoletnia, to jeszcze nie mam żadnego dowodu tożsamości przy sobie. Jak mnie zaczną legitymować to kaplica! Pies pogrzebany! Policja zaczyna coś mamrotać o mandatach. A ja łapie się za głowę i zaczynam płakać z nerwów. I stał się cud! Policjant cofnął rękę proszącą o mój dowód osobisty i kazał nam iść. Uradowani szybkim krokiem zwinęliśmy się z "miejsca zbrodni". 

Czas szukać jedzenia. Jesteśmy głodni, a zegarki wskazują już godzinę dwudziestą pierwszą. Z oddali migoce magiczny napis TESCO. No, ale znów pojawia się problem braku zrozumienia między nami. Ja jestem wegetarianką, a mój kompan kompletnie tego nie popiera, skoro nie popiera to i nie akceptuje. A zakupy robi w trybie ekspresowy. Kupuje sobie dwa opakowania salami, bułki i kiełbasę, a ja...z braku laku bułkę, serek wiejski i pomidora. Więc siłą rzeczy po kilku godzinach znów jestem głodna, a on znów wiesza na mnie psy i wytyka wegetarianizm...

Po obwitej obiado-kolacji kolegi nie było stać nas już na nocleg. Więc na mapie miasta znaleźliśmy kawałek zieleni, na której można było rozstawić namiot. I mój towarzysz znów pokazał swój geniusz w całej okazałości. Z całego obszaru, na którym można było się rozbić wybrał taki pod kontem 60 stopni i kilkoma korzeniami wbijającymi się w plecy. 
Zmęczenie wzięło górę. Głód, korzenie i ogólna wściekłość przegrały z nim i zasnęłam jak dziecko.

Na drugi dzień chcieliśmy trochę pozwiedzać. Jednak zakwasy i ciężar plecaka były przerażające. Szczególnie dla osłabionej osoby, którą niestety byłam bo najzwyczajniej w świecie byłam głodna. Padło magiczne hasło depozyt. Jednak poszukiwania jego okazały się dużo trudniejsze niż przypuszczaliśmy. 
Bo owszem był. Na takim a takim przystanku. Tyle tylko że ten przystanek obejmował zarówno dworzec kolejowy, autobusowy jak i tramwajowy i autobusy miejskie. Wiec ciągnął się przez pół miasta. 
Jednak czas poszukiwań nie był całkiem stracony bo w międzyczasie (choć międzyczas nie istnieje) znalazłam galerie handlową, w której się wykąpałam. To znaczy umywalka była moim prysznicem i nigdy nie zapomnę min czeskich laseczek patrzących na mnie ze zdziwieniem i jednoczesnym oburzeniem.

Po odnalezieniu depozytu nadszedł czas zwiedzania. Kręciliśmy się po wąskich uliczkach i kłóciliśmy się na cały regulator. Dobrze żeśmy się nie pozabijali. 

Tego samego dnia zaczęliśmy wracać do domu. Właściwie do Polanicy Zdrój bo tam mieliśmy zapewniony nocleg. Jednak mój "przyjaciel" znów wszystko wiedział lepiej i w efekcie przeszliśmy dobre 7 km autostrady na darmo, bo dopiero po tym czasie dotarło do ciołka, że na autostradzie nic nie złapiemy i stwierdził, że się pomylił. Więc tym razem już drogą, o której mówiłam od samego początku doszliśmy na BP, na której wysiedliśmy na samym początku i po kilku godzinach złapaliśmy polską ciężarówkę do domu.

Także moi drodzy pech w Czechach to dla mnie normalka, natomiast nikt mi nie powie, że podróżować można z kimkolwiek bo dobry towarzysz podróży to podstawa. 


Co do Czech to ciąg dalszy nastąpi...

1 komentarz: