czwartek, 11 września 2014

Jak ograniczyć koszta połączeń na Ukrainie?

Nie powiem Wam gdzie tanio spać we Lwowie. Nie spaliśmy zbyt tanio. W tym samym czasie kiedy
zjechaliśmy do Lwowa my, był tam również ojciec żeńskiej części naszej załogi. Razem z moją babcią przyjechali do Lwowa, ale głównym ich celem była wieś leżąca w pobliżu, w której na świat przyszła moja babcia. Dziś ma ponad siedemdziesiąt lat, a rok temu była tam po raz pierwszy. Oczywiście w sensie możliwości zapamiętania czegokolwiek.


Mojemu ojcu bardzo zależało na tym, żeby
zobaczyć się z nami. Nie dziwne, przecież od kilku miesięcy mieliśmy bardzo szczątkowy kontakt. Miałam drobny plan w związku z rodziną we Lwowie. Musieli przyjechać tutaj samochodem, więc uknułam plan dotyczący naszego noclegu. W samochodzie bowiem jeszcze nie spaliśmy nigdy! Nie skupiliśmy się więc zupełnie na szukaniu lokum. Poza lokum mojego ojca oczywiście.


Nie wiem jak teraz wygląda sprawa z roamingiem, ale wtedy był to istny koszmar na Ukrainie. Połączenia wychodzące i przychodzące kosztowały majątek. Z sms'ami nie było wiele lepiej. Aby skontaktować się z moim ojcem poszliśmy do McDonald's. Tak - chodziło o darmowe wi-fi. Sprawę wysyłania wiadomości mieliśmy już zatem z głowy. Problem pojawił się jednak wtedy kiedy zamiast wiadomości zwrotnej zaczęliśmy dostawać telefony. Nie mogliśmy odebrać.  Środki na koncie skończyły by się zanim zdążylibyśmy powiedzieć "Słucham?".

Tu wkroczył do akcji plan B. Mianowicie - skoro osobę dzwoniącą było stać na to połączenie to musieliśmy znaleźć takie miejsce gdzie bez ponoszenia kosztów można by odebrać telefon. Pierwszą rzeczą jaka wpada nam do głów są budki telefoniczne. Niestety - mimo wielu prób plan kończy się niepowodzeniem. Wchodzimy więc do pierwszego hotelu na drodze i pytamy czy jest możliwość połączenia się z siecią bezprzewodową, a następnie czy ktoś mógłby zadzwonić na hotelowy telefon. Recepcjoniści są odrobinę zaskoczeni takimi pytaniami, ale zgadzają się. Wysyłamy więc sms'a z numerem telefonu mojemu ojcu. Po dłuższym czasie w końcu udaje nam się ze sobą skontaktować. Dostajemy dokładną instrukcję jak dotrzeć do hotelu, w którym się zatrzymali i zostajemy poinformowani, że wrócą za trzy godziny. Pytam delikatnie czy zgodzą się byśmy przenocowali w aucie, ale...  usłyszeliśmy jedynie, że mamy nie przejmować się noclegiem. Dla nas gratka! We Lwowie było kilka miejsc, które chcieliśmy zobaczyć, więc możliwość wyspania się i zostawienia plecaków w bezpiecznym miejscu wydawała nam się być szczytem marzeń.

Mieliśmy trzy godziny więc postanowiliśmy się przejść do miejsca, o którym mówił mój ojciec.
Przechadzaliśmy się więc uliczkami Lwowa o zmroku. Obserwowaliśmy ludzi i ich reakcje na brzmienie języka polskiego. Jedni - jak już wspominałam w poprzednim wpisie - traktowali nas jak powietrze, inni jak swoich, a jeszcze inni wypytywali o sytuacje w Polsce i jak to jest z zaproszeniem do nas.


Dotarliśmy pod hotel. Wypiliśmy kefir na chodniku i wtedy przyjechała moja rodzina. Nie było zbyt wylewnie. Zrzuciliśmy plecaki i pognaliśmy jak najszybciej pod prysznic. Bowiem kiedy człowiek już sam od siebie czuje, że śmierdzi to znaczy, że dla ludzi obok jest to już nie do wytrzymania. Wieczór upłynął przy zimnym piwie i naszym opowiadaniu o tym co zdarzyło się w trasie. Potem był już tylko błogi sen. Następnego dnia mieliśmy zamiar odwiedzić słynną lwowską knajpę zwaną "Kryjówką" oraz Cmentarz Łyczakowski. Jednakże o tym - w kolejnych wpisach ;)


2 komentarze:

  1. Ile mieliście pieniędzy na całą wyprawę? (pomijając te, które otrzymaliście od ludzi)

    OdpowiedzUsuń