Kolejnego poranka przed opuszczeniem miasta udajemy się jeszcze jedynie na Uta el-Hammam w celu
napicia się kawy. Pewnie nie wspomniałabym wcale o tym incydencie gdyby nie to co akurat w tym czasie na placu miało miejsce. Kiedy to oczekując na kawę głaskaliśmy jedno z przesłodkich kociąt, na placu panowała prawie idealna cisza. Zakłócała ją odrobinę muzyka, ale jak już wspominałam wcześniej - nie była ona drażniąca dla ucha. Niektóre sklepy właśnie zaczynały się otwierać i wszystko wokół tworzyło atmosferę absolutnej sielanki...
Aż tu nagle jak coś nie spadnie, coś nie huknie! Przez jedną z materiałowych ścian straganu wybiega jeden arab i zasuwa ile sił w nogach! A za nim kolejny, ale ten trzymający w dłoni nogę od taboretu. Każdy z nich wpada na tą samą - bogu ducha winną - turystkę i nie zwracając na nią uwagi kontynuuje tego dość agresywnego berka. Wrzeszczą coś co wcale nie brzmi przyjaźnie po czym zbiegają pierwszymi schodami w dół, a potem... chyba ten drugi dorwał tego pierwszego bo słychać był kilka uderzeń. Turystka zaś musiała pożegnać się z paznokciem na dużym palcu u stopy bo przebiegli jej oni po stopach tak, że go uszkodzili na tyle, że postanowił zejść - nieprzyjemny widok, a samej panience szczerze współczuje. Musiało boleć.
Po drobnym wywiadzie dowiadujemy się, że to zachowanie najprawdopodobniej spowodowane było tym, że ten, który uciekał ukradł coś temu, który go gonił. Policja nie chętnie miesza się w sprawy obywateli więc okradziony postanowił wyrównać rachunki osobiście. Właściwie ciężko jednoznacznie stwierdzić czy zachowanie było odpowiednie czy nie, a przynajmniej nie mi to oceniać. Tylko tej laleczki co to jej stopę rozwalili - szkoda.
Jako, że Chefchaouen dzieli od Tetuanu jakieś 65 km, a autostop w tym kraju działa wprost niezawodnie to
w ciągu niespełna dwóch godzin od wyjścia na wylotówkę jesteśmy już u celu.
W mieście większość budynków jest pomalowanych na biało i stąd też Tetuan czasami nazywa się Białym Miastem. Jednak ma ono z tą barwą tyle wspólnego co my z pięciogwiazdkowymi hotelami. W mieście jest jeden wielki syf. Ulice wyścielają śmieci, a na targu od nowa królują zapachy gnijących warzyw i owoców na przemian ze smrodem mięsa i ryb. A my jak na złość właśnie na targowisko z żywnością trafiliśmy na dzień dobry. Szybko dajemy dyla z tamtego miejsca i przechadzając się mediną, która rzecz jasna jest jednym z podpunktów na liście światowego dziedzictwa UNESCO rozglądamy się za jakimś średniej klasy hotelem. Coż... Nie można zaprzeczyć temu, że medina jest zabytkowa, ale można spokojnie powiedzieć, że ona wręcz błaga aby ktoś ją wyremontował. Wszystko jest w rozsypce - ściany budynków są popękane, tynki odpadają i trzeba zwracać uwagę na to czy przypadkiem zaraz coś na głowę komuś nie spadnie.
W sumie nie ma co się dziwić temu w jakim stanie jest miasto. Jest ono niczym otwarta księga klęsk. Jeszcze przed rozpoczęciem się naszej ery w miejscu dzisiejszego Tetuanu stała osada berberyjskich Maurów - Tamuda. Ciężko by było nazwać to to miastem. Bardziej zapewne przypominało to dzisiejszą wieś zakutą dechami, ale i tak miejsce to nie spodobało się Rzymianom, którzy już w pierwszym wieku naszej ery zmietli Tamudę z powierzchni ziemi. Potem przez wiele wieków była totalna cisza. Aż w końcu miejsce to wpadło w ręce nomadów z Sahary. A konkretniej Marynidów będących ich spuścizną. Oni właśnie w XIV wieku postarali się o to by w miejscu, po którym chodziliśmy tamtego dnia, czyli w murach mediny powstało miasto. Pewnie stało by po dziś dzień gdyby nie to, że jeszcze pod koniec tego samego wieku Kastylijczycy stwierdzili, że miasto pustynnych koczowników jest "be" i postanowili je zniszczyć.
Ostatecznie miasto z prochów podnieśli muzułmanie i żydzi. Tak - Ci sami, którzy wzbogacili
architektonicznie Chefchaouen i kolejno malowali go na zielono i niebiesko. Uciekali oni z Hiszpanii ponieważ w tamtym czasie trwał tak zwany okres Królów Katolickich. Za wszystko odpowiedzialni byli wtedy Ferdynand i Izabela, którzy pobierając się ostatecznie doprowadzili do zjednoczenia się Hiszpanii oraz hiszpańskich chrześcijan. To właśnie oni sprawili, że Granada poniosła klęskę i tym samym zakończyli rozdział o krajach muzułmańskich na Półwyspie Iberyjskim. Muzułmanie i Żydzi żyjący na tamtym terenie zostali zmuszeni aby nawrócić się i do serca przyjąć katolickie dogmaty religijne albo jeśli nie chcieli wyprzeć się swoich racji - musieli uciekać. Najlepszym rozwiązaniem dla nich wtedy wydawały się tereny Maroko i tak oto powoli państwo Berberów zostawało pochłonięte przez muzułmanów...
Wracając jednak do poszukiwań hotelu...
W reszcie pytamy jakiegoś sprzedawcę o tanią noclegownie w okolicy. Sprawa jest o tyle trudna, że nie mówi on po angielsku i co zaskakujące - po francusku też nie zna ani słowa. Nie żebyśmy znali francuski, ale przez ten cały czas zdążyliśmy się już nauczyć podstawowych zwrotów dotyczących odmowy kupna i poszukiwań miejsca do spania chociażby. Gość mówi albo po hiszpańsku albo po arabsku. Ostatecznie oddaje nas w ręce swojego przyjaciela, który chwała bogu, zna angielski, ale również nie zna ani jednego słowa po francusku. Trochę to dziwne bo przecież w Maroko obowiązują dwa języki - arabski i francuski właśnie.
Hassan - bo tak miał na imię ten chłopak postanawia nam pomóc w szukaniu hotelu. Przy okazji jednak chcę trochę poćwiczyć swój angielski więc odpowiada na wszystkie pytania jakie mu zadajemy. Znajduję się w nich między innymi pytanie o język, którym władają, albo jak kto woli - którym nie władają.
Hassan wraca więc do historii o muzułmańskich uciekinierach, którzy ostatecznie się tutaj osiedlili. Następnie jednak opowiada o tym, że na początku XX wieku Tetuan znajdował się pod władzą Hiszpanii. Miał on również swój okres świetności i pełnił funkcję stolicy - Hiszpańskiego Maroko. Mimo tego, że kolonizacja tych terenów z hiszpańskiej strony nie wniosła w życie mieszkańców żadnych pozytywnych zmian, nawet po zjednoczeniu się państwa pewne rzeczy już zostały. Między innymi należą do nich język.
Hassan w końcu znalazł nam hotel i zaczekał aż przyjdzie jego właściciel. Potem wymieniliśmy się namiarami na swoje facebook'i i rozeszliśmy się. Nie zatrzymaliśmy się jednak w tym miejscu. Wszystko potoczyło się zupełnie inaczej... ale o tym - kolejnym razem ;)
Coraz częściej zaglądam na Waszego bloga czytając aktualne posty i nadrabiając te pisane miesiące temu;) Podoba mi się, że nie ma bezsensownego lania wody i jakiś filozoficznych rozważań nad sensem życia, tylko zgrabnie opisane doświadczenia z podróży.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Michał Wochniak
http://autostopuje.blogspot.com/
Staramy się o to by opisywać wszystko takim jakim było ;) Jeśli zdobywamy nowego czytelnika - cieszy nas to niezmiernie ;)
Usuń