W wynajętym przez nas pokoiku stoją trzy rozklekotane i skrzypiące łóżka, do których w komplecie
dołączone były cuchnące koce. Po podłodze biegały robale, których nie cierpię - wielgachne karaluchy. Nie były one samotne - towarzystwa dotrzymywało im inne paskudztwo o trochę mniejszych rozmiarach. Innymi słowy - obrzydliwość i to w dodatku za całe cztery euro od osoby. Natychmiastowo rezygnujemy ze spania pod hotelowymi kocami i przerzucamy je na jedno z łóżek. Na innym urządzamy sobie szafę i tam też pozostawiamy plecaki kiedy wychodzimy do miasta.
Jest upalnie więc odpuszczam sobie noszenie chusty na głowie i ramionach. Może to odrobinę nietaktowne w stosunku do zamieszkujących Maroko muzułmanów, ale temperatura panująca wtedy na dworze całkowicie to usprawiedliwia.
Pierwszym elementem naszej wędrówki po Larache było kupienie ręcznika. Niby zwyczajna rzecz, w której posiadanie bezproblemowo można wejść na każdym targowisku, ale tam stanowiło to wielki problem. Nikt bowiem nie miał zielonego pojęcia o co nam chodzi. Po długich zmaganiach udało nam się jednak wytłumaczyć w czym rzecz i zakupić ścierkę w kolorze oliwkowym. Wyszło właściwie na dobre - zajmowała mniej miejsca i była zdecydowanie mniej spleśniała niż ręcznik, który przytargaliśmy ze sobą jeszcze z Polski.
Gdy mijamy stoisko, na którym handluje się drobiem zauważamy małe stadko kociąt czyhających na resztki
z zabitych kur. Krew się leje, flaki pożerane są przez koty, a jeszcze żywe ptaki gdaczą tak jakby dokładnie wiedziały, że za kilka minut zostaną stracone poprzez skręcenie karku.
Koty, którym udało się dopchać do koryta mocno pilnują swojego terytorium. Nie pozwalają żadnym innym choćby pojeść to wyczekiwanych przez nie kawałków mięsa. Gdy jedne nerwowo wcinają, drugie rozpaczliwie miauczą. I choć obrazek ten był esencją wszystkiego co skłoniło mnie kiedyś do bycia wegetarianką nie mogliśmy nie kupić niczego do jedzenie tej bandzie wygłodniałych ssaków.
Niestety - był to błąd. Wraz z wyciągnięciem kiełbaski z opakowania i rozprzestrzenieniem się jej zapachu u stóp zebrało się nam kilkadziesiąt wąsatych pyszczków. Co mieliśmy - rozdaliśmy. Koty zaś w ramach zadośćuczynienia pozowały nam do zdjęć...choć widok ten nie zawsze wywoływał ciepło w sercu...
Gdy zakończyliśmy owe spotkanie poszliśmy dalej z zamiarem wstąpienia na herbatę do znanej nam z poprzedniej wizyty w mieście kawiarni. Po drodze spotkaliśmy ludzi, których los również już wcześniej zdążył nam przedstawić. Pierwszym z nich był mężczyzna, który zarówno dwa tygodnie wstecz jak i teraz proponował nam haszysz, a drugim "pomagier", który wcześniej przegonił nas przez całe miasto i zaprowadził do miejscowego "sklepu monopolowego". Przywitaliśmy się oraz zamieniliśmy z nimi kilka słów.
Poprzez spotkanie "pomagiera" (odsyłam do poprzednich wpisów jeśli nie wiecie skąd wziął się ten
przydomek ;)) zmieniliśmy plany i zamiast na herbatę udaliśmy się na piwo.
Monopol - a przynajmniej to co miało go w jakiś sposób przypominać nie miał zbyt wielkiego asortymentu. Dwa może trzy rodzaje wysokoprocentowego alkoholu i dwa gatunki piwa zdobiły półki, a właściwie palety w jego wnętrzu, które skrywało się pomiędzy zabitymi deskami oknami oraz zdewastowanym parawanem.
Kupiliśmy dwa piwa, a sprzedawca zapakował nam je... w gazetę.
Rzecz jasna wypicie go w pierwszym lepszym parku nie wchodziło w rachubę więc udaliśmy się nad brzeg morza za skały, za którymi mieliśmy nadzieje być sami - nadaremno. Dlaczego? Dlatego, że nie nam jednym miejsce to wydawało się być odosobnione i poza nami jeszcze kilka innym marokańskim grupek składających się z mężczyzn popijało tam zimny browarek i paliło joity.
Gdy wracaliśmy wieczorem do hotelu zaczepił nas mężczyzna w średnim wieku. Apelował on o to bym zasłoniła ramiona. Bez dyskusji założyłam na nie chustkę Adasia, ale facet mówił dalej z oburzeniem o tym, że król będzie przejeżdżał przez miasto i nie powinien czegoś takiego zobaczyć. Przeprosiliśmy i poszliśmy dalej. Nie wiem ile prawdy było w jego słowach, ile obłędu wywołanego temperaturą, a ile fanatyzmu, ale skoro moje ramiona byłyby tak gorszące dla odwiedzającego miasto króla to być może jest to również wytłumaczenie dla porządku, przynajmniej względnego, panującego na ulicach?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz