poniedziałek, 2 czerwca 2014

Ciasteczkowy Potwór

Kolejnego dnia okazuje się, że Nordin faktycznie wyjechał. Mustafa przekazał nam, że bardzo żałował, że Adaś jednak nie zdecydował się z nim pojechać. Teoretycznie żadnemu z nas nic nie groziło. Mimo to jednak czuliśmy się bardzo nieswojo. Po krótkiej rozmowie, wspólnym śniadaniu i obowiązkowym wypiciu herbaty udaje nam się w reszcie opuścić hotel i wyjść do miasta. Spotykamy tam już znanego Marokańczyka dzięki staraniom którego weszliśmy w posiadanie całkiem zbędnego nam olejku do masażu i którego kiwanie głową na boki na widok sprzedawcy telefonów przyprawiło nas o dreszcze. Znów zaczął z nami wędrować po ulicach mediny opowiadając nam o każdym sklepie z osobna jak przystało na rasowego przedstawiciela handlowego, dla którego przypada kilka procent od każdej transakcji z klientem pozyskanym przez niego. Gość nas nie naciąga, jest całkiem miły i sprawia wrażenie takiego co można mu ufać. Rzecz jasna właśnie przez ten fakt nie ufamy mu tym bardziej - tak profilaktycznie, choć zupełnie bezpodstawnie bo ten Marokańczyk naprawdę był sympatyczny.

W każdym razie gdy recytuje nam historie jednego ze stoisk z całą masą badziewia wpada mi w oko
zapalniczka. Nic specjalnego - ot, zwykła i zniszczona przez czas zapalniczka w kształcie buta - glana konkretnie. Zapewne wypadła jakiemuś turyście, a właściciel stoiska uznał, że jest ona ciekawym towarem i znalazł dla niej miejsce pomiędzy innymi śmieciami, którymi handlował. Zapalniczka była fajna i chciałam ją kupić. Bez powodu - taki kaprys. Sądziłam, że zawoła za nią góra 1 dirhama (10 eurocentów), ale cwaniaczek postanowił moje zainteresowanie obiektem wykorzystać. Kiedy usłyszałam trzycyfrową cenę poczułam się jakby ktoś porządnie przyłożył mi w pysk. Nie wiem co wtedy powiedziałam, ale na pewno nie należało to do zwrotów cenzuralnych. Ale to jeszcze nie był koniec. Sprzedawca dobrze wiedział dlaczego cena powinna być tak wysoka. Zapalniczka miała bardzo bogatą historię.

- Czy masz mnie za kretynkę? Miałabym tyle zapłacić za chińską zapalniczkę? Dlaczego niby? - zapytałam ze złością. W odpowiedzi usłyszałam:

- Ta zapalniczka pamięta jeszcze czasy Hitlera. Ma ona ponad dwa tysiące lat. Grzechem byłoby gdybym sprzedał ją taniej.



Moje oczy nagle urosły o trzy rozmiary. Szczęka upadła mi na ziemię... Odebrało mi mowę całkowicie. Praktycznie bez słowa odeszliśmy od stoiska. I po dziś dzień zastanawiam się czego oni ich uczą w szkołach. Skoro Hitler i Jezus żyli w tych samych czasach to być może Spartakus był dobrym przyjacielem Henryka Tudora? Cóż... Paranoja.

Mijają kolejne godziny. Włóczymy się bez celu po największym targowisku ze starą elektroniką jaki w życiu widzieliśmy. Kiedy już mamy iść w stronę hotelu obojgu nam w oczy rzucają się banany. Prawie udało nam się je kupić kiedy podszedł do nas czarnoskóry mężczyzna proszący o to byśmy kupili mu coś do jedzenia. Mówi, że od dawna nic nie jadł i rzeczywiście - wyglądał na głodnego. Nie widzimy żadnych przeciwwskazań. W drodze do najbliżej garkuchni z kanapkami, murzyn opowiada nam o sobie wymijająco. Pochodzi z Kamerunu i stara się dotrzeć do Europy. Nie posiada paszportu więc jego wędrówka trwa już wiele miesięcy.

Doszliśmy już do miejsca, w którym mieliśmy zamówić jedzenie dla nowego znajomego kiedy...

... cyrk się zaczął.

Nie wiadomo skąd przypałętał się do nas arab podający się za przyjaciela czarnoskórego. Opowiada coś o swojej rodzinie i działalności. Ładuje nam do głów setki zbędnych nam informacji w takim tempie, że nie sposób nadążyć. Mówi kilka słów po arabsku do tego drugiego, który zdaje się być z lekka zakłopotany.My zaczynamy się irytować i żeby nie wybuchnąć ignorujemy nachalnego Marokańczyka.

- Jedną kanapkę z kurczakiem. - składamy zamówienie w barze.
- Tylko jedną? - pyta sprzedawca patrząc na naszą czwórkę.
- Zgadza się, tylko jedną. Odbierze ją ten pan. - tłumaczymy i wskazujemy na Kameruńczyka.

- Nie! Moi przyjaciele są głodni! Trzy kanapki! - wrzeszczy natręt.
- To trzy?- kelner pyta ponownie.
- Tylko jedną. - odpowiadamy starając się zachować resztki spokoju.
- Trzy. Ty z czym chcesz? Z kurczakiem? Trzy z kurczakiem. Europejczycy zapłacą! - Marokańczyk nie daje za wygraną.
- Trzy kanapki. Zrozumiałem. - kelner daje się wprowadzić w błąd.
- Chcemy k**** tylko jedną kanapkę i k**** za więcej nie zapłacimy! Tylko murzyn jest głodny, my już k**** wcześniej jedliśmy i się k**** od nas odpie******! Tylko jedną kanapkę! Z kurczakiem!

Nie udało nam się być spokojnymi. Wybuchnęliśmy, ale dzięki temu w końcu udało się nam zamówić tylko jedną kanapkę, zapłacić, pożegnać się z czarnoskórym i odejść...

To znaczy chcieliśmy odejść, ale Marokańczyk ani myślał się od nas odczepić. Szedł za nami mówiąc o tym
jak dobrym haszyszem handluje. Staramy się mu odmawiać. Wciskamy mu kity o tysiącu schorzeń, które nam dolegają i uniemożliwiają palenie, ale ten nie zwraca na to uwagi. Uważa, że jego hasz nas uzdrowi. Wynika z tego kolejna awantura. Marokańczyk wyciąga z kieszeni ciastka. Twierdzi, że są przepyszne i że upiekła je jego matka. Mówi o niej choć jego wiek wskazuje, że jego mama gdyby żyła miałaby wtedy ze 150 lat. Prosi byśmy ich spróbowali. Stanowczo tego odmawiamy. Adaś nawet powiedział, że jest cukrzykiem aby uchronić się od łakoci. Wtedy gość bezpardonowo wciska mi do ust ciastko. Dosłownie. Wepchnął mi swoje brudne paluchy do buzi i poczekał aż to obrzydlistwo przełknę. Cała sytuacja skończyła się rzec jasna wielkim jazgotem z naszej strony, który chyba w reszcie zdołał przestraszyć natręta.

Oburzeni jak jasna cholera idziemy do hotelu. Po kilkunastu minutach zaczynam czuć, że coś ze mną jest nie tak. I to tak konkretnie. Czułam się dziwnie. Jak nigdy dotąd. Nie przebierając w słowach - po prostu byłam nawalona, naćpana, pod wpływem czegoś mi nieznanego.

I wtedy do nas dotarło. Ciastka najprawdopodobniej były z haszyszem. Taki podły chwyt marketingowy. Przerażony Adaś starał się panować nad sytuacją, ale było to bardzo trudne. Usiedliśmy na chwilę na chodniku i wtedy nie wiadomo skąd pojawił się ten murzyn od kanapek. Podziękował nam za jedzenie i zaczął przepraszać za tamtego faceta. Zapytaliśmy czy faktycznie są znajomymi. Stanowczo zaprzeczył i dodał:

- Tamten mężczyzna podszedł do mnie i powiedział po arabsku: "Udawaj mojego przyjaciela i pozwól mi wcisnąć im do ust mój biznes." ...

6 komentarzy:

  1. O_o
    Chyba ciężko mi będzie znaleźć słowa komentarza do tej sytuacji...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż... najważniejsze jest to, że ze wszystkiego wyszliśmy bez szwanku ;)

      Usuń
    2. No nie wiem czy tak zupełnie bez szwanku, skoro ciastko było czymś naładowane. Nie próbowaliście się bronić, wypluć tego świństwa?

      Usuń
    3. Chodzi o to, że mimo tego, że zjadłam to świństwo poza strachem i kiepskim samopoczuciem nic się nie stało. Nikt nas nie okradł, nie pobił... mogło się to skończyć o wiele gorzej.

      Ile mogłam tyle wyplułam, ale działanie odczułam po jakimś czasie, a wtedy mogłam jedynie zaczekać aż samo przejdzie.

      Usuń
  2. nie wiedziałem,że glany to aż tak stary wynalazek :) a swoją drogą to sporo krzywych akcji mieliście w trasie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, ale wiele było też mega pozytywnych sytuacji. Każda z nich - i ta zła i ta dobra - czegoś nas nauczyły ;)

      Usuń