niedziela, 4 maja 2014

Mafia z Mcdonald'sa i naciągacze z Fez

Przyjmujemy więc dar od naszego kierowcy i ruszamy celem poszukiwań hotelu. Planujemy zostawić w nim wszystkie rzeczy i wtedy na spokojnie rozpocząć zwiedzanie tego odradzanego nam miejsca. Rozglądamy się na prawo i lewo wszędzie rzecz jasna widząc te mafie, złodziei i porywaczy. Nie wiadomo dlaczego mówimy do siebie szeptem, a każdy wyższy dźwięk ulicy wywołuje na naszej skórze dreszcze. Jest tak przynajmniej do chwili kiedy za rogiem nagle przed naszymi oczami wyrasta wielka galeria handlowa, Mcdonald's i Pizza Hut. Kawałek dalej świecą neonowe lampy na bilbordzie od Burger Kinga i KFC. Na upartego można się tam też ubrać w coś zupełnie innego niż tradycyjne marokańskie stroje. Szczególnie kobiety muszą być tutaj zadowolone ze względu na to jak sieciówki New Yorker i House dbają o podkreślenie ich figury. Żyć nie umierać!
Stajemy jak wryci na środku ulicy i gapimy się na to centrum handlowe jakbyśmy po raz pierwszy w życiu coś podobnego widzieli. Właściwie to ono w tamtej chwili skupiło naszą całą uwagę. W końcu byliśmy w tym kraju wtedy dobre dwa tygodnie i wcześniej nigdzie owego nie było.

Jakoś tak wyszło, że przez to całe zamieszanie związane z amerykańskim żarciem na afrykańskiej ziemi...
przestaliśmy na każdym roku wypatrywać mafii. Z cieknącą ślinką idziemy po niezdrowe jedzenie do Mcdonald'sa i kiedy już jesteśmy w trakcie wypowiadania magicznego słowa "hamburger" nagle nasz entuzjazm osiąga poziom zerowy. Ani ja ani Adaś nie mamy już ochoty kończyć swojej wypowiedzi. Dlaczego? Bo zobaczyliśmy cenę. Nie pamiętam jaka była ona konkretnie. Pamiętam natomiast, że była wyższa niż we Francji. A tam już była tak wysoka, że człowiekowi zamiast jeść zachciewało się wymiotować. W związku z powyższym na powrót zaczęliśmy wierzyć w działalność jakiejś zorganizowanej grupy przestępczej w tym mieście!


Uciekamy z tamtego miejsca czym prędzej. Niemalże wbiegamy w mury mediny i ze szczerym uśmiechem dokonujemy zakupy taniej i pysznej harshy. Zdrowszej na pewno niż burgery z "Maka". Podczas przełykania, któregoś z kęsów dostrzegamy jakiś walący się budynek z napisem "Hotel". Licząc na niską cenę udajemy się do niego tylko po to by się  rozczarować. Właściciel woła sobie zupełnie nie odpowiednią cenę. Włóczymy się po bazarowych uliczkach wypatrując hotelu, ale zamiast niego nagminnie trafiamy na gabinety dentystyczne. Tandetnie wykonane reklamy wywieszone są za każdym rogu, a ja zaczynam przypominać sobie jak ktoś kiedyś nam radził byśmy jadąc do Maroko przed wyjazdem zadbali o swoje uzębienie. Przestrzegał nas ze względu na to, że dentyści w Maroko są podobno okropnie drodzy, a ich usługi całkiem beznadziejne. Ból zęba natomiast należy to tych z gatunku nieznośnych więc dla własnego spokoju lepiej zatroszczyć się o wszystko w Polsce niż potem płakać w Maroko.

O jakości usług świadczonych przez sadyst...opsss...przepraszam - przez dentystów świadczą zapewne zęby większości spotkanych przez nas Marokańczyków. Zawsze popsute. Albo jest to wynik ceny lekarzy w połączeniu z cukrem i brakiem pasty do zębów. Albo też kiepskich stomatologów -jedno z dwojga.

W końcu jednak stał się cud i udało nam się zakwaterować w hotelu o jakże twórczej nazwie - "Agadir". Recepcjonista i właściciel hotelu w jednym sprawia wrażenie bardzo uczciwego człowieka. Oprowadza nas po budynku wskazując nasz pokój i miejsce do mycia - łazienka to byłyby zbyt wielkie określenie na tą przerdzewiałą rurę ledwie trzymającą się ściany i dziurę obok służącą za toaletę. Jednakże wtedy był to dla nas całkowity luksus! W końcu woda była ciepła.

Wspomniany przed chwilą mężczyzna nagle zaczyna wymieniać wszystkie niebezpieczeństwa, które mogą
przydarzyć nam się w Fezie. On też przypomina nam o grasujących bandach i innych złoczyńcach. Choć robi to z lekkim przekąsem jak gdyby chcąc zaznaczyć żartobliwy charakter tych opowieści. Z czasem trwania jego monologu jednak przechodzi do bardziej pożytecznej jego części. Także kto w najbliższym czasie wybiera się do Maroko - niech czyta uważnie.

Otóż cały zgiełk wokół wszelkich zagrożeń w Fez wywołany jest naciągaczami. W medinie często zaczepiają turystów przemili Marokańczycy witający ich w swoim kraju. Po przeprowadzeniu krótkiego wywiadu z delikwentem i zorientowaniu się ile jest on wart proponują oni by udał się z nimi do ich domów. Po co? No jak to po co?! Po to aby pokazać przybyszowi z Europy jak wygląda tradycyjne życie ludzi w Maroko. Zaprasza więc do siebie na herbatę, coś do jedzenia  - tradycyjnego oczywiście. Nie brakuje również uciechy dla zmysłów słuchu i wzroku. Kusi "piękną" muzyką, której swoją drogą słuchać się nie da i obiecuje pokazać obrazy namalowane przez swoich przodków albo też dzieci.
Nikt nic nie wspomina o pieniądzach. Wręcz z marszu krzyczy, że żadnej zapłaty nie chce! Ale pójdź z nim - to już nie wyjdziesz. Są tak natarczywi, że potrafią nie wypuszczać z domu przez długie godziny turysty jeśli ten nie zapłaci za ten - tradycyjnie - spędzony czas. Efektem stawiania oporu mogą być nawet rękoczyny, albo przywłaszczenie sobie na przykład aparatu w formie zapłaty.

Kolejnymi ludźmi, na których należy szczególnie uważać w Fez są przewodnicy. Oni to szczególnie wredne bestie. Nie pytają o to czy ich potrzebujesz czy też nie - po prostu prowadzą gdzieś, a potem chcą kasę. Powiecie, że już o tym pisałam, ale w tej mieścinie podobno - bo na szczęście nie znane jest mi to z autopsji - oni sami podają cenę. Bardzo wysoką bo dochodzi często nawet do 400-600 dirhamów (40-60 euro) i są gotowi zrobić wszystko abyś zapłacił. Więc znów mamy wytłumaczenie dla tak częstych pobić i kradzieży.

Sposób na uniknięcie takich sytuacji jest prosty - całkowity brak zaufania i gubienie każdego napotkanego przewodnika w tłumie. Inaczej się nie da.

Zostawiamy plecaki w pokoju. Zanim wyszliśmy do miasta skorzystaliśmy jeszcze z możliwości wzięcia prysznica. I niczym nowo narodzeni ruszyliśmy przed siebie. Bez aparatu - bo tak nas wystraszyli. Więc zdjęć jest niestety znikoma ilość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz