poniedziałek, 15 września 2014

Ukraina pociągiem

Jak pisałam w poprzednim wpisie - drogi na Ukrainie są przekleństwem dla podróżujących po nich. Kraj
jest piękny, ale jeździć nie ma po czym. W takich okolicznościach trudno o zawrotną prędkość w przemieszczaniu się z jednego punktu do drugiego. Tarabaniliśmy się więc od rana do wieczora, ale pokonaliśmy bardzo nieznaczną ilość kilometrów. Czasem nie było drogi, a czasami samochodów. Czasem musieliśmy iść bardzo długo przez las, a czasem po polu by dotrzeć do jakiejkolwiek cywilizacji. Do jednego miasteczka dojechaliśmy na pace busa. Dookoła nas walały się różnego rodzaju sprzęty, po których można było wywnioskować, że nas kierowca jest rolnikiem. Niestety - mogliśmy zapomnieć o rozmowie przez najbliższą godzinę. Auto co chwilę podskakiwało na wybojach. Wszystko w środku obijało się o siebie i tworzyło niemożliwy do wytrzymania huk.



Napisałam, że ów zgiełk trwał godzinę. Nie myślcie jednak, że złapaliśmy stopa na nie wiadomo jak wielką
odległość. Przejechaliśmy około 30 km. Dlaczego trwało to aż godzinę? Napiszę jedynie, że szybciej po tych wertepach się jechać nie dało.

Wysiedliśmy na końcu miasteczka. Pożegnaliśmy się z kierowcą, a następnie usiedliśmy na krawężniku. Zastanawialiśmy się co dalej. Tego dnia przejechaliśmy nie więcej niż 100 km. Zaczynało powoli zmierzchać. Pora roku nie sprzyjała nocowaniu w namiocie rozbitym w przydrożnych krzakach. Wtedy zauważyliśmy nadjeżdżający autobus. Ledwie dawał on radę jechać po tych wybojach. Długo to trwało i wyglądało bardzo niezgrabnie. Spojrzeliśmy na siebie i bez słowa oboje wyciągnęliśmy ręce w autostopowym geście. Autobus zatrzymał się bez najmniejszego protestu. Wsadziliśmy głowy do środka i zadajemy pytanie:

- Dzień dobry, ile będzie za dojechanie do Łucka? 
- 30 uhr od łba! - wymamrotał kierowca, nie odwracając się nawet w naszą stronę.
- ...mamy tylko 17 uhr. Gdzie za tyle dojedziemy?
- ...wsiadać! ... - burknął nadal nie patrząc w naszym kierunku.

Pieniądze wziął, ale biletu nie dostaliśmy. Taki to był interes. My mieliśmy taniej, a kierowca miał z tego czysty zysk. Tak właśnie dotarliśmy do Łucka.

Łuck okazał się być strasznie ciemnym miastem. Latarni było naprawdę niewiele. Wszędzie panował półmrok.

Szukanie noclegu uznaliśmy za bezsensowne. Wątpiliśmy oboje w to, że znajdziemy coś tańszego niż 100
uhr za nas oboje. Rzeczywiście - to nie jest zbyt dużo, nie mniej był to koniec naszej podróży, a my mieliśmy już mocno ograniczone fundusze. Przypomnieliśmy sobie historie o śmiesznie niskich cenach pociągów na Ukrainie i postanowiliśmy sprawdzić ile jest w nich prawdy. Zapytaliśmy o drogę na dworzec pierwszej napotkanej na ulicy osoby. Dziewczyna miała na imię Natalia i nie tylko wskazała nam drogę do dworca, a również pomogła wejść w posiadanie biletów, które faktycznie były bardzo tanie.

Mieliśmy dwie przesiadki. Na pierwszy pociąg z Łucka do Kovel nie czekaliśmy zbyt długo. Zdążyliśmy akurat zrobić drobne zakupy na kolację. Z Kovel niestety nasz pociąg odjeżdżał dopiero za pięć godzin od momentu kiedy dojechaliśmy na miejsce. Cóż. Stróże prawa krążyli dookoła i wielu innych ludzi oprócz nas również czekało na odjazd. Nie myśląc wiele rozłożyłam karimatę i wyjęłam z plecaka śpiwór. Adaś stanowczo odmówił spania. Położyłam się na ziemi i usnęłam. Kiedy w kilka godzin później nadjechał pociąg o wejściu do niego oboje znów zasnęliśmy. Mieliśmy wysiąść w Lubomlu - do tego miejsca mieliśmy wykupione bilety. Pociąg jednak ostatnią stację miał w miasteczku granicznym. A my usnęliśmy jak dzieci przejeżdżając naszą stację. Konduktorka obudziła nas wrzaskiem, mówiła coś o jakiejś dopłacie, ale w rezultacie zrezygnowała i po prostu wyrzuciła nas z pociągu. Było jeszcze ciemno więc zadekowaliśmy się w jedynym barze, który znaleźliśmy. Kupiliśmy jedną kawę bo tylko na tyle mieliśmy gotówki i czekaliśmy aż zacznie porządnie świtać...


2 komentarze:

  1. W 2005 jechałem do Kowla mojego rodzinnego miasta.Od Chełma do grańicy było O.K Na grańicy syf i mogiła. Brak W C w lasku obok fruwają papiery brudne a przy sciezkach nieczystości,które trudo omina jest ich gęsto. Pyskata strazńiczka kazała wypełnić druczek dość zawile opracowany. Na pytania dotyczące jak to wypełnić darła gębe. Przy przekraczaniu grańicy należy mieć TALONCZIK...W Chełmie nas pouczono że wspomńiany to 5 dolców. Odbiera tę kwotę mundurowy w czpie jak lądowisko dla helikopterów.Jedzie nas troje i w sekundę te dzikus inkasuje 15 dol.a kolejka za nami ogromna. Podobna procedura z tałonćzikiem bedzi w grodze powrotnej. Ile taki ,,dolców,, zarobi inkasując od każdego a kolejka oczekujących to ponad 300metrów. Oczywiście dotyczy to jedynie samochodów osobowych bo sąsiednim pasie oczekuje wielokilometrowa kolejka wozów ciężarowych i ńie jest nam znana stawka tałonczika od takowych.Sam Kowel toduże miasto w mojej młodośći 30tyś. obecnie ponad 70tyś.Zabudowa chaotyczna elewacje ponure,szare podobne do naszych blokowisk z P R L.Wszędzie bałagan,chwasty,połamane ławeczki i elementy placyków zabaw dla dzieći. Odwiedzamy znajomka w bloku przy ważnej ulicy Niepodległośći. Klatka schodowa to prawie bunkier,brudno,ściany odrapane,odpadający tynk,dziwne malunki...No i potworny smród wydzielający śie z piwńicy kiszonej kapusty. Dawny aworzec kolejowy odbudowany w stylu ogromnej cerkwi,torowiska zadbane oczyszone z badyli przez pracujące na torach kobiety.Mieliśmy mało czasu na zwiedzanie i miasta i Drugiego Kowla.Spieszno nam było na cmentarz, do mogił Polaków z okresu Polski Kresowej bo Ci pomordowańi spoczywają w bezimiennych mogiłach,bagnach lasach,w zrekultywowanych pastwiskach,zarosnietymi brzozami zagajnikach...Jeszcze po drodze przypadkowo oglądamy bazar miejski przypominający arabski mińi suk.Z ulga,podwyzszonym cisnieńiem,pełńi smutnych wrazen z 5 dolarami w garści podążamy do grańicy...do Polski.

    OdpowiedzUsuń