poniedziałek, 23 czerwca 2014

Hotel dla obłąkanych

Noc w pokoju zamykanym na kłódkę przypominała noc w zakładzie dla obłąkanych. Zaczęło się od tego, że chcieliśmy się umyć. Prysznic znajdował się piętro niżej, dokładnie tam gdzie stacjonował trzęsący się nad grobem recepcjonista. Gdy wypełnialiśmy karty hotelowe widziałam wnętrze tej łazienki i dlatego właśnie posłałam Adasia na pierwszy ogień. Nie rozkoszował się zbytnio bieżącą i w dodatku ciepłą wodą bo wrócił po niespełna dziesięciu minutach. Udało mu się wykąpać, ale nie było to wcale takie proste. Gdy wszedł do pokoju od razu zalecił mi zabranie ze sobą klapek sugerując, że nie chciałabym chodzić po tamtej posadzce boso. Następnie nerwowo, nie używając kropek i przecinków poinformował mnie o tym gdzie znajdę włącznik światła. Zrobił to w sposób następujący:

- Jak zejdziesz na dół! Po lewej stronie za drzwiami! Włącznik! I włącz światło od razu! Bo inaczej dziadek podejdzie! 

Dziadek faktycznie nie wyglądał najlepiej. Bezpośredni kontakt z nim nie wydawał się być niczym przyjemnym, ale żeby tak od razu robić z tego horror? Żeby zapomnieć o normalnym oddychaniu na wspomnienie o starym Marokańczyku włączającym światło? Wzruszyłam ramionami, przytaknęłam Adasiowi i spojrzałam na niego trochę tak jakby był szalony. Wzięłam szampon, mydło i ręcznik, a następnie pomaszerowałam na dół. 

Dziadek zajmował fotel w miejscu znajdującym się dokładnie na przeciwko łazienki. W dodatku wpatrywał się w drzwi tak jakby były one telewizorem. Swoją drogą - był szczęśliwym posiadaczem odbiornika telewizyjnego, ale najwidoczniej drzwi były dla niego atrakcyjniejsze. Kciukami zataczał kółka, tak, że resztę dłoni miał zaplecione o siebie. A gdy tylko zauważył, że chwilkę zastanawiam się gdzie jest włącznik światła, o którym mówił Adaś poderwał się z fotela i zaczął iść w moją stronę. Wtedy uwierzyłam w dwie rzeczy - w to, że Adaś miał rację i że należało szybciej szukać tego pstryczka oraz w to, że zombie naprawdę istnieją.

Następną trudnością stojącą na mojej drodze do bycia czystą były drzwi. Były one trochę większe niż futryna i lekko zgniłe więc siłą rzeczy lepiły się odrobinę. Klamka ledwie trzymała się na swoim miejscu, więc w obawie, że mogłabym ją niechcący urwać starałam się być delikatna. Pięć minut szarpania się z tymi przeklętymi drzwiami jednak dały mi popalić i w pewnym momencie odwróciłam się i spojrzałam na recepcjonistę. Skinęłam głową w taki sposób jakbym pytała " - Mogę?", a on zrobił to samo pozwalając mi tym samy na wyważenie drzwi butem. Poskutkowało.

Myślicie, że to koniec? Nic z tych rzeczy. Po wejściu do tego śmierdzącego fekaliami pomieszczenia drzwi
trzeba było jeszcze zamknąć. To jest najpierw przyłożyć z całej siły z buta, a potem znaleźć jakiś - najlepiej magiczny - sposób na wypełnienie szpary pomiędzy ścianą, a drzwiami, która osiągała rozmiary całych czterech centymetrów. Sposób ten leżał pod zepsutą umywalką i był to odpowiednik naszej zasuwki do drzwi - dwie drewniane belki, których miejsce na drzwiach zaznaczone było poprzez cztery gwoździe, na których należało je umieścić. Skomplikowane? Jakie by to nie było - był to już koniec. 

Faktycznie - bez klapek by się nie obeszło. Robactwo wielkości kciuka nie jest niczym na co chciałabym nadepnąć bosą stopą. Tak więc umyłam się w pożółkłym brodziku, który przypominał stary nocnik po czym niby oparzona ubrałam się i zabrałam za rozbiórkę zbudowanych wcześniej zabezpieczeń. Tym razem musiałam utworzyć dźwignię z dwóch wspomnianych belek i podważając jedną o drugą, która była zaczepiona o odpowiednie miejsce na drzwiach otworzyłam sobie wrota i ujrzałam przerażająco uśmiechniętego dziadka gapiącego się na mnie i zataczającego kółka wokół własnych kciuków. Bez słowa pobiegłam na górę i chyba miałam minę podobną do tej, którą wcześniej zaprezentował mi Adaś bo na mój widok zaczął padać ze śmiechu. 

Późnym wieczorem okazało się, że nie jesteśmy jedynymi gośćmi hotelowymi. Pokój tuż obok naszego zajmował młody mężczyzna z dzieckiem. Mimo swojego młodego wieku pożegnał się on już ze swoim uzębieniem więc słowa, które wypowiadał do dzieciaka nie miały żadnej formy. Seplenienie po arabsku to dość specyficzny dźwięk - w żadnym wypadku nie należący do przyjemnych. Dziecko natomiast całą noc darło się wniebogłosy tak jakby manifestowało to, że nie podoba mu się sposób w jaki mówi do niego jego ojciec. Pokój na przeciwko zajmowała kobieta w średnim wieku. Miała ciemniejszy odcień skóry od naszego i była na prawdę bardzo brzydka. Minęliśmy się z nią kilkakrotnie na korytarzyku i wydawało nam się, że jest sama. Jednak okrzyki jakie dochodziły potem zza ścian jej pokoju świadczyły o tym, że wykorzystała ona to, że starzec na recepcji jest przygłuchy i prawie niewidomy i zaprosiła do siebie gościa - jak mniemam płci męskiej. 

Można było oszaleć od tego co słyszeliśmy za ścianami, a gdy za oknem jakiś pies zaczął wyć i skomleć w sposób taki jak gdyby ktoś obdzierał go żywcem ze skóry chyba nawet na chwilę oszaleliśmy...

Rano bardzo entuzjastycznie opuściliśmy hotel, trup-dziadka i całą zgraję gości hotelowych, którzy byli co najmniej  dziwni. Bez słowa udaliśmy się na wylotówkę do Tanger. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz