środa, 17 września 2014

Incydent w Ukraińskim Barze

Było nas stać tylko na jedną kawę. Tylko tyle mieliśmy gotówki. Zamówiliśmy więc i usiedliśmy do
rozklekotanego stolika. W tym czasie do baru wszedł mężczyzna w średnim wieku. Zdawał się być z lekka rozdrażniony, ale w żadnym wypadku nie przejawiał agresji. Podszedł do baru, położył zdecydowanym ruchem ręce na nim i wymamrotał coś do właścicielki interesu. Ta jedynie skinęła głową. Postawiła na blacie dwie szklanki. Obie standardowych rozmiarów - 250 ml. Następnie chwyciła za wódkę i zaczęła wypełniać jedno z dwóch naczyń. Myśleliśmy, że skończy mniej więcej wtedy kiedy w szklance będzie jakieś 100 ml, ale nie - lała do pełna.

Druga szklaneczka przeznaczona była na sok pomidorowy. Jego jednak nie trzeba było nalewać zbyt wiele. Połowa objętości naczynia była wystarczająca.

Klient nadal o czymś mamrocze, a kobieta za barem podtrzymuje dialog pomiędzy nimi. W trakcie jego trwania podnosi szklankę z wódką i zaczyna pić...

...i pije.
...i pije...
...i nadal pije...
...i wypił całą zawartość!



Patrzymy z niedowierzaniem! Przecież gdyby któreś z nas wypiło taką ilość wódki na raz to nie byłoby po
nas śladu. W najlepszym wypadku skończyło by się na zwymiotowaniu wszystkich wnętrzności. Ale to nie był koniec!

Mężczyzna odłożył pustą szklankę i w ramach wcześniej prowadzonej rozmowy parsknął śmiechem i coś odpowiedział. Nie spiesząc się zbytnio wziął naczynie z sokiem pomidorowym do ręki i spokojnie wziął drobnego łyczka. I tak sączył ten soczek przez kolejne dziesięć minut...

ALE WÓDKĘ TO WYPIŁ JEDNYM DUSZKIEM!

To jak bardzo wlepialiśmy w niego swoje gały było aż nieprzyzwoite. Nie mogliśmy się wręcz nadziwić jak to możliwe, że gość po tym wszystkim wyszedł z baru na dwóch nogach, zamiast na czworaka.

Czy wspominałam, że to było przed szóstą rano? Nie? A więc mówię o tym teraz.

Zanim zdążyliśmy się otrząsnąć z szoku na dworze zrobiło się już widno. Odnieśliśmy więc filiżankę i ruszyliśmy w kierunku przejścia granicznego. Na drodze było pusto. Raz na dość długi czas przejeżdżał obok nas jakiś samochód. Przeszliśmy spory kawałek, aż w końcu udało nam się złapać na stopa busa. Na granicy spędziliśmy sporo czasu. Wszystko trwało łącznie około trzech godzin. Choć podobno to i tak nie jest aż tak długo. Podobno mieliśmy tyle szczęścia dlatego, że jechaliśmy z Ukraińcami. Gdzie szczęście polegało tutaj na utracie JEDYNIE trzech godzin.

Kiedy przekroczyliśmy granice nie mogliśmy się nadziwić temu, że na bilbordach napisy są w znanym nam języku. Przez trzy miesiące obcowaliśmy z naszą ojczystą mową prawie jedynie pomiędzy sobą. Tak wjechaliśmy do Polski. Wzruszyliśmy się. Trochę ojczyzną, a trochę tym, że jesteśmy u kresu podróży. A potem? Potem poszliśmy na hot-dogi na stację benzynową ;)


6 komentarzy:

  1. Wydaje mi się, że to nic dziwnego. W Polsce też można od czasu do czasu spotkać się z takimi sytuacjami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobne historie swojego czasu słyszeliśmy od przyjaciela. Myśleliśmy jednak, że są mocno przesadzone. Na własne oczy widziałam jak pewien pan pochłonął w ciągu chwili całe tanie wino pod sklepem - i fakt - było to w Polsce. Nie mniej - dla nas opisana sytuacja była nowością ;)

      Byliśmy na tyle zaskoczeni, że postanowiłam to opisać ;)

      Usuń
  2. A tam incydent - w tym kraju to nic dziwnego. Ja będąc dwa razy po 3 tygodnie na Krymie, przez ten czas nie widziałam kieliszków. Wszystko pije się ze szklanek :)
    Co do przejścia granicznego, zazwyczaj to trwa strasznie długo.Oczywiście wszystko zależy od pory dnia.

    http://geocachingpomojemu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem skąd Ukraińcy mają te swoje głowy do picia ;)

      Usuń
    2. Nie mam pojęcia. Chyba kwestia wprawy :P Poza tm nie tylko Ukraińcy, bo Rosjanie wcale gorsi nie są :) Na Syberii to podobno dzieci przed szkoła piją szklankę wódki "na rozgrzanie"

      Usuń
    3. Zgadza się. Polacy też "słabych łbów" nie mają, ale... nie wiem. My byśmy chyba poumierali po takiej ilości alkoholu wypitej na raz ;)

      Usuń