Jeszcze podczas spożywania wspólnego posiłku zachowanie Mustafy wydawało się być odrobinę
dziwaczne. Przesadna troska o to czy na pewno się najadłam, nieopanowana chęć siedzenia właśnie obok mnie czy też - wcześniej - zrobienie sobie ze mną wspólnego zdjęcia. Mimo mojego ubogiego angielskiego robił wszystko by ze mną pogawędzić i unikał jak ognia rozmowy z Adasiem. Nie zadowolony był nawet wtedy kiedy prosiłam go by przetłumaczył mi czy jemu jakieś zdanie. Starał się wtedy nie słuchać go i wytłumaczyć wszystko na migi. Nawet rysować chłop próbował!
Jednak mimo wrodzonych predyspozycji do doszukiwania się teorii spiskowych w każdej praktycznie rzeczy starałam się to ignorować i myśleć, że jest to po prostu nie znana mi forma bycia życzliwym. Z drugiej strony gdzieś po głowie tłukło mi się, że gdyby miał być tak przesadnie życzliwy to prędzej w kierunku Adasia, jako, że jest mężczyzną. Wszak muzułmanie mają odrobinę inne podejście do kobiet niż Europejczycy... Cóż... Całość zaczęła nabierać znaczenia dopiero jakiś czas później.
W każdym razie po obiedzie podziękowaliśmy, wysłuchaliśmy odmawianej przez nich modlitwy i pochwał dla Allaha i chcieliśmy zapłacić za posiłek. Mustafa, który akurat wtedy robił za skarbnika bez zahamowań przyjął te kilka dirhamów od Adasia, ale pieniędzy ode mnie - kategorycznie odmówił. Otworzyłam oczy najszerzej jak potrafiłam, dwa razy potrząsnęłam głową i pytającym wzrokiem spojrzałam na Adasia. Zrobił to samo co ja i wyszliśmy z hotelu. Powróciliśmy na ulice mediny.
Komentując wspólny obiad, który był niesamowitym
przeżyciem oraz lekko niepokojące zachowanie Mustafy wyszliśmy w reszcie ze starego miasta i trafiliśmy na plac Hassana II - znajduję się na nim pałac królewski, który poza tym, że jest jednym z najbardziej orientacyjnych punktów w mieście jest prawdopodobnie jedynym budynkiem, który nie grozi tam zawaleniem. Hm... Może dlatego, że kilka dni w roku mieszka w nim król? Przewodniki oraz wszelkie encyklopedie jęczą co prawda coś o jego niezwykłym pięknie, nietuzinkowej architekturze i pełne są zachwytu tym budynkiem. My jednak uważamy, że najwięcej jego uroku kryje się w tym, że jest on w całości jak też w tynku, który nie odpada z jego ścian. A jeśli chodzi o jego piękno...cóż... Kamienica, w której mieszkamy w Polsce jest o stokroć ładniejsza, a wcale nie jest ładna.
Odparliśmy kilka ataków miejscowych dilerów i weszliśmy do pierwszej lepszej kawiarni w celu doładowania baterii. Podeszliśmy do baru i po kilkunastu minutach udaje nam się zamówić dużą czarną kawę. Tych, którzy dopiero trafili na naszego bloga odsyłam do poprzednich wpisów dotyczących marokańskiej kawy. Nasze zakupy zostają wycenione na 20 MAD. Kelner prosi o to byśmy usiedli, mówi, że zapłacić możemy później, a po kilku minutach na naszym stoliku ląduje piękna, duża i czarna kawa. Rozmawiamy ze sobą i planujemy dalszą część dnia całkiem nie świadomi tego co stać się ma za chwilę.
Jeden z kelnerów, którego wcześniej nie widzieliśmy podchodzi do naszego stolika i z wielkim wyrzutem w
oczach wyciąga dłoń żądając zapłaty. Chcąc uniknąć awantury, ignorujemy chamskie zachowanie mężczyzny i dajemy mu bez słowa te dwadzieścia dirhamów. Ten jednak ze złością kręci głową i mówi, że należy się jeszcze raz tyle. W żadnym wypadku nie ma mamy zamiaru się z nim zgodzić i dochodzimy swoich racji. W odpowiedzi jednak słyszymy, że chcieliśmy dużą kawę więc zrobiono nam podwójną. Kiedy powołujemy się na to, że kilkakrotnie upewnialiśmy się co do tego ile ma wynosić nasz końcowy rachunek u gościa, u którego zamawialiśmy kawę okazuje się, że ktoś taki w tej kawiarni wcale nie pracuje!
Każda ze stron zaczyna trochę podnosić głos, robi się straszne zamieszanie. Do akcji wchodzi ktoś stojący wyżej niż kelner kłócący się z nami kto bierze go na stronę. Ich krzyk po arabsku brzmi niemal jak wybuch trzeciej wojny światowej. Ten wyższy stopniem stara się mu prawdopodobnie wyjaśnić żeby odpuścił, ten jednak zdecydowanie nie chce się zgodzić. Nagle każdy z nich z całej siły wali pięściami w blat baru. Wyższy stopniem bierze potężnych rozmiarów nóż kuchenny w dłoń i biegnie na tego wrednego kelnera. Ten w obronie podnosi krzesło i leci niczym byk na arenie na tego z nożem. Wszyscy goście nie wzruszeni piją spokojnie kawę, a Ci się naparzają! Postanawiamy opuścić lokal. No wyglądało to przerażająco. Jednak reszta personelu nas uspokaja i każe siedzieć na miejscach. Po pięciu minutach sporawa się wyjaśnia. Każdy z nich wraca na swoje miejsce, a nas przepraszają. Rachunek zostaje przy kwocie 20 MAD, a my totalnie zdezorientowani wychodzimy z kawiarni.
Tytuł świetny. A historia... jak z jakiegoś dziwnego snu :D Szkoda tylko, że wątek Mustafy się urywa.
OdpowiedzUsuńCały nasz pobyt w Maroko jest jak z dziwnego snu ;) Natomiast jeśli chodzi o Mustafę - cierpliwości ;)
Usuń