wtorek, 15 kwietnia 2014

Marrakesz bez tajemnic

Znalezienie hotelu w tym mieście nie stanowiło najmniejszego problemu. Jeden z pierwszych na naszej drodze stał się schronieniem tej nocy. W Maroko dość popularnym jest wynajmowanie tarasów. Zazwyczaj materac na dachu jest sporo tańszy niż pokój więc wydaje się to być całkiem niezłym rozwiązaniem. Haczyk polega ta tym, że Marokańczycy nie chętnie wynajmują tarasy - powód jest prosty - chcą zarobić więcej. Na szczęście my trafiliśmy na Muhammada, który nie był właścicielem hotelu, a jedynie jego pracownikiem. Miał stałą pensję więc nie zależało mu na tym by skroić nas na kasę i bez problemu wynajął nam miejsce na dachu za pół darmo. 

Muhammad nazywał nas "Tak, Tak" ponieważ uważał, że właśnie tego zwrotu Polacy używają najczęściej. 

Narzekamy czasami na dwunastu-godzinne zmiany w pracy, prawda? A co powiecie na to, że on jako
recepcjonista praktycznie mieszkał w swoim miejscu pracy? Muhammad w ciągu miesiąca wolne miał jedynie 3 dni - resztę czasu spędzał w hotelu. I nawet płaca nie wynagradzała tych warunków - około 1500 dirhamów miesięcznie ( ok. 150 euro ). Osobiście bałabym się próbować przeliczać ile kosztuje jego pracodawcę godzina jego pracy...

Zostawiamy plecaki na tarasie i idziemy zobaczyć słynny plac Dżemaa el-Fna. Przykro mi, ale nie dane było nam widzieć tego o czym czytaliśmy przed wyjazdem. Artykuły te przedstawiały Marrakesz jako niezwykle barwny i tajemniczy. Turysta znaleźć się miał wśród rzeczywistości, której nigdy nie doświadczył. Czarować go mają Berberowie przechadzający się po placu i od czasu do czasu opowiadający jakieś miejscowe legendy. Ma wąchać nieznane mu dotąd zapachy, obserwować kobiety, które swoje dłonie i stopy ozdabiają modnym w tamtym rejonie tatuażem z henny. Muzyka koić ma nerwy...

Bla, bla, bla. 


Faktycznie jest to prawdziwe królestwo kolorów - jednak wywołane jest ono importowanymi z Chin pierdołami. Znalezienie czegoś naprawdę wartościowego i pochodzącego z tamtego rejonu graniczy z cudem. A nawet jeśli już myślicie, że coś takiego znaleźliście to jestem niemal pewna, że ten "unikat" można znaleźć w kilku innych sklepikach. Albo po prostu napis "Made in China" jest ukryty bardziej niż na innych produktach. Sama kilkakrotnie się na tym złapałam i jestem przekonana o swojej racji. 

Nazwanie Marrakeszu tajemniczym również jest dla mnie kompletnie abstrakcyjne. Bardziej tajemnicza wydaje się mi być moja piwnica - bo tam faktycznie nie wiem czego mogę się spodziewać. Natomiast w tej turystycznej stolicy Maroka wszystko jest jasne i klarowne. 

Mianowicie: Ten biały to durny turysta, któremu można wcisnąć kupę w papierku i odejdzie zadowolony, natomiast ten mocniej opalony to przebiegły i natrętny sprzedawca, który potrafi zarobić na wszystkim. 
 
Na tamtych ulicach panuje bardzo prymitywny rodzaj kapitalizmu, nie mniej - skuteczny. Sprzedawca
atakuje Cię na ulicy zastępując Twoją drogę, następnie  przechodzi do części, w której sprawdzi z jakiego kraju pochodzisz - jeśli z bogatego - cena produktów w jego sklepie idzie w górę dziesięciokrotnie - jeśli z biednego - to być może zostanie przy cenie wyjściowej. 

Zapytasz: "Ale jak to?  Przecież sprzedawca zaczepił mnie na ulicy, a nie w swoim sklepiku." - A no tak to - bo nim cokolwiek pomyślisz, już grzecznie będziesz siedział w jego sklepiku z zieloną herbatą w
rękach i słuchał o unikatowych rzeczach, które sprzedaje. 

Po pół godzinie będzie Ci głupio wyjść stamtąd nic nie kupując. Dlaczego? Bo sprzedawca opowiedział Ci tyle pięknych historii, poczęstował pyszną herbatą i był tak przejmująco miły... Kupisz. Coś zupełnie Ci nie potrzebnego i na dodatek jestem pewna, że przepłacisz.

Chaotyczne to wszystko, ale właśnie tak wygląda cała tajemniczość Marrakeszu. W tym mieście ludzie faktycznie mają potężniejszego świra niż w Casablance. Kupcem i Sprzedawcą jest każdy, a towarem... wszystko. 

Ci Berberyjscy opowiadacze to też żadna magia. Bo w większości są to Marokańczycy poprzebierani w tradycyjne berberyjskie stroje. Chwyta Cię taki za rękę, rozpoczyna opowiadanie - zapewne wyssanej z palca - legendy, a potem ze szczerym uśmiechem proponuje abyś zrobił sobie z nim pamiątkowe zdjęcie. Przy tym ostatnim zapytaliśmy czy owe zdjęcie jest płatne. Przebieraniec zgłupiał, bo skasowanie nas miało mieć miejsce po zrobieniu zdjęcia abyśmy nie mogli się wykręcić, ale odpowiedział:

- 50 dirham (5 euro) Nie jestem tu przecież charytatywnie, to jest mój biznes moi przyjaciele.

... więc zdjęcia nie mamy...

Mehendi czyli tatuaże, o których wspominałam to również pułapka na Twoje pieniądze. Podobnie jak
wszystko inne jest proponowane turystom jako dar i nikt nie wspomina o płaceniu. Jednak zapłacić będzie trzeba więc jeśli macie ograniczony budżet - nie liczcie na darowiznę.

Muzyka to jedyna rzecz, której posłuchać można za darmo. Oczywiście tylko wtedy kiedy stanie się w odpowiedniej odległości od grajków, tak aby nie widzieli, że ich słuchasz. Bo jak to zauważą - to właśnie stałeś się biedniejszy o jakieś 10 euro. 

Marrakesz - jak widać nie dla wszystkich "magiczny"


  Ciąg dalszy nastąpi....

2 komentarze: