sobota, 28 czerwca 2014

Prom do Europy

Nasze znajome z Japonii w przeciwieństwie do nas nie zadbały o swoją drogę powrotną. Bilet kupiły na
chwile przed odpływem mocno przepłacając. Nie, nie dlatego, że bilety były droższe płynąc z Maroko do Europy. Po prostu "pośrednik", który pomógł im w dokonaniu transakcji wziął dla siebie trochę ponad sto procent ceny biletów. Czy zgodnie z prawem - raczej nie. Panny dały się nabrać najprawdopodobniej dlatego, że nie znały cen biletów, a gość wydawał się być przekonujący. Dodatkowo były zmęczone i najwyraźniej nie musiały przeliczać każdego eurocenta na jedzenie jak my...

Staraliśmy się je poinformować o tym, że gość zwyczajnie je naciąga, ale ten skutecznie zamykał nam gęby. Pannom się spieszyło i chciały zdążyć na najbliższy prom - z tego też powodu nie dopytywały o co właściwie nam chodzi. Pożegnaliśmy się z nimi i zaczęliśmy załatwiać sprawy własnego przepływu. Pech chciał, że ten sam krętacz, który chwile wcześniej zdarł pieniądze z tym postaci z anime stacjonował właśnie przy okienku naszego przewoźnika - IMTC.

Pozbawiony był możliwości zarobienia i na nas bo mieliśmy bilety powrotne. Wystarczyło je podbić i czekać na godzinę odpływu. Nie wiem czy po złości za próbę ostrzeżenia Japonek, czy też nie, ale dostaliśmy po pieczątce z datą dnia poprzedniego. Zwróciliśmy mu na to uwagę, ale nie przejął się tym i powiedział, że ten fakt nie ma znaczenia. Po tych słowach - ulotnił się bez śladu pozostawiając miejsce swojego urzędowania zamkniętym na klucz.


My jak zawsze musieliśmy mieć pod górkę. Zostaliśmy cofnięci ze względu na złą datę wybitą na biletach.
To było do przewidzenia. Generalnie to to małe niedopatrzenie nie stanowiłoby problemu gdyby nie to, że w okienku IMTC nie było nikogo, a nam właśnie uciekał transport. Sądzę, że warto zaznaczyć, że kolejny prom odpływał za jakieś trzy godziny.

Oczywiście, że się spóźniliśmy! Nasze myśli były dość rozbiegane, ale cały czas krążyły wokół tortur dokonywanych na krętaczu, który najpierw oszukał Azjatki, a potem opóźnił nam odpływ. Głupi nie był - bo już się nie pojawił na porcie tego dnia. Najwidoczniej zdawał sobie sprawę, że możemy być - delikatnie mówiąc - źli na niego.

Po około dwóch godzinach stresu związanego z brakiem osoby, która byłaby upoważniona do poprawienia tego drobnego datowego błędu - w reszcie dostaliśmy właściwą pieczątkę. W końcu też udało nad się usadowić nasze tyłki na łodzi. Rzecz jasna prom odpłynął godzinę później, a my zostawaliśmy coraz mocniej w czterech literach - po ciemku, w Hiszpanii, bez noclegu i szans rozbicia się na dziko (W Algeciras było by to możliwe gdybyśmy mieli na to czas, to miasto portowe więc należałoby się z niego wydostać)...

Zza burty dane nam jest obserwować ławice potężnych tuńczyków - najprawdopodobniej.
Były potężne - nie mieliśmy pojęcia, że są one tak duże...




Gdy docieramy do Algeciras okazuje się, że nie możemy wysiąść od razu. Potrzebna jest na to zgoda kogoś tam, kto właśnie był przeogromnie zajęty piciem kawy. Tracimy czas, robi się późno, a my nie mamy żadnego pomysłu na to gdzie spać więc zaczynamy się denerwować. Po około pół godzinie stanie pod szklanymi drzwiami w reszcie się one otwierają.

Przechodzimy wszelkie kontrole - to znaczy prześwietlają nam plecaki, torby, każą pokazać co ciekawego
mamy w kieszeniach etc. Trwa to oczywiście tylko odrobinę krócej niż średniowiecze, a na dworze robi się coraz ciemniej.

W końcu dowlekamy się do punktu, w którym sprawdzają nasze paszporty. Kobieta, która tam pracuje jest bardzo zajęta rozmową ze swoim współpracownikiem więc nawet na nas nie zwraca szczególnej uwagi. Po prostu bierze nasze dokumenty do rąk i je przegląda. Nagle zaczyna kiwać głową w prawo i w lewo i wymrukuje pod nosem:

- Nie, nie...

Nasze serca podeszły nam wtedy do gardeł i z oburzeniem zaczęliśmy się dopytywać o szczegóły jej kręcenia głową podczas gdy...

...ona po prostu odpowiedziała na pytanie swojemu koledze ;)

Tak o to - po raz kolejny znaleźliśmy się w Hiszpanii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz