wtorek, 6 maja 2014

Chefchaouen - niebieska perła Maroko


Zaraz po wejściu do autobusu i rozgoszczeniu się na najbardziej atrakcyjnych dla nas miejscach - na samym końcu - od razu atakuje nas banda ludzi, którzy za wszelką cenę chcą nam umilić podróż. Kręcą się więc tak z różnego typu ciastami, własnymi wypiekami, czekoladą i całą resztą zupełnie zbędnych nam kalorii. Jeden chłopiec jest wyjątkowo uparty. Udaje kompletny brak znajomości angielskiego tylko po to byśmy dla świętego spokoju kupili paczkę ciasteczek od niego. Po kilku minutach ze złością rzuca na nas ich miejscowy odpowiednik "Hit'ów" i atakuje innych podróżnych. Adaś jako łasuch numer jeden w pierwszej chwili pomyślał, że chłopak po prostu dał nam je w prezencie, więc mocno przymierzał się już do zjedzenia ich. Na szczęście skutecznie go powstrzymałam. Dlaczego? Bo taki właśnie efekt młody handlarz chciał uzyskać.  My mieliśmy zacząć pałaszować myśląc, że to niby prezent, a on po chwili miał odebrać za niego zapłatę. Gdy ciacha byłyby już otwarte - właściwie nie mielibyśmy wyboru, prawda?

Billal tak nas urządził, że następnych kilka godzin spędzamy w autobusie. Tyłki więc nam drętwieją i z niecierpliwością oczekujemy na jakąkolwiek przerwę w jeździe. Wydaję się być ona niczym wybawienie po takim okresie siedzenia - dosłownie - w jednym miejscu! Po jakimś czasie nadchodzi ten cudowny moment kiedy możemy wyprostować swoje kości - zbyt długo jednak to on nie trwa.
Wracamy pokornie do samochodu i czekamy na koniec podróży.


Po dobrych pięciu godzinach nudy dojeżdżamy w końcu do miasta, które nazywane jest często marokańską perłą. Wiele miast w tym kraju może zachwycać, ale to jedno - rozkochuje w sobie przybyszy. Istotnie - robi ono wrażenie. Jego błękit jest bardziej nawet intrygujący niż brąz Marrakeszu. Nie muszę więc chyba wspominać o tym, że Chefchaouen jest kolejnym kombajnem turystycznym kraju?


Marokańczycy kilkakrotnie opowiadali nam legendę dotyczącą koloru tego wyjątkowego miasta. Podobno jeden z jego władców bardzo nie lubił wszelkiego robactwa. Chcąc więc aby żaden komar czy też inne obrzydlistwo nie połakomiło się na to by go ukąsić rozkazał pomalowanie miasta na niebiesko. Białego też - rzecz jasna - miało nie brakować. Król słusznie wyszedł z założenia, że owady nie znoszą tych kolorów nawet bardziej niż on ich i po kres swoich rządów mógł spokojnie przechadzać się ulicami Chefchaouen. 

Jednak mimo tego, że jest to całkiem ładna bajka - wciąż jest to bajka. Coś na zasadzie naszego  zjedzonego przez myszy Króla Popiela - może był, a może nie. Żadnych dowodów na istnienie obu tych postaci nie ma. 


Inne źródła - te bardziej wiarygodne - donoszą, że miasto zostało założone w XV wieku. Służyć miało ono za bazę wypadową plemion berberyjskich żyjących w górach Rif na Portugalczyków urzędujących w Ceucie. Rozkwitło ono w niezwykle szybkim tempie bo jeszcze pod koniec tego samego wieku >XV< kiedy to przybyli doń Muzułmanie i Żydzi. Ci z kolei uciekali z Granady, w której zabrakło wtedy miejsca dla wyznawców religii innej niż Chrześcijaństwo. Wspomniani wyżej Muzułmanie i Żydzi zadbali o architekturę miasta. Powstały tam wtedy domy z niewielkimi balkonami,  a dachy pokryto dachówką. Wtedy też miasto wcale nie było niebieskie. Drzwi i okna malowano na kolor zielony co nawiązywać miało do islamu. To właśnie tą barwę najbardziej lubił Mahomet. Dzisiejszy wizerunek miasta zawdzięczamy Żydom, którzy w pierwszej połowie XX wieku zaczęli swoje domy malować na biało-niebiesko.

I całą legendę o uczulonym na komary władcy - szlag jasny trafił. 


Miasto stało się dość silnym punktem strategicznym kraju. Było samodzielne i stało na bakier Europie aż do czasu kiedy na jego teren nie wkroczyli Hiszpanie w 1920. Żydzi żyjący w mieście niezwykle zaskoczyli Hiszpanów. Albo - intruzów - bo kim innym byli oni tam wtedy? Do rzeczy.  Nie dość, że już sama ich obecność była sporym szokiem to jeszcze na domiar wszystkiego porozumiewali się oni za pomocą języka, który wyszedł z użycia czterysta lat wcześniej w Hiszpanii. Język kastylijski, o którym mowa to używany w średniowieczu język z rodziny romańskich. Jest on co prawda bazą dla współczesnego hiszpańskiego, nie mniej już wtedy był on niemal obcy dla przybyszy. To tak jakby czytać Kochanowskiego czy Reja bez przypisów na marginesie. Niby to nasz rodzimy język, ale czasami nie do zrozumienia. 

Dziś miasto w przeciwieństwie do swoich przodków jest bardzo otwarte na przybyszy z innych krajów. Nie buntuje się na widok europejczyka, a wręcz na odwrót - z przyjaznym uśmiechem na swej twarzy wita go w swych błękitnych progach proponując mu haszysz. Dobrze przeczytaliście! Góry Rif otulające Chefchaouen z każdej możliwej strony to jeden z głównych ośrodków produkcji haszyszu w państwie! Tam po prostu wszystko produkuje marihuanę i hasz. Od samego zapachu panującego na tym terenie - zarówno w mieście jak i na jego obrzeżach można się nieźle załatwić. Wracając do tematu - nie radzę ulegać tego typu pokusom.  Marokańskie prawo jest dość surowe jeśli chodzi o te sprawy. Więcej na ten temat możecie przeczytać w poprzednich wpisach.



5 komentarzy:

  1. Piotr Gołacki7 maja 2014 01:11

    ciekawi mnie ta ściana na ostatnim zdjęciu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To niebieskie drzwi do Chefchaouen. Są one symbolem miasta, ale w kwestii ich historii nie wiele wiemy. Wydaję nam się, że jest to pozostałość muru, który otaczał to miejsce w czasie jego antyeuropejskiego statusu, ale nie poprę tego żadnym konkretem. Internet nie wiele mówi o tych drzwiach, a jeśli chodzi o to czego dowiedzieliśmy się na miejscu to jest to właśnie fragment muru obronnego.

      To jednak może być taka sama bajeczka jak król nie lubiący robactwa.

      Usuń
  2. jeeej Maroko ... jak mi się tam marzy sesja zdjęciowa

    OdpowiedzUsuń
  3. To niebieskie miasto Chefchaouen, Witam was w mieście Tiznit w południowym Maroku

    OdpowiedzUsuń