wtorek, 29 kwietnia 2014

Kobieta w marokańskim barze

Jak już wspominałam byliśmy bardzo głodni. Przemierzaliśmy więc całe miasto niczym dwa wygłodniałe zombie w poszukiwaniu jakiejkolwiek strawy. No może troszkę przesadzam. Z naszego menu wykluczyliśmy mięso gdyż baliśmy się, że przed przygotowaniem mogło wisieć na tym samym haku co koza wspomniana w poprzednim wpisie. Nawet Adaś, który jest typowym mięsożercą bez oporów odmawiał wszystkiego co było pochodzenia zwierzęcego powołując się na bycie wegetarianinem. Jajka wydawały się być najrozsądniejszą ze wszelkich opcji, ale za to niemożliwą do znalezienia. W tym państwie panuje jakaś taka zabawna zależność, że wszędzie możesz znaleźć wszystko za wyjątkiem tego czego potrzebujesz. Więc jak na złość zewsząd unosił się zapach pieczonego i smażonego mięcha, a kucharze oprócz tego co serwowali w menu gotowi byli przygotować wszystko czego byś nie zapragnął... oprócz jajek. Kolejnym bezpiecznym żarciem, które prawdopodobnie nie grozi rewolucją żołądkową na następny dzień wydała nam się być pizza. Znalezienie pizzerii co prawda trwało naprawdę bardzo długo, ale nasze wysiłki nie poszły n marne i w końcu usiedliśmy przy stole i czekaliśmy na naszą - wegetariańską - rzecz jasna pizze. Gratisowo na naszym stole wylądował talerzyk z oliwkami wszelkiej maści - zielonymi, czarnymi i tymi, których wcześniej nie widzieliśmy - różowymi oraz w ramach troski o nasze zaschnięte gardła sprezentowano nam również butelkę wody. Miły gest, prawda? No to teraz dwie rady:

1. Takie gratisowe przekąski serwowane w ramach oczekiwania na zamówione jedzenie to może być
podstęp. Kilkakrotnie nadzialiśmy się na to, że nie był to darmowy zabieg, a po prostu kolejna forma wyłudzenia forsy. Sprawa jest prosta - zjadłeś więc zapłać. Przecież nikt nigdy nie wspominał, że jest to za darmo. A milczenie nie jest w żaden sposób przyzwoleniem.

2. Woda, którą Marokańczycy serwują w kawiarniach i restauracjach to kranówka! Butelki prawie nigdy nie są fabrycznie zakręcone. A skoro nie są to żeby nie wiem jaki pożar wypalał Wasze gardła pod żadnym pozorem nie pijcie takiej wody. Chyba, że macie spory zapas stoperanu i papieru toaletowego. Bo wypicie kranówki może skutkować dłuższym posiedzeniem w toalecie.

* Polecam też zwracać uwagę na to czy do napoi podawanych w knajpach, na bazarach czy gdziekolwiek indziej dodawane są kostki lodu. Jeśli tak to lepiej taki napój wylać. Kostki lodu bowiem na pewno nie powstały z wody mineralnej.


Po półgodzinnym oczekiwaniu na zamówioną pizze w reszcie ląduje ona na naszym stole. A jej zapach nie tylko u nas wywołuje ślinotok. Trójka dzieciaków staje tuż za naszym stolikiem wlepiając swoje przeraźliwie wielkie gały w gorący placek. Nie wyglądają na wygłodzone. Ich skóra wygląda na zdrową, a i brzuszki są całkiem dorodne. Jednakże, że mieszkańcy Maroko do najbogatszych nie należą dzieciaki na co dzień jedzą pewnie harshe z harshą na zmianę i popijają wszystko marokańską herbatą. Cwani chłopcy znaleźli więc niebanalny sposób na zjedzenie czegoś innego. No bo przecież jak odmówisz Europejczyku jedzenia biednemu dziecku z Afryki? To nie humanitarne jest, tak?

Mimo tego, że na prawdę byliśmy głodni i na prawdę uważam, że żebranie tych dzieci nie było uwarunkowane głodem co by nikt nie powiedział, że jesteśmy pozbawieni serc - podzieliliśmy się naszym
śniadaniem, które jedliśmy w porze kiedy normalni ludzie jedzą kolację. Ale to nie pomogło. Bo po oddaniu im połowy pizzy nie dość, że wymagały oddania drugiej połowy to jeszcze zaczęły wymagać aby dać im pieniądze. Staraliśmy się je ignorować. A właściciel pizzerii - wręcz przeciwnie. Nagle wybiegł na chłopaków z miotłą wrzeszcząc coś wniebogłosy. Dzieciaki krzycząc równie głośno uciekły w siną dal. Cyrk na kółkach. A my w końcu mogliśmy spokojnie zjeść.

Gdy już w końcu udało nam się zjeść, a jedliśmy wyjątkowo szybko w obawie, że zaraz pojawią się kolejne nie-głodne dzieci. Może to wydawać Wam się nieludzkie, ale serio uważam, że tego dnia byliśmy trzy razy bardziej głodni niż one. W każdym razie wyszliśmy z knajpy i tym razem szukaliśmy butelkowanej wody mineralnej i papierosów. Całkiem przypadkiem trafiliśmy na bar. Mianowicie zauważyliśmy stoisko z fajkami wewnątrz jednego z budynków. Podejrzane było to bardzo więc postanowiliśmy sprawdzić co jest grane (papierosy zazwyczaj sprzedawane są na zewnątrz, rzadko spotyka się sklepy z nimi). Okazało się, że trafiliśmy do baru. To znaczy bar znajdował się w piwnicy pod stoiskiem z fajkami. I nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że tam jest gdyby nie maleńka karteluszka przypięta to lady ze strzałką w dół i informacją o możliwości kupienia alkoholu.

Schodzimy więc na dół. Od razu przy wejściu kelner pyta nas czego sobie życzymy. A wybór jest niesamowicie ogromny. W ofercie mają aż dwa rodzaje piwa. Prosimy więc o dwa. Facet wyciąga je z lodówki na mrożonki, otwiera i podaje. My płacimy jak za złoto i siadamy przy wolnym stoliku. Odpalamy papierosy, stukamy się butelkami życząc sobie zdrowia i bierzemy łyka. Było to najgorsze piwo jakie kiedykolwiek piłam. W porównaniu z nim nawet Keniger z Biedronki ma jakiś smak. Smakowało ono jak mocno rozwodniony Heineken pozbawiony gazu, ale że było to pierwsze nasze piwo od bardzo długiego czasu - nie narzekaliśmy ani trochę. Rozmawiamy jakby nigdy nic aż do momentu kiedy nie postanawiam rozejrzeć się dookoła. Bar aż w szwach pęka od obecności mężczyzn. Nawet cienia żadnej kobiety nie widać. Wzrok wszystkich spoczywa na mnie. Szepty wypełniają całe pomieszczenie i myślę, że mam podstawy sądzić, że dotyczyły mnie i że nie chciałabym ich usłyszeć.


Po chwili doszło do mnie o co chodzi. Przecież nie dość, że jestem kobietą siedzącą w barze i pijącą alkohol co już samo w sobie nie świadczy o niczym normalnym w tym kraju, to jeszcze na domiar złego palę papierosa. Gwoździem do trumny zaś był fakt, że zapomniałam o zabraniu ze sobą chustki z hotelu. Więc siedziałam w bokserce odsłaniającej ramiona i włosami na wierzchu. Obraz nędzy i rozpaczy jednym słowem. A ich mniemaniu nawet nie chce wiedzieć czego jeszcze. Prowokacja w czystej postaci. Dopijamy browary i uciekamy z baru czym prędzej.


2 komentarze:

  1. Dzieciaki wyczuły waszą słabość po prostu :P A posiedzenie w barze mogło się źle skończyć... Na szczęście nie byłaś miejscowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt. Zarówno kwestia naszych miękkich serc jak i co do wizyty w barze. W końcu taki widok nie jest tam codzinnością.

      Usuń