W ostatnim dniu pobytu w Maroko dostałam zapalenia gardła. To znaczy - infekcja zaczęła się znacznie
wcześniej, ale to właśnie w przeddzień wyjazdu nastąpiła kumulacja bólu. Tego typu dolegliwości są dość perfidne - jak zapewne wiadomo Wam z własnego doświadczenia, a w połączeniu z brakiem odpowiednich specyfików do ich zwalczania są po prostu nie do zniesienia!
Przeklinałam swój los bez liku paląc przy tym papierosa za papierosem. W niczym to nie pomagało, a jedynie zwiększało moje klucie w gardle. I wtedy do mnie dotarło, że podrażniłam je zapewne tymi tanimi marokańskimi papierosami, których głównym składnikiem był ciemny tytoń - ten bardziej duszący.
Ograniczyłam więc fajki, ale było już za późno. Podreptaliśmy do najbliżej apteki i podzieliliśmy się moim problemem z farmaceutą z nadzieją, że doradzi nam właściwy lek. Ten natomiast w pierwszej chwili zaproponował antybiotyk. Dla spostrzegawczych - nie, nie byliśmy posiadaczami recepty, najwyraźniej nie jest ona tam potrzebna w tego typu sytuacjach. Nie dokonaliśmy zakupu antybiotyku. Za to kupiliśmy jakiś syrop, który miał nawilżyć gardło i zwalczyć bakterie, które urządziły sobie tam niezłą imprezkę. Ulotka była napisana po arabsku i francusku - zmuszeni byliśmy zatem wierzyć na słowo farmaceucie.
Do dziś nie wiem czym to dokładnie było, ale pomogło praktycznie od razu. Po drugiej dawce leku znów mogłam wędzić swoje płuca do woli! Po chwili zastanowienia....
... naprawdę cieszę się, że rzuciłam palenie!
Dzięki pomocy pana w białym fartuszku usnęłam tej nocy bez bólu. Oboje smacznie spaliśmy bitych osiem godzin żeby skoro świt wyruszyć do portu w Tanger Med.
Łapanie stopa w środku miasta po raz kolejny w naszym życiu odniosło zupełną klapę. Co rusz
zatrzymywały się dla nas taksówki - rzecz jasna w celach zarobkowych i nic poza tym. Szliśmy zatem wzdłuż ulicy starając się zatrzymać jakiegoś pomocnego kierowce przez ładny kawałek czasu, ale nie na darmo.
Zatrzymała się kolejna taksówka. Kierowca zapytał nas o kierunek w jakim zmierzamy. Odpowiedzieliśmy zgodnie z prawdą, że do portu zaznaczając przy tym, że nie stać nas na usługi jakimi się zajmuje. Powiedział, że to nie jest problem i że zawiezie nas na przystanek, z którego odjeżdża darmowy autobus do Tanger Med. Jak obiecał tak zrobił.
Na miejscu okazało się, że "z przyczyn politycznych" darmowy autobus nie jest darmowy i kosztuje więcej niż transport z Tanger do Marrakeszu. Rzecz jasna nikt poza dwoma naganiaczami na przystanku nic zupełnie na ten temat nie wiedział. Taksówkarz, który nas tam przywiózł wraz z kierowcą autobusu twierdzili, że ten przejazd jest darmowy, ale "bramkarz-naciągacz" uniemożliwiał wejście do pojazdu nie płacąc za nie.
Dwie młode japonki podobnie jak my chciały dostać się do portu. Po godzinach błądzenia po mieście dotarły wreszcie na ten przystanek w nadziei, że uda im się dojechać do Tanger Med. Nie miały pieniędzy, a przynajmniej nie miały ich zbyt wiele. Po chwili rozmowy z nimi i wyjaśnieniu im, że za darmo nie pojadą zaproponowaliśmy im żeby poszły z nami. Zirytowani tym bezczelnym wyłudzaniem forsy postanowiliśmy po prostu jechać na stopa. Posłuchały.
Nie musieliśmy zbyt długo iść, a i tak zdawało się to być dla nich męczarnią. Torby na kółkach średnio
sprawdzają się gdy ciągnie się je po kocich łbach w rozmiarze XXL. Stopa złapałam natychmiast. I bezpośrednio do celu. Kierowca był całkowicie zaskoczony widząc to popaprane towarzycho.
Adasia, którego ponoć nie bez powodu nazywali Ali-Babą, mnie - akurat moja osoba nie była niczym zaskakującym, a do tego dwie japonki wyglądające jakby przed chwilą wyskoczyły z jakiegoś anime. Rozmawiał z nami bardzo serdecznie, a jeszcze serdeczniej się z nami żegnał - tyle w temacie.
Dziewczyny podziękowały nam i zostawiły namiary na siebie, które niestety w późniejszym czasie zaginęły w akcji, ale o tym dowiecie się z czasem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz