końca więc powtarza: "No hotel.". Widząc brak zrozumienia na naszych twarzach dodaje do tych słów: "My family." Powoli zaczynamy łapać to, że chce on nas przenocować. Pomóc nam i oferuje byśmy zatrzymali się w jego rodzinnym domu. Staramy się mu odmówić. Po pierwsze ogarnął nas strach - przecież nie wiemy jak mamy zachowywać się w muzułmańskim domu, po drugie - już kilkakrotnie padliśmy ofiarą naciągaczy i
obawialiśmy się, że to może być również próba wyłudzenia forsy. Dziś przyznaje, że wstydzimy się oboje, że mogliśmy w ogóle tak pomyśleć. To zabawne, że pieniądze tak bardzo niszczą ludzi, że przestajemy wierzyć w to, że można chcieć pomóc komuś całkiem bezinteresownie. Przynajmniej w kwestii materialnej bo jeśli chodzi o aspekt duchowy to sprawy mają się odrobinę inaczej. Trafiliśmy na dobrego człowieka, ale oboje zamiast przyjąć ten fakt do wiadomości szukaliśmy miejsca gdzie tkwi haczyk - chociaż ów haczyka nie było wcale. Trzecim argumentem przemawiającym za tym aby odmówić Moradowi był fakt, że nie chcieliśmy sprawiać jemu i jego rodzinie kłopotów.
Morad po chwili zaczyna mówić kim jesteśmy. Najpierw żonie, później dzieciom, a potem to już całej rodzinie, która nie wiadomo skąd się nagle zbiegła. Jest więc tam jego matka, ojciec, siostry i bracia. I rzecz jasna - nikt nie mówi po angielsku. Witamy się wiec ze wszystkimi po kolei, powtarzamy w kółko "merci" i "szokoran" ("dziękuje" po arabsku, zapis fonetyczny).
Zostajemy zaprowadzeni do wielkiego salonu. Tak mamy zostawić swoje rzeczy i zaczekać na jedzenie. Wtedy też przychodzi dla nas drobna refleksja - co właściwie charakteryzuje się większym nietaktem z naszej strony. To, że staramy się wszystkiego odmówić starając się w ten sposób uniknąć sprawiania kłopotów, czy też to, że przyjmujemy to co tego wieczora zesłał nam los? Ze względu na barierę językową postanawiamy poddać się losowi. Za wszystko dziękujemy, ale kończymy odmawianie.
Ciekawość jednak wygrywa w walce z barierą językową. My ciekawi jesteśmy ich i tego dlaczego to robią
dla nas, oni natomiast ciekawi są tego skąd i po co nas przywiało do ich kraju. My dowiadujemy się, że jałmużna jest jednym z pięciu filarów, na których oparte jest życie Muzułmanina. Opowiadają o tym, że poza wiarą w jedynego Boga (Allaha) oraz Jego jedynego proroka Mahometa, szczerą modlitwą, którą należy powtórzyć pięć razy ciągu dnia, odpowiednim zachowaniem podczas obchodów Ramadan (post) i obowiązkową pielgrzymką do Mekki powinni oni także wspierać osoby potrzebujące. A uznali nas właśnie za takie. Dwoje wariatów w obcym państwie, bez dachu nad głową i planu na kolejny dzień... Postanowili udzielić nam pomocy.
Oni natomiast nie potrafili pojąć co nami kieruje, ale i to udaję nam się im wytłumaczyć. Opowiadamy o tym jak odnaleźliśmy szczęście w podróżowaniu i jak wiele warte są chwile takie jak ta chociażby - spędzona z nimi. Mówimy, że sami wybraliśmy taki los i wcale nie cierpimy z tego powodu.
Gdy tak gawędzimy sobie po migowemu nagle wkrada się w pomiędzy nas Wzajemny Szacunek. My podziwiamy bezinteresowność materialną - oni drogę, którą wybraliśmy.
moge kiedyś jechac z wami? <3
OdpowiedzUsuńPodróżowanie to nie tylko piękna przygoda to przedewszystkim nauka życia to zbieranie doświadczeń otwierania się na drugiego człowieka pomimo barier językowych czy kulturowych
OdpowiedzUsuńZgadzamy się bez dwóch zdań!
Usuń