piątek, 9 maja 2014

Sprzedawcy z Chefchaouen - inny niż wszyscy

Podczas spaceru po starej części miasta zostajemy zaciągnięci do sklepu gościa, który handluje dywanami,
kocami oraz... ziołami i herbatą. Tak - haszyszem też, ale mniej oficjalnie. Z marszu powtarzamy niczym mantrę, że nic nie kupimy nawet jeśli mocno obniży cenę bo niczego nie potrzebujemy. Muszę jednak przyznać, że koce, które były w jego asortymencie były zjawiskowo piękne. Właściciel graciarni parzy dla nas herbatę, odpala swoją fajkę i mimo naszych sprzeciwów rozpoczyna pokaz wszystkiego co ma. Twierdzi on, że robi to dla przyjemności i po prostu chce się tym wszystkim pochwalić. Oprócz tego dodaje, że owszem chciałby byśmy coś kupili, ale skoro nie chcemy to i tak nas do niczego nie zmusi. A za swoje przechwalanie nie każe nam płacić.

Swoimi przemyśleniami nas mocno do siebie przekonał. Nawet jeśli był to po prostu kolejny chwyt
marketingowy... był bardzo skuteczny. Nie kupiliśmy nic, ale była chwila, że mocno zastanawiałam się czy nie wejść w posiadanie pięknego seledynowo-niebieskiego koca.

Przy wspólnej konsumpcji herbaty sklepikarz opowiada trochę o sobie, trochę o swojej rodzinie. Wspomina też o palonym przez siebie haszyszu - bo jakże mógłby podarować sobie tak interesujący temat?
Wypytuje nas o różne rzeczy. W końcu jednak decyduje się nas o coś poprosić. Prosi o to byśmy wspólnie z nim zrobili sobie zdjęcie. Nie chcemy tego robić bo lekcja w Fez nauczyła nas, że może być to pułapka. W końcu jednak udaje mu się nas namówić. Tak - było to nierozsądne, ale niczego szkodliwego nie spowodowało. Potem handlarz ciągnie drugą część prośby. Mianowicie - byśmy zrobili zdjęcie szyldu jego sklepu i udostępnili obie fotki w internecie.

Tak więc spełniam tą prośbę dzisiaj - przedstawiam jednego z wielu sprzedawców dywanów w Chefchaouen...




Żegnamy się z nowo poznanym znajomym i idziemy dalej. A tam - znów zaskakują nas sprzedawcy. Po pierwsze nie atakują od razu po tym gdy przytrzyma się na czymś wzrok na dłużej niż 5 sekund. Po drugie przyznają się do tego, że nie wszystko w ich sklepach jest autentyczne. Przypominam, że w poprzednich miejscach, w których gościliśmy handlarze gotowi byli powiedzieć, że plastikowe kapcie są bardzo stare i własnoręcznie zrobione przez Berberów. Więc sklepikarze z Chefchaouen są dla nas całkiem miłym zaskoczeniem.

Ot, taki przykład. Z okna wystawy zauważam torebkę. Wygląda na skórzaną i starą. Świadczy o tym nie tylko stan materiału, z którego została wykonana, ale także to co ją przystrajało. Liczne monety przyszyte do niej wyglądały na takie, które od wielu lat  nie są już w obiegu. Nawet nici, którymi były one przyszyte dawno już sparciały. Istniało więc bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że przedmiot ten nie został wyprodukowany przez małe rączki Chińczyków.

Rozumiem, że cena w tym wypadku na pewno nie jest niska. Oglądam jedynie to arcydziełu i nie myślę
nawet pytać ile to kosztuje. Wychodzę z założenia, że jeśli nie zapytam ograniczę ryzyko zawału serca. Jest to jednak nieuniknione. Właściciel interesu po chwili rozpoczyna dobijanie ze mną targu w kwestii torby. Opieram się, ale ten mówi, że targowanie się jest tu częścią tradycji i jeśli nie chcę go obrazić to powinnam podać moją cenę. Tłumaczę mu zatem, że właśnie to jaką cenę mogę podać mogłoby go obrazić, a ten mi na to:

- Ja mogę się nie zgodzić na Twoją kwotę, ale powinnaś ją podać. 

Odpowiadam więc, że nie jestem w stanie zapłacić więcej niż 50 MAD (5 euro). Odpowiedź sprzedawcy całkiem mnie dezorintuje...

- To również są pieniądze, ale nie zgadzam się. Życzę Wam dobrej nocy!

No jak to? Nie złości się? Nie krzyczy? Nie stara mi się wcisnąć tej torby za wszelką cenę? Co jest?

Zdążyliśmy zrobić się głodni więc wracamy na plac Uta el-Hammam. Pizza wydaje się nam być opcją najbardziej ekonomiczną. Na placu jest tylko jedna pizzeria. Nie jest droga, ale menu nie wygląda zbyt apetycznie. Dziękujemy kelnerowi i odchodzimy dalej. W którejś z kolei restauracyjce zostaje zadane nam pytanie czy szukamy czegoś konkretnego. Gdy odpowiadamy, że chcielibyśmy zjeść pizzę nagle okazuje się, że mają ją w menu. Ucieszyliśmy się. Był to jednak kolejny przykład marokańskiego kombinatorstwa ponieważ kilka minut później na naszym stoliku wylądowała karta dań z pizzerii, w której dopiero co podziękowaliśmy kelnerowi. Najpierw dostajemy zupełnego ataku śmiechu, ale i tak pokornie postanawiamy zamówić coś od nich. Pizza najpierw przykryta innym talerzem zostaje przemycona z pizzerii do knajpy, w której siedzimy, a dopiero potem podana nam. Tak-że-niby-niczego-się-nie-domyślamy.

Napełniamy brzuchy i idziemy do hotelu. Gdy w końcu udaje nam się wykąpać - w wodzie zimnej jak diabli
- kładziemy się na upolowany wcześniej materac (ten fajny, gruby przywłaszczyli sobie niemieccy współlokatorzy). Przez chwile jeszcze gapimy się w gwieździste niebo, a potem... żadne z nas nie wie kiedy...usypiamy.


6 komentarzy:

  1. MOGŁAŚ KUPIC DYWAN. ja pewnie bym sie tam obkupił do końca życia :v

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe jak byśmy go przetransportowali do Polski ;)
      Tam bardzo dużo chińszczyzny dostępnej i u nas w kraju. O perełki ciężko, więc z tym okupywaniem się do końca życia to tak...no! Ale koce i dywany w Chefchaoen były piękne - fakt.

      Usuń
  2. nie będę mówić co we mnie wywołuje każdy kolejny Wasz wpis i jak strasznie nie lubię siebie za to, że jestem w stanie tak czegoś zazdrościć. ale myślę, że to kwestia czasu i odłożenia nieco większej ilości pieniędzy. i znalazienia miejsca dla psa na jakiś czas Oo
    ...a pizza mnie zmiażdżyła xD
    trzmajcie się ciepło i nieh Wam nigdy nie zabraknie dywanu.
    /marysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie potrzebnie nam zazdrościsz ;) Nie jesteśmy milionerami i nie mamy bogatych rodziców, którzy nam to sponsorują. A to oznacza, że jest to w zasięgu dłoni każdego kto tylko potrafi zmotywować się do działania ;) Pieniędzy wcale nie trzeba aż tak dużo - podobnie jak można jeść prawie za darmo, prawda?

      A pizza to był tylko kolejny absurd tego kraju :)

      Usuń
  3. Witajcie! Podróżując w zeszłe wakacje po Maroku byłem również w Chefchaouen czy jak tam to się pisze i do jednego ze sklepów zaciągnął mnie ten sam sprzedawca z którym zrobiliście sobie zdjęcie :))) Również zaparzył nam herbatę, mówił to samo, pokazywał wszystko co miał, zrobił sobie ze mną identyczne zdjęcie w tym samym miejscu i również prosił o zrobienie zdjęcia wejściu do jego sklepu i opublikowaniu tego w internecie :)))))
    Pozdrawiam!! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah... Całkiem fajna porcja dobrego humoru z samego rana ;) Cóż... pisałam chyba coś o marokańskich marketingowych chwytach...albo...hitach ;)

      Usuń