dwóch garnkach, a wiecie dlaczego tak jest? Odpowiedź jest banalnie prosta - "bo tak!".
Skupmy się jednak nie na kwestii nieuzasadnionego bycia w złym humorze, a na gotowaniu zupy - albo po prostu na jedzeniu. Damska część towarzystwa zapewne doskonale wie co to znaczy mieć na coś taką ochotę, że na samą myśl o tym język ucieka w kierunku najmniej odpowiednich części ciała, prawda?
Jedne z namiętnością pochłaniają niezliczone ilości marsów i snickersów, drugie kiszoną kapustę jedzą jak chipsy i zapijają colą, a ja będąc w Maroko o mały włos nie udławiłam się swoją własną śliną na myśl o pomidorowej i sałatce greckiej..
Spokojnie Panowie - wpis nie będzie poświęcony tematowi "tych dni". Starałam się po prostu przekazać jak wielka była moja ochota na te dania.
A więc pod wpływem powyższych czynników zaczęliśmy przetrząsać stoiska gastronomiczne w poszukiwaniu pomidorówki i sałaty lodowej polanej sosen winegret. To znaczy - Adaś szedł wolniejszym krokiem kilka metrów za mną podczas gdy ja tkwiłam w szale jaki wywoływało u mnie pragnienie kubków smakowych. Zdradzę Wam z góry, że akcja ta skończyła się całkowitym niepowodzeniem. Wtedy był to dla mnie dramat rozwiązaniem którego zdawały się być jedynie czekoladowe batoniki w akompaniamencie zimnej coca-coli. Dziś - wręcz przeciwnie! Śmiech na sali!
FAIL #1 - Zupa Pomidorowa
Na reklamie prezentującej menu jednego z mijanych przez nas barów dużymi literami napisane było "zupa z pomidorów". Była również narysowana co oznaczało, że na pewno nie napisali niczego czego nie mieli na myśli. Bez chwili zastanowienia zamówiliśmy po talerzu dla każdego z nas.
Nie dość, że dostaliśmy ją po takim czasie, że ja już zdążyłabym ugotować dwudaniowy obiad to jeszcze zupa okazała się być wcale nie podobna do tej znanej nam z rodzimych stron. Właściwie nie ma się ci dziwić - to było Maroko, a nie Polska, ale do mojej świadomości dotarło to dopiero kilka dni później.
Zupa pomidorowa w Maroko to po prostu zmiksowane na papkę pomidory podane na ciepło. Bez innych warzyw, mięsa, makaronu czy nawet przypraw. Gorąca pomidorowa ciapa - konsystencją przypominająca wymiociny.
Wzięliśmy dwa głębokie oddechy i wsypaliśmy do swoich minek po pół solniczki i pół pieprzniczki. Wywołaliśmy tym niezłą sensację w restauracji. Zachowanie to było całkiem niekonwencjonalne. Potem zaczęliśmy sobie niczym mantrę powtarzać, że nawet jeśli to jest niesmaczne to z pewnością jest bardzo zdrowe i doda nam sił. Wmusiliśmy w siebie po talerzu tego paskudztwa, zapłaciliśmy i poszliśmy dalej. Miałam nadzieję, że uda mi się zaspokoić potrzebę numer dwa i zjem chociaż sałatkę grecką.
FAIL #2 - Sałatka Grecka
Niepowodzenie tej misji było do przewidzenia tak samo jak to tej poprzedniej. Jak sama nazwa wskazuje sałatka ta jest grecka, a nie marokańska. Mój umysł funkcjonował jednak na zupełnie innych obrotach niż zazwyczaj więc karmiłam się myślą, że mimo wszystko będzie dane mi ją zjeść.
Wyobraźcie sobie jedną z głównych ulic Waszego miasta. We Wrocławiu mogłaby być to na przykład legnicka. A teraz dodajcie sobie tysiąc knajp to tego obrazka. Co kilka metrów obok siebie. Garkuchnia obok garkuchni przez jakieś dwa kilometry.
Na dodatek wszystkie ze sobą bardzo konkurują mimo tego, że wyglądają tak samo i serwują również te same dania. Mimo to każda ma swoich naganiaczy i jest najlepsza.
Z nami mieli problem. Chcieliśmy sałatkę grecką, a oni nawet nie wiedzieli co to jest. W ofercie mieli kilka sałatek, w tym nawet rosyjską, ale greckiej nie.
Byliśmy potencjalnymi klientami więc mało się o nas nie pozabijali. Nie ważne było, że nie mają tego co chcemy w ofercie. I tak nas chcieli. Do tego stopnia, że w jednej z tych restauracyjek kelner poprosił nas o spis składników, wycenił jego wartość i przyjął zamówienie, którego nie było w ofercie.
Byłam szczęśliwa ponad miarę, że przynajmniej to się udało. Było tak przynajmniej do momentu kiedy na plastikowym stoliku nie wylądowała sałatka. Wszystko - łącznie z kukurydzą z puszki było pokrojone na drobne kawałeczki i zalane majonezem pomieszanym z winegretem. Dostaliśmy grecką maź co najwyżej. No ale cóż..
Przecież to nie byłą wina tych Marokańczyków. Jadają trochę inaczej niż my w Europie więc skąd mają pewne rzeczy wiedzieć? Dziś to wiem i sytuacja wydaje mi się zwyczajnie zabawna. Głównie przez to jak się wtedy wściekałam. Przecież nie było ku temu powodów.
Cóż... Przynajmniej wiemy, że pomidorówka marokańska jest paskudna i że nie mogą się pochwalić barem sałatkowym :)
Nice blog,i like it,pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńDziękujemy i również ślemy pozdrowienia ;)
Usuń